Są takie produkcje, które odciskają na mnie swego rodzaju piętno – czasem jest ono pozytywne, czasem negatywne, ale zawsze wiąże się z tym, że nie mam ochoty odpalać ponownie danej gry. Dlaczego tak się dzieje? Każdy przypadek stanowi coś innego, więc powodów jest wiele, dzisiaj chcę się z wami nimi podzielić.
No Man’s Sky – podróż przez rozczarowanie
Możliwe, że pamiętacie hype, który narastał coraz grubszymi warstwami wokół tytułu autorstwa niezależnego studia Hello Games. No Man’s Sky miało stanowić grę absolutną, arcydzieło, klasyk. Nieskończony wszechświat, planety z unikalnymi biomami, niepowtarzalne okazy fauny i flory, spotkania z obcymi cywilizacjami, przygoda, tajemnica… Nie brzmi to wspaniale? Nietuzinkowo? Jaka inna gra zaproponowała nam wcześniej coś na tak niewyobrażalną skalę? Żadna. Z jednej strony było to podniecające, a z drugiej niesamowicie ryzykowne, ale rozmarzona społeczność graczy w większości zaufała producentom i okazało się to błędem, ponieważ dostaliśmy półprodukt pozbawiony większości obiecanych w zapowiedziach elementów. Pierwszy raz w życiu kupiłam coś w dniu premiery, tak bardzo zachwycała mnie wizja eksploracji nieskończoności, nie muszę więc pisać, jak bardzo się rozczarowałm, gdy nastąpiło brutalne zderzenie z nijaką rzeczywistością No Man’s Sky, w której trudno było wytrzymać dłużej niż dwie godziny. Monotonia, powtarzalność, masa błędów – pierwsza rozgrywka i pozostawione po niej wrażenie zmiażdżyły nagromadzone miesiącami nadzieje. Teraz, po aktualizacjach, tytuł jest dużo bardziej grywalny i uwierzcie mi, próbowałam podejść do niego po raz kolejny, dać drugą szansę, usunąć nieprzyjemny posmak zawodu, ale nie udało się. No Man’s Sky już na zawsze pozostanie dla mnie symbolem rozczarowania, ale również dobrą nauczką na przyszłość– lepiej oczekiwać mniej i pozytywnie się zaskoczyć, niż do końca (wszech)świata porównywać obietnice z prawdą.
Don’t Starve – wszystko dobre, co się dobrze nudzi
Gra od Klei Entertainment praktycznie od razu podbiła moje serce, kiedy odkryłam ją w trakcie buszowania po YouTube w wieku szesnastu lat – cóż to była za radość, gdy niecały rok później sprezentowano mi Don’t Starve wraz z wszystkimi, dostępnymi wówczas, dodatkami (Reign of Giants, Don’t Starve Together i Shipwrecked). Rozpoczęły się godziny zabawy, podczas których malutki Wilson (najczęściej grałam właśnie tą postacią) starał się przetrwać kolejną noc, by wraz z nadejściem dnia skombinować sobie trochę jedzenia, odkryć przytulną wioskę Świń, zbudować kolejny wynalazek, podprowadzić jajo Wysokiego Ptaka, zejść do niepokojących podziemi i wiele, wiele innych. Jestem pewna, że nie odkryłam wszystkich tajemnic, jakie ta gra ma w zanadrzu, lecz po długim okresie fascynacji moje gorące uczucia względem Don’t Starve uległy wypaleniu. Muszę przyznać – w momencie, w którym zorientowałam się, że ogrywanie tytułu nie przynosi mi już wcześniejszej satysfakcji, poczułam szczery smutek, bo oto nastał koniec pewnego etapu, trzeba ruszyć dalej, odkryć coś nowego. Pożegnałam zatem mojego kochanego Wilsona, po raz ostatni goląc mu brodę (żeby biedak jakoś wyglądał) i wyłączyłam grę. Od tamtej pory wracałam do niej tylko kilka razy, głównie z sentymentu, ale w końcu musiałam pogodzić się z faktem, że niestety w tym przypadku nie sprawdziło się powiedzenie „Stara miłość nie rdzewieje”, bo ta skorodowała nieodwracalnie.
Pathologic – mój przepis na ból brzucha
Ten niepozorny, niezbyt urodziwy potworek, stworzony przez studio Ice-Pick Lodge, to nie gra, a zjawisko. Niesamowite doświadczenie, nie sposób go zapomnieć. Przeszłam przez wiele przeróżnych horrorów, ale żaden nie miał tak ciężkiego, ponurego klimatu, który naprawdę męczył. Po kilku godzinach w świecie ponurego stepu z chęcią robiłam kilkudniową przerwę, nim znów do niego weszłam. Na nic jednak taki zabieg, gdyż za każdym razem, już przy ekranie tytułowym, czułam ścisk w żołądku i musiałam sobie powtarzać, że to przecież tylko zabawa, rozrywka, przygoda! Zamiast tego tytuł ten stanowił (i wciąż stanowi) dla mnie wyzwanie, jego końca dalej nie odkryłam, ba! Nawet nie zbliżyłam się do odkrycia połowy serwowanej fabuły, choć Pathologic zakupiłam ładnych parę lat temu na wyprzedaży w markecie – ukrytą za pudełkami z produkcjami bardziej „typowymi”, kosztującą zawrotne dwa złote. Przypuszczam, że nigdy nie ukończę Pathologic w całości, nie mogę się do tego zmotywować – biedne, pożerane przez plagę – miasteczko będzie musiało zostać uratowane przez kogoś innego.
Far Cry Primal – to już (pre)historia
Ta gra jest chyba najdziwniejszym przypadkiem, ponieważ porzuciłam świat pełen mamutów, tygrysów szablozębnych i niedźwiedzi jaskiniowych… bez większego powodu. Po prostu pewnego dnia przestałam grać, skupiłam się na czymś innym i kompletnie o niej zapomniałam. Nie ma mowy o znudzeniu, ponieważ Far Cry Primal bardzo mnie wciągnął i posunęłam się dosyć daleko w jego fabule, mimo wszystko od ponad roku nie próbowałam ponownie sięgnąć po to prehistoryczne dzieło Ubisoftu. W tym momencie zdaję sobie sprawę z tego, że musiałabym zacząć całość od początku, bo połowa (jak nie większość) istotnych rzeczy wypadła mi z głowy po takim czasie, może to tak mnie zniechęca? Tak czy inaczej, zapewne już nigdy nie wrócę do tej produkcji.
Jak sami widzicie, nie tylko słabe tytuły są odrzucane w kąt, czasami nawet najciekawsze, najbardziej intrygujące idą w wieczną odstawkę tylko dlatego, że sami sobie coś ubzduramy ? A czy wy macie jakieś gry, do których nie potraficie wrócić? Może po dłuższym zastanowieniu dojdziecie do wniosku, że warto dać im szansę!