Drugi odcinek Gry o tron już za nami, a co za tym idzie, jedna trzecia niezwykle krótkiego, ósmego sezonu. Tym trudniej wybaczyć A Knight of the Seven Kingdoms wolne tempo przypominające to, znane widzom z Winterfell. Więcej tutaj rozmów, słownych potyczek, budowania relacji niż samej akcji. Ba, nie widać nawet smoków i samej Cersei, o słoniach nie wspominając.
Chociaż wydarzenia nakreślone przez Bryana Cogmana stanowią istną ucztę nawiązań (także aluzji do Władcy Pierścieni) oraz wskazówek dotyczących przyszłych losów bohaterów i ich współzależności, to możliwość składania tych niezwykle misternych puzzli, interpretowania, rozczarowała wielu fanów. Po części również mnie. Liczyłam na początek epickiego starcia, które jak zapowiadali sami twórcy, przewyższy swoją okazałością kultową już Bitwę o Helmowy Jar. Mimo wszystko Rycerz Siedmiu Królestw nie był zły i z całą pewnością, dostarczył nam sporo materiału do dywagacji.
Obrady podłużnego stołu
Zacznijmy jednak od początku, czyli sądu nad zbrodniami Jaimego Lannistera. Bezpośredniej kontynuacji sceny przedstawionej w Winterfell — spotkania Brana z Zabójcą Królów. Wbrew pozorom, ten stateczny, zbudowany na paru ujęciach fragment, rzuca światło na wiele wątków i zaraz obok finałowej rozmowy Daenerys z Jonem, w której Matka Smoków dowiaduje się o pochodzeniu ukochanego, jest chyba najważniejszym punktem drugiego odcinka. Według moich przypuszczeń Bran nie utożsamia się już z chłopcem, dziedzicem Starków, a definiuje się jako Trójoka Wrona. Dlatego, zamiast żywić urazę do Jaimego, który uczynił go kaleką, kwituje przeszłość jednym zdaniem, bezpośrednim cytatem z pilotażowego odcinka GOT — Winter is coming.
[perfectpullquote align=”full” bordertop=”false” cite=”” link=”” color=”#cc2854″ class=”” size=”18″]The things we do for love.[/perfectpullquote]
Kolejną kwestią jest subtelne, acz wyraźne przedstawienie wewnętrznego konfliktu, jaki przeżywa przyszła królowa Siedmiu Królestw. Nieprzyzwyczajona do sprzeciwów Khaleesi po raz pierwszy musi liczyć się ze zdaniem innych w tym równie silnej kobiety — Sansy. Ustąpienie miejsca wilczej sforze zahartowanej w zimnym klimacie północy, stanowi jedną z największych kości niezgody między Starkami, a Targaryenówną i co niezwykle prawdopodobne, konflikt ten eskaluje. Prędzej, czy później.
Zimne trupy
Bitwa nadchodzi, co do tego nie mamy najmniejszych wątpliwości. Wokół Winterfell zaczynają pojawiać się fortyfikacje obronne, zauważalne w samej czołówce. Armia, a często nawet przypadkowi, nieprzystosowani do walki cywile, zbroi się w smocze szkło oraz valyriańską stal, która podobno, ma zabić Białych Wędrowców. Rozdzielone zostają racje żywnościowe. Kobiety, dzieci, osoby słabsze lub jak w przypadku Tyriona, zbyt ważne, by polec z mieczem w dłoni, szukają schronienia w podziemiach. Jednak czy to dobry pomysł? W internecie już słychać plotki o rzezi, jaką szykują twórcy Gry o tron. O tyle szokującej, że nie ograniczającej się jedynie do pola bitwy. Zamknięte w czeluściach zamku krypty z jednej strony wydają się bezpiecznym miejscem, z drugiej natomiast stanowią pułapkę bez wyjścia. Idealne miejsce kaźni skąd nikt nie usłyszy krzyku mordowanych.
Gdzie te smoki?
Brak fantastycznych bestii w A Knight of the Seven Kingdoms niespecjalnie dziwi, szczególnie gdy zastanowimy się nad olbrzymimi wydatkami HBO przeznaczonymi na CGI. Aby utrzymać w ryzach pikujący w górę budżet, cięcie kosztów jest rzeczą konieczną, a nie można zrobić tego lepiej, niż ograniczając cały odcinek do jednej lokacji oraz festiwalu gadających głów. Właśnie dlatego, zamiast szeregu zapierających dech w piersiach wydarzeń, oglądamy ekonomiczne rozwijanie relacji między bohaterami. Dzięki temu my, widzowie, dostajemy moment na zaczerpnięcie ostatniego oddechu. Szansę na spokojne pożegnanie się z ulubionymi postaciami, a wszystko ubrane w schematy epizodu butelkowego. Powstaje jednak pytanie, co tak właściwie robi Nocny Król i dlaczego nikt nie pamięta o niezwykle ważnym fakcie. Smoku łypiącym niebieskimi ślepiami. W tej sytuacji przechytrzenie Innych czyhających na życie Brana może nie być takie łatwe, co niechybnie zakończy się tragedią w Bożym Gaju — miejscu zasadzki przygotowanym przez Starków. I o ile losem Trójokiej Wrony, obecnie kluczowej postaci w Grze o tron, nie powinniśmy się martwić, tak najwyższa pora pożegnać Theona. Potomek lorda Balona Greyjoya dzięki heroicznemu poświęceniu, ma szansę odkupić swoje winy. Jest jeszcze jedna opcja pozostawienia tak wielu taktycznych niedociągnięć. Plan najmłodszego z Lannisterów. Pomysł dający Tyrionowi możliwość powrócenia do łask Daenerys oraz podkreślenie, że nie wypowiedział jeszcze ostatniego słowa.
Ostatnie pożegnanie
Chyba najlepszą sceną rodzajową odcinka, taką, która na zawsze zapadnie fanom w pamięci, jest spotkanie najbardziej charyzmatycznych postaci. Wspominanie starych, dobrych czasów, rozmawianie o przeżytych bitwach, picie na umór przy pokrzepiającym blasku ogniska. Scenarzyście znaleźli nawet chwilę na pociągnięcie wątku romantycznego. Wszystko za sprawą Thormunda nieustępującego w walce o serce Brienne z Tarthu. Zabawiającego zgromadzonych — także przed ekranami, opowieścią o pochodzeniu swojej niezwykłej siły. Historii wyjątkowej szczególnie w zestawieniu z opanowaną, odrobinę zniesmaczoną twarzą Jaimego. Próby zaimponowania dziedziczce lorda Selwyna, są o tyle urocze, że owocują spełnieniem największego z marzeń Brienne — pasowaniem na rycerza, co porusza zainteresowaną dużo bardziej, niż umizgi zauroczonych adoratorów. Jednak nie dajmy sobie zamydlić oczu. Wszyscy bowiem wiemy, że to urokliwe wydarzenie, to jedynie cisza przed nadchodzącą burzą.
Kto zginie?
To chyba najbardziej nurtujące widzów pytanie w całej historii Gry o tron. Nieczuli scenarzyści przyzwyczaili nas do faktu, że śmierć przychodzi nagle i niespodziewanie, zabierając ze sobą nawet najlepszych kandydatów na władców Westeros. Ned Stark stracił głowę, Freyowie dokonali wendety podczas Krwawego Wesela, a Czerwona Kapłanka przyłożyła swoje ręce, chociaż bardziej adekwatne w tym wypadku — uda, do uduchowionego zabójstwa Renly’ego. Dlatego ktoś musi zginąć — powstaje pytanie kto. Dobrym tropem dla wszystkich osób lubiących wskazówki, może być montaż krótkich scen towarzysząca pieśni Jenny of Oldstones wykonanej przez Podrica (w napisach końcowych również przez popularny, brytyjski zespół — Florence and the Machine). Widzimy w nich między innymi Ser Joraha Mormonta, który wcześniej, dosyć symbolicznie, otrzymał od Sama Jad Serca, Szarego Robaka czule żegnającego się z Missandei oraz co napełnia moje serce ogromną obawą, Goździk wraz z dzieckiem. Oby były to jedynie spekulacje, jednak jak doskonale wiemy, widownia pragnie chleba oraz igrzysk, a David Nutter w tej kwestii nie zawiedzie fanów GOT.
Fanserwis
Ponad pięćdziesiąt minut A Knight of the Seven Kingdoms to prawdziwa uczta dla fanów. Pełna aluzji do twórczości Johna R. R. Tolkiena oraz poprzednich sezonów Gry o tron. Od zawoalowanych wypowiedzi Daenerys dotyczącej Khala Drogo, po Ducha pojawiającego się na murach Winterfell nie wiadomo skąd. Dlatego nacieszmy się tą ostatnią szansą daną nam przez scenarzystów, by pożegnać się z ulubionymi postaciami. Spuśćmy także zasłonę milczenia na jedyną jak do tej pory scenę erotyczną w nowym sezonie, która mimo fabularnej racji bytu, zaskoczyła nas wszystkich.