Można śmiało napisać, iż pierwszy sezon serialu Netflixa i Marvela, opowiadający o losach Franka Castle’a, był jednym z najbardziej oczekiwanych wśród propozycji streamingowego giganta. Już sam dobór aktora mającego odegrać główną rolę spotkał się z ciepłym przyjęciem, a twórcy podsycali napięcie związane z wyczekiwaniem na tę produkcję. Przy kolejnym sezonie jest ciszej, spokojniej, jednak fani wciąż niecierpliwie wypatrują jakichś newsów, w tym i ja. I chociaż pierwsza seria zebrała naprawdę dobre recenzje, z drugą jest jakoś tak… gorzej. Nie źle. Ale gorzej.
Wieść proste życie
Po wydarzeniach z pierwszego sezonu, gdy Frank nie tylko rozsmarował na lustrze twarz swojego niegdyś najlepszego przyjaciela, Billy’ego, ale także otrzymał niebywały skarb dla kogoś z jego typu przeszłością i znanymi szerokiej publiczności brutalnymi występkami na koncie – czystą kartę. Zniknął ze wszystkich baz danych, upozorowano jego śmierć, a samego bohatera puszczono wolno pod jednym warunkiem – że zakończy działalność samozwańczego prokuratora, sędziego i kata.
Protagonista się z nim zgodził i ulotnił się, ale nie na długo. Bo Frank nie potrafi trzymać się z daleka od kłopotów. Może ma to we krwi, może to instynkt, a może brak mu adrenaliny. Już w niedawno opublikowanym teaserze widać, jak płonie dokument ułaskawiający głównego bohatera. Wymowna aluzja znajduje oczywiście swoje uzasadnienie w drugim sezonie.
Ile tego?!
Fabuła toczy się dwutorowo. A może nawet trzytorowo. Albo cztero? Ciężko dokładnie powiedzieć, bowiem w nadchodzącej serii z pewnością pojawiają się dwa równoległe wątki główne i kilka pobocznych. Zatem ilu nieszczęśników spotka pięść sprawiedliwości Franka?
Jedno ze wspomnianych rozwiązań fabularnych dotyczy, jak można się domyślić po zajawkach, wyczekiwanej przez zagorzałych fanów, waśni między Punisherem a Jigsawem. Całość okraszono historiami pobocznymi pojawiających się w serialu postaci. Niestety w większości niepotrzebnymi. A gdzieś w tym wszystkim znalazło się jeszcze miejsce na kilka innych pomysłów…
Historia jednego z antagonistów została nieludzko rozwleczona. Niby zrobiono to, by pokazać kierujące nim motywy, jednak wszystko dałoby się streścić maksymalnie w połowie odcinka. Tymczasem widz raczony jest wspomnieniami, wizjami oraz obecną sytuacją rodzinną postaci i mimo że zarysowuje powody i tłumaczy działalność bohatera, w ostatecznym rozrachunku niewiele wnosi do fabuły.
Z kolei postaci będące motorem napędowym całego piekła, które się właśnie rozpętało, nie otrzymują praktycznie żadnej historii – prawie nic o nich nie wiemy. Jest to o tyle uciążliwe, iż widz chciałby poznać ich przeszłość, zwłaszcza w kontekście budowanych między poszczególnymi bohaterami relacji.
Nie zabrakło także wspomnianego Jigsawa, ale jego historię już znamy, twórcy po prostu kontynuują ją w drugim sezonie. I tu trzeba przyznać, że robią to znakomicie. Zamiast tak często pojawiających się zbędnych retrospekcji, mamy okazję zapoznać się z obecnym stanem Billy’ego oraz jego rozwojem na przestrzeni odcinków. Nie obędzie się bez dramatów, momentów przerażenia, a także chwil empatii wobec tego bohatera. Należy zauważyć, iż wątek fabularny (zaznaczam – fabularny!) Jigsawa poprowadzono w odpowiedni sposób, choć osobiście uważam, iż jego domknięcie pozostawia niedosyt. Niemniej cała historia, warsztatowo, jawi się jako pozytywna.
Mięcho!
Druga seria Marvel’s The Punisher zdaje się być bardziej brutalna. Widz ujrzy niezwykle agresywne walki i skąpanych we krwi jej uczestników. Trzeba przyznać, że charakteryzatorzy się postarali, każdy siniec, cięcie, rana wygląda niezwykle realistycznie, miejscami sprawiając, że wręcz się skrzywicie, obserwując kolejne uderzenia i dynamicznie zmieniające się ciało nieszczęśnika – z zdrowego w mięsną papkę. Przy tym wszystkim wśród obrażeń nie doświadczymy przesadyzmu czy absurdu.
Sama choreografia walk również zasługuje na pochwałę – jest dopracowana i energiczna, sporo z niej wykonuje sam Jon Bernthal, co widać podczas scen. Ogólnie pojedynki stanowią najmocniejszą stronę tej produkcji, z jednym minusem… Jest ich zdecydowanie za mało, właściwie można je policzyć na palcach jednej ręki. Jak na trzynaście odcinków serialu o brutalnym, nieprzebierającym w środkach i nieznającym litości mordercy, druga seria jawi się jako po prostu przegadana.
Niektóre epizody zwyczajnie nudzą. Warto jednak przez nie przebrnąć dla tych efektownych momentów totalnej rozwałki, gdy widz aż się wzdryga, obserwując kolejne ciosy i słysząc dźwięk łamanych kości.
Przy tym warto pokrótce wspomnieć o najważniejszym w moim mniemaniu antagoniście – Jigsawie – i jego charakteryzacji. W jednej z zajawek od Netflixa dostaliśmy już przedsmak tego, jak Billy będzie się prezentował po bliskim spotkaniu z szybą. Ja niestety oglądałam drugi sezon jeszcze przed wypuszczeniem tego teasera, więc nic nie wiedziałam. Aura tajemnicy budowana wokół Jigsawa za pomocą noszonej przez niego charakterystycznej maski sprawiała, że wyczekiwałam na moment ujawnienia jego twarzy. I kiedy to się stało, w życiu nie czułam takiego zawodu. Jak sama zajawka pokazuje – obrażenia Billy’ego są naprawdę niewielkie, a zestawiając to z obrazem brutalnego wkomponowania jego przystojnej buźki w szkło, śmiało można powiedzieć, że wręcz absurdalnie minimalne, a niegdyś przystojny bohater dalej jest przystojny, tylko z kilkoma szramami. Nijak ma się to do wizji postaci z komiksów czy filmów o Punisherze.
Niczym zwierzę
Niemniej można to wybaczyć, bowiem Ben Barnes w swojej roli sprawdza się doskonale. Tym razem musiał odegrać nieco inną wersję Billy’ego z pierwszego sezonu i okazuje się, że czuje się w niej jak ryba w wodzie. Przekonujące sportretowanie zmian, jakie zaszły w bohaterze, problemów nim targających, dylematów i kwestii psychicznych sprawia, że występ aktora można zaliczyć do niezwykle udanych.
Nieco gorzej jest w przypadku pozostałych postaci. Niby wypadają przyzwoicie, jednak brak im charyzmy i umiejętności wykreowania swoich bohaterów w taki sposób, by nawiązać z widzem jakąś więź – czy to nienawiść, współczucie czy sympatię – cokolwiek. Niemniej, paradoksalnie, gdzieś można dostrzec potencjał. Tego problemu nie ma Ben Barnes, który nie raz obudzi w obserwatorach pokłady empatii, a już pewnością nie odtwarzający główną rolę Jon Bernthal.
Śmiało można uznać, iż to właśnie on stanowi najlepszą dotąd ekranową wersję Punishera. Doskonale sprawdza się w roli mściciela, jego ruchy w pojedynkach są szybkie, stanowcze i energiczne, a mimiką doskonale odzwierciedla targające Frankiem emocje, z którymi zresztą bohater nierzadko próbuje walczyć. Pozbawione emocji oblicze wyrażające brak litości na długo zapadnie w pamięć, ale jeszcze bardziej utkwią w niej wydawane przez Bernthala dźwięki. Kiedy Punisher, nabuzowany, rusza do boju z wszelkimi szumowinami, z ust aktora wydobywa się przerażający, zwierzęcy ryk, miejscami wręcz przypominający warczenie czy szczekanie wielkiego, wściekłego wilka. Bernthal maksymalnie wczuwa się w rolę, a jego interpretacja postaci Franka przywodzi na myśl oślepionego żądzą krwi drapieżnika – bestię. Kompletne zezwierzęcenie zachowań Castle’a dodaje całości niepowtarzalnej brutalności, co ogląda się z zapartym tchem.
Powrót w (nie)wielkim stylu
W ogólnym rozrachunku drugi sezon Marvel’s The Punisher wypada niestety przeciętnie. Serial jest zdecydowanie zbyt przegadany, a w dodatku chaotyczny przez mnogość poruszonych wątków i toczącą się wielotorowo fabułę. Zdarza się również, że nuży – oglądając niektóre epizody widz zaczyna się zastanawiać, co z innymi wątkami, a odpowiedź otrzymuje dużo, dużo później, niżby się spodziewał. Brakuje w tym wszystkim balansu między przeplatanymi historiami. Do tego dochodzi nieproporcjonalne przedstawienie przeszłości nowych postaci, gdzie te ważniejsze są pomijane, a inne z kolei mają aż nadto czasu ekranowego.
I mimo wciąż podejmowanej przekazania ważniejszych treści, a także poruszenia istotnych kwestii, nie można pozbyć się wrażenia, iż dałoby się radę zrobić to w inny, lepszy sposób.
Serię ratują jednak doskonała muzyka i ogólna oprawa dźwiękowa, genialna i dynamiczna choreografia walk, dobrze dopracowana charakteryzacja, a przede wszystkim główne postaci oraz te znane z pierwszego sezonu, ze szczególnym naciskiem na perfekcyjną rolę Jona Bernthala i równie zapadającą w pamięć tę Bena Barnesa.
Zatem czy warto? Mimo wszystko tak. Z pewnością będą osoby, którym taka formuła drugiego sezonu przypadnie do gustu, a pozostałym powiem tyle, iż warto przebrnąć przez niektóre dłużyzny, by obejrzeć Bernthala w akcji. Każda walka z jego udziałem to brutalna, krwawa uczta, wynagradzająca wszystko. Zresztą fani aktora na pewno nie będą zawiedzeni tą kreacją, wręcz przeciwnie – pokochają go jeszcze bardziej. To samo tyczy się Barnesa, którego tragiczna postać Jigsawa nieraz przerazi i chwyci za serce.
Spieszmy się uwielbiać Punishera, bo w dobie kasacji marvelowo-netflixowych seriali może dość szybko odejść…