Gdzie książę nie może, tam kucharza pośle. „Nie ma tego Złego” — recenzja książki

-

Bardzo stara prawda mówi: przed wyruszeniem w drogę należy zebrać drużynę. I jeśli, tak jak ja, usłyszałeś/aś w głowie głos Piotra Fronczewskiego, to znaczy, że doskonale znasz motyw powieści fantasy, z którego zaczerpnął Marcin Mortka. To z kolei sprawia, iż możesz być idealnym odbiorcą Nie ma tego Złego.

Pisząc coś tak klasycznego, a nawet przestarzałego i wyeksploatowanego do granic, można się nieźle przejechać. Autor podjął pewne ryzyko. Podobnie jak wydawca, który zdecydował się puścić najnowszą powieść Mortki w świat. Żeby jednak to zniwelować i zachęcić potencjalnego czytelnika w inwestycję pieniędzy i czasu, SQN stworzył niecodzienną akcję promocyjną. Zanim powieść pojawiła się chociażby w zapowiedziach wydawniczych, internet zalała fala grafik z tajemniczą książką bez okładki. Z niewielkim fragmentem do przeczytania i zabawą w zgadywanki: co to będzie?

Miało to rozbudzić ciekawość czytelników i co tu dużo mówić, zadziałało. Wydaje mi się, że część książkowych influencerów dostała powieść jeszcze zanim ujawniono tytuł i autora, co świetnie napędziło machinę promocyjna. I ja też dałam się złapać i zapragnęłam przeczytać Nie ma tego Złego jak najszybciej.

Nie ma tego złego…

Marcin Mortka, cytując za opisem wydawcy, obiecuje nam: karczemne bijatyki, dworskie spiski, nocne biesiadowanie, walkę z potworami, a do tego kuchnię taką, że palce lizać! Czyli to wszystko, co było już w wielu innych pozycjach. A szumny slogan Błyskotliwe połączenie Sapkowskiego i Pilipiuka przyciąga, ale i lekko odstraszać, szczególnie w czasach reewaluacji polskiej fantastyki.

Czego można się spodziewać po Nie ma tego Złego? Na pierwszy rzut oka powieść zapowiada się na coś lekkiego i nieco ironicznego. A jak jest naprawdę? 

Fabuła opiera się na prostym motywie drużyny złożonej z najróżniejszych ras i klas — jak w dobrej klasycznej rozgrywce RPG — która zwyczajnie w świecie ma przygody. Zresztą, dziwaczną grupę sześciu indywidualistów poznajemy w trakcie akcji odbijania córki księcia z rąk bezlitosnych i okrutnych porywaczy. Klasyk. Jest też banda przygłupich rycerzy, którzy stają się pięknym tłem dla naszych dzielnych “wojowników”.

Edmund zwany Kociołkiem to mężczyzna wielu profesji: właściciel aż dwóch prężnie działających biznesów (drużyna do zadań specjalnych oraz karczma), niesamowity kucharz, nieprzeciętny negocjator, a przede wszystkim kochający mąż i ojciec. Okazjonalnie też poszukiwacz przygód, z czym zupełnie się nie kryje. Jest też narratorem powieści (nie tak często spotykany zabieg w fantastyce awanturniczej). Jego drużyna składa się z elfa, krasnoluda, goblina a także dwóch ludzkich mężczyzn w roli natchnionego boską ręką rycerza oraz starego jak świat guślarza. Też klasyk.

Po udanej akcji odbicia nadobnej księżniczki, wesoła kompania wraca do domu, do rodzinnej karczmy Kociołka. Na Edmunda czeka żona, która niekoniecznie jest zadowolona z jego wypraw. Rozgłos to zagrożenie dla bliskich, a w szczególności trójki rozbrykanych dzieciaków. W domu atmosfera gęsta, że nożem można kroić, więc Kociołek wpada na pewien pomysł — jeden z tych, w których wilk syty i owca cała. I tak oto drużyna przypadkiem wplątuje się w obiecywane intrygi polityczne oraz walkę dobra ze złem. Czy jakoś tak.

…co by na dobre nie wyszło

To było moje pierwsze spotkanie z prozą Marcina Mortki. Nie miałam oczekiwań, nie wiedziałam, czego się spodziewać odnośnie stylu i prowadzenia bohaterów. Jednocześnie byłam niezwykle ciekawe tego, co ma do zaoferowania polska fantastyka, której zdecydowanie czytam mniej.

Mortka obiecuje wiele. Przede wszystkim dobrą zabawę i lekką fabułę, przy której można się zrelaksować. Zamysł w Nie ma tego Złego — a przynajmniej takie odniosłam wrażenie — miał polegać na sparodiowaniu walki ze złem przez bandę przypadkowych wojowników, tego całego narażania się jednostek dla dobra ogółu. I dokładnie to serwuje powieść.

Ale też nie do końca, bo ton opowieści jest poważny. Nie jakoś przesadnie, ale nie ma tu wyraźnie prześmiewczej fabuły, naigrywania się z bohaterów. Kociołek to rozsądny facet z realnymi problemami i obawiam się, że niewielu czytelników znajdzie u Mortki zapowiadany motyw parodii. A od tego już bardzo krótka droga do krytyki. Bo na tym polu jest co wyciągać.

W całej powieści pojawia się zaledwie pięć kobiet: Sara, czyli żona Kociołka, jego kilkuletnia córka, epizodyczna teściowa, równie epizodyczna księżniczka z pierwszego aktu oraz władczyni jednego z księstw Doliny. To może być przeoczenie albo fakt, że Edmund jako narrator ma inne spojrzenie na świat, lub kolejny element parodiujący klasyczne fantasy. W końcu u takiego Tolkiena też jest garstka kobiet.

Ale przecież nie ilość i rodzaj bohaterów świadczy o dobrej literaturze, a warsztat autora i ciekawa historia. Mortka pisze sprawnie — tego nie mogę mu odmówić. Nie ma tego Złego czytało mi się bardzo dobrze, chociaż mam zastrzeżenia co do akcji. Lekturę rozpoczęłam bez oczekiwań, więc nie powinnam być zawiedziona, to momentami powieść mi się dłużyła. Podświadomie czekałam na jakieś WOW, coś szalonego, co potwierdziłoby otoczkę lekkiej parodii. I się nie doczekałam. Napięcie było dla mnie dość równe i jak na zabawne przygodowe fantasy — czego też warto oczekiwać po połączeniu Sapkowskiego i Pilipiuka — zbyt płaskie.

Ostateczne starcie

Po lekturze zostałam z mieszanymi uczuciami. Nie potrafię jednoznacznie stwierdzić, czy Nie ma tego Złego podobało mi się, czy też nie. Doceniam w powieści zamysł autora, jego umiejętne przedstawienie bohaterów bez opisów na dwie strony, ciekawy sposób wprowadzania wątków fabularnych i zdecydowanie nietuzinkowy pomysł w zalewie brutalnych superwojowników. No i jeszcze to klimatyczne polskie nazewnictwo, które aż krzyczy, że to nie jest kolejne wydumane high fantasy. A jednak całości czegoś brakuje.

Nie jestem też do końca pewna, kto jest odbiorcą powieści. Mam wrażenie, że to bardziej fantastyka młodzieżowa, która niekoniecznie trafiła w mój gust czytelniczy i pod pewnym względem się z nią wyminęłam. Dlatego tak trudno jest mi ją jednoznacznie ocenić. Doceniam świetny koncept i umiejętność kreowania świata przedstawionego. Prawdopodobnie trafi ona do wielu czytelników.

Gdzie książę nie może, tam kucharza pośle. „Nie ma tego Złego” — recenzja książkiTytuł: Nie ma tego Złego

Autor: Marcin Mortka

Wydawnictwo: SQN

Ilość stron: 400

ISBN: 9788382101782

podsumowanie

Ocena
7

Komentarz

Powieść dobra, nie wyjatkowa. Myślę, że spodoba się fanom powieści przygodowych i klasycznych gier RPG.
Iwona Borkowska
Iwona Borkowskahttps://iwonamagdalena.pl/
Kobieta na emigracji. Mówi o sobie, że jest Gryzipiórką, bo nieustannie próbuje pisać. Czyta od kiedy skończyła 5 lat, najczęściej fantastykę. Ulubiona zabawa z dzieciństwa to szkoła i pisanie literek (chyba coś jej z tego zostało). Miała być dziennikarzem lub pracować w wydawnictwie — nie wyszło. Czasami stawia tarorta i chociaż bywa, że się sprawdza, to stwierdza, że jest z niej World Worst Witch. Nie może mieć czarnego kota, bo ma alergię (na wszystkie koty). Po godzinach udaje, że zna się na k-dramach.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu

Powieść dobra, nie wyjatkowa. Myślę, że spodoba się fanom powieści przygodowych i klasycznych gier RPG. Gdzie książę nie może, tam kucharza pośle. „Nie ma tego Złego” — recenzja książki