Społeczność. Żyją razem, starają się współpracować i koegzystować ze sobą. I tak mija dzień za dniem, leniwie, niespiesznie. Aż nadchodzi swego rodzaju nieszczęście, które twórcy filmowi przedstawiają w przeróżny sposób – na przykład w postaci choroby czy inwazji istot z innej planety. Tego typu zdarzenia pokazują wręcz idealnie zmiany w zachowaniu ludzi, każdy chce przeżyć, więc przestaje myśleć o innych. Każdy z osobna zrobi wszystko, aby tylko go wróg nie dorwał. W przypadku The Society reżyser postanowił postawić na oryginalny element zaskoczenia.
Uciekać jak najdalej
Allie, Becka i pozostali zamieszkują pewne spokojne miejsce wraz ze swoimi bliskimi. Jednak łatwo wyczuć, że wokół dzieje się coś złego. Nie mogą za długo przebywać na dworzu, ponieważ atakuje ich powoli pewien specyficzny zapach. Dorośli szybko podejmują drastyczne środki, postanawiają wywieźć dzieci w bezpieczniejsze miejsce, poza skażone miasto. Jednak w trakcie podróży coś idzie nie tak. Młodzież ze zdezorientowaniem konstatuje, iż ponownie znajdują się w punkcie wyjścia. Rozchodzą się do domów i wtedy odkrywają dramatyczną rzecz. Mianowicie są sami, w domach nie ma nikogo z dorosłych. Zaś jedynym łącznikiem pomiędzy oboma światami jest… Pies, pojawiający się nagle i równie nagle znikający. Co się wydarzyło? Czy znaleźli się w równoległym świecie? Czy uda im się przeżyć?
Gdzie oni są?
Od początku seansu widz odczuwa swego rodzaju niepokój, nie wiadomo, co się dzieje, czym jest ten tajemniczy zapach, który zabija i którym za długo nie można oddychać. A później tajemnice piętrzą się coraz bardziej. Twórcy mieli ciekawy pomysł na fabułę, chociaż wprawnemu obserwatorowi z miejsca przyjdzie do głowy kilka podobnych seriali, jak na przykład Manifest czy też The Lost. W The Society non stop coś się dzieje, a kolejne trupy wypadają z okolicznych szaf. Producenci skupili się jednak nie na samym powodzie dla którego młodzi ludzie postanowili, a raczej ich bliscy, wyjechać, a na ich wzajemnych relacjach. Widz ma więc do czynienia z homoseksualistami, próbującymi nawiązać ze sobą bliższą znajomość, dziewczynę w ciąży, przerażoną tym, co nadejdzie w przyszłości, a także Cassandrę, która próbuje ustalić pewne zasady wspólnego życia, aby nie pozabijać się nawzajem. Szybko organizuje kolejne wyprawy, aby przekonać się, czy może jeszcze ktoś oprócz nich przeżył i czy dysponują żyznymi ziemiami, na których mogliby uprawiać pożywienie. Nie jest to jednak łatwe i na szklanym ekranie zaczynają rozgrywać się różnorodne tragedie. Głównym motywem tej produkcji jest również znalezienie odpowiedzi na trzy najważniejsze pytania: Gdzie oni są? Jak mają się stąd wydostać? Czy uda im się wrócić do swoich bliskich?
Czy można było to zagrać lepiej?
Aktorzy w The Society zagrali dość przekonywująco, aby mnie do siebie przekonać albo zrazić. Najlepiej wypadł na tym tle Jack Mulhern (Grizz). Ukazał nieco zagubionego chłopca, który do pewnego momentu próbował oszukiwać innych, a nawet samego siebie odnośnie tego kim jest, a który następnie zrozumiał, że najważniejsze jest bycie sobą. Jego uśmiech jest tak uroczy i niewinny, jakby wszystkim wokół chciał dać do zrozumienia, że co złego to nie on. Nie obyło się bez swego rodzaju antagonisty, który irytował mnie do granic możliwości. W jego rolę, czyli Campbella wcielił się niejaki Toby Wallace. Mogę określić go jednym zdaniem: Twórcy do tej roli nie mogli wybrać lepiej! Tak, chociaż działał mi na nerwy, zgrywał chłopaka zbyt pewnego siebie i zdolnego dosłownie do wszystkiego, to jednak wyróżniał się on wśród pozostałych, pozostawał w myślach na dłużej i do tej pory, jak tylko o nim pomyślę to przechodzą mnie ciarki. Idealnie odegrał rolę psychopaty, poprzez gesty, mimikę, ton głosu pokazał, że jest w stanie zapanować nad każdym.
Niepokojąco, nawet gdy świeci słońce…
Twórcy nie postawili tylko i wyłącznie na kadry, utrzymane w ciemnych, ponurych barwach oraz nastrojową muzykę. Tej drugiej zresztą jest tu naprawdę niewiele, tylko niezbędne minimum, co trzeba przyznać, wychodzi na dobre omawianej produkcji. Nie brakuje scen w pełnym słońcu, w pełnej palecie barw, chociaż są one neutralizowane poważnymi dialogami, prowadzonymi przez bohaterów. Pomimo tego, że niekiedy widz może odczuć szczęście danej osoby, to jednak gdzieś w tle zawsze czai się niepokój, strach przed tym, co nastąpi następnego dnia, w niedalekiej przyszłości.
Zakończenie równa się…
Przez wszystkie dziesięć odcinków byłam wręcz chora z ciekawości tego, w jaki sposób twórcy wyjaśnią specyficzne anomalie, które spowodowały, iż grupa młodych ludzi znalazła się w opustoszałym miejscu, do złudzenia przypominającym ich dom. W międzyczasie pojawiło się jeszcze kilka tajemnic i sekretów, co tym bardziej potęguje chęć przewinięcia wszystkich części do samego końca, aby dowiedzieć się w końcu, co się takiego wydarzyło. I w tym miejscu muszę napomknąć o tym, iż ponownie dałam się nabrać na zagrania producentów tego typu produkcji. Bowiem zakończenie koniecznie musi być skonstruowane w taki sposób, aby widz odczuwał paranoidalny wręcz przymus sięgnięcia od razu po kolejny sezon. Którego, rzecz jasna, na razie nie ma. I tak naprawdę do ujrzenia pierwszego odcinka kolejnego sezonu, nie przestanie się odczuwać niepokoju i ciekawości.
Podsumowanie
The Society to historia młodych ludzi, którym los zsyła ogromną kłodę pod nogi. Niby wiedzą, gdzie są, ale nie do końca. Przez cały seans widz odczuwa niepokój bohaterów i zastanawia się, co wydarzyło się naprawdę. A także, kto za przeniesienie całego autokaru odpowiada i w jakim celu to zrobił. Całość produkcji ogląda się z zapartym tchem, bowiem twórcy nie szczędzą zaskoczenia i punktów kulminacyjnych. Polecam ów serial młodzieży, a także dorosłym, lubującym się w obrazach, łączących w sobie kilka wątków, to jest romans, science-fiction, polityki i jeszcze kilku innych.