Z literackimi debiutami bywa naprawdę różnie: Harry Potter i Kamień Filozoficzny J.K. Rowling to jeden rodzaj przykładu. Bezwzględny sukces, chwalony przez czytelników i krytyków, doczekał się nawet ekranizacji. Z drugiej strony weźmy choćby dwukrotnego zdobywcę Oscara, aktora Seana Penna, który to postanowił zostać pisarzem. Jego powieść Bob Honey Who Just Do Stuff (gdzie mężczyzna sprzedający zbiorniki na szamba jest także zabójcą osób starszych na zlecenie rządu), delikatnie mówiąc, nie została dobrze przyjęta. A w jakim miejscu na „skali sukcesu” znajduje się samodzielny książkowy debiut Tomasza Kaczmarka?
Cytując wielkiego, polskiego wieszcza: „Jest gdzieś, lecz nie wiadomo gdzie”.
Skok wiary
„Nowa Fantastyka”, „Magazyn Fantastyczny” oraz „Coś” – w tych czasopismach przede wszystkim należało szukać twórczości Tomasza Kaczmarka. Choć trzeba być uczciwym: jego teksty znalazły się także w zbiorczo wydanych tomach opowiadań, na przykład w drugiej części „Tempus Fugit”. Nie przesadzam więc, nazywając Przedsionek piekła pełnoprawnym debiutem. Należy w tym miejscu pogratulować autorowi odwagi, ale także pomysłu na fabułę, bo ta prezentuje się co najmniej zachęcająco. Alternatywna rzeczywistość, kompletnie inny przebieg rewolucji przemysłowej, spowodowany wizytą „obcych”, tajne rządowe laboratoria… Jak głosi okładka: „Zawiła historia o odkupieniu, zemście i ambicji.”
Tam gdzie, kryminał miesza się z thrillerem i horrorem, zawsze znajdzie się miejsce na ciekawość czytelnika. Także moją: początkowe strony przewracałem bardzo szybko. Potem troszkę zwolniłem.
Mrok
Zacznijmy od szekspirowskiej sceny, czyli świata przedstawionego sensu stricte. Nie jest to miejsce, które możemy znać z innych książek, zarówno współczesnych, jak i historycznych. Już pierwsze rozdziały jasno określają położenie geograficzne: Exmore, jedno z miast w Stanach Zjednoczonych Ameryki. Swą wielkość zawdzięczające tajemniczemu silnikowi o bardzo wysokiej wydajności – tylko jednemu z wielu wynalazków podarowanych ludziom przez bogów-naukowców. Skąd przybyli? Dopiero epilog rzuca na tę kwestię promyczek światła. Na czym polega nowa technologia? Nie wolno jej badać, więc mało kto wie. Prawdopodobnie nawet sam autor średnio zdaje sobie z tego sprawę, sądząc po dość nieudolnie skonstruowanym „słowniczku inspiracji” na końcu tomu. Wnoszę to także po języku opowieści, ale o tym później. W skrócie: nędza, głód i wysoka przestępczość dla większości, bogactwa i luksus dla nielicznych biznesmenów. Czyli świat kompletnie niewiarygodny. Tak, jestem świadom istnienia w naszej rzeczywistości państw z ogromnym podziałem społecznym, także pod względem zamożności danych grup. Ale ich tak bliskie zmieszanie i obcowanie na co dzień to gotowy przepis na rewolucję. Czytał ktoś może o Francji pod koniec XVIII wieku? Albo o upadku carskiej Rosji? Miasto „zgnite” tak bardzo, jak opisane jest to w Przedsionku piekła, skorzystałoby z nowo poznanych technologii, by rozpętać wojnę domową. Albo pod ciężarem morderstw i kradzieży zapadłoby się pod własnym ciężarem. Sam autor zresztą wspomina o ponad dwuletniej pacyfikacji ludności, po tylko kilkudniowej awarii głównego źródła zasilania. Skoro skala buntu była tak wielka, jak go opanowano?
Usta
Zwłaszcza, iż nikt nigdzie nie wspomina o jakiekolwiek zaawansowanej broni. Noże i strzelby: tego używa zarówno „ulica”, jak i policja. Dopiero po kilkunastu rozdziałach możemy wywnioskować czas akcji: połowa XIX wieku. Tłumaczy to kwestie uzbrojenia, ale znowu: francuscy mieszczanie poradzili sobie bez karabinów maszynowych. Choć „wywnioskować” to trochę zbyt mocne określenie. Należało raczej „wyszukać w internecie datę urodzenia Friedricha Engelsa”.
Ale przypomniało mi to o konieczności poruszenia problemu, jakim jest język używany przez autora. Podobno (statystycznie rzecz ujmując) większość ludzi uważa się za ponad przeciętnych. Tomasz Kaczmarek chyba także wpisuje się w ten trend: z każdą kolejną stroną nabierałem pewności, iż chce coś udowodnić swym stylem pisania. Inteligencję? Wiedzę? Znajomość historii? Dialogi postaci potrafią ciągnąć się wręcz w nieskończoność, powielając wciąż te same informacje, a szczegóły dotyczące wynalazków bogów-naukowców szybko zmieniają się w pseudotechnologiczną papkę.
Muszę wspomnieć także o wciśniętych do historii kompletnie na siłę Polakach. Ja wiem: choć akcja powieści dzieje się w USA, nie wszyscy bohaterowie muszą być Amerykanami. Zwłaszcza w takim multikulturowym tyglu, jakim jest Exmore. Ale pensjonariusz w szpitalu to postać tak marginalna, że nie musiał mieć nawet imienia. Wypowiada łącznie trzy zdania – został jednak „chamem” Kowalskim. A nazwanie młodocianego gangu złodziei (w którym oczywiście są między innymi takie imiona jak Janusz, Tadeusz i Gustaw) „Orły” podpada chyba pod jakiegoś rodzaju leczenie biało-czerwonych kompleksów.
Trójpolówka
Do aktorów naszej sceny – głównych bohaterów – nie mam zbyt wiele uwag. Może nie do końca uwierzyłem ich motywom oraz zrozumiałem pobudki nimi kierujące, ale przecież nie muszę. Prawdziwych ludzi też niełatwo „rozgryźć”. Kathleen poszukująca brata, nieoczekująca pomocy od nikogo, jednak ją otrzymuje. Dla wspomnianego wcześniej Janusza pozornie prosty włam kończy się walką o życie, a profesor Milton, mający do śmierci być pacjentem szpitala psychiatrycznego, dostaje drugą szansę. Akceptuję wszystkie te wątki pod względem fabularnym, są bardzo dobrze zarysowane: nie rozumiem tylko ich budowy.
Podzielenie ścieżek fabuły, by potem w miarę rozwoju historii je połączyć, to zabieg literacki stary jak świat. Przedsionek piekła wywraca jednak ten mechanizm do góry nogami. Czytelnik poznaje przygody trójki postaci: naprzemiennie, w krótkich rozdziałach. Nie pamiętam, ile razy przewracałem strony, by sprawdzić, co ostatnio wydarzyło się choćby u Kathleen – tak bardzo wybija to z rytmu, nie pozwala wciągnąć się w opowieść. Następne zdanie będzie zawierać spoiler, aczkolwiek podczas lektury szybko wywnioskowalibyście podany fakt sami. Uwaga: wątki bohaterów występują w różnych liniach czasowych, więc tak naprawdę się nie łączą. Irytują zaledwie ciągłymi przeskokami. Z tych historii mogły powstać osobne książki!
Orzeł czy reszka
Przez ostatnie akapity marudziłem jak moja babcia, gdy nie chciałem jeść zupy jarzynowej. A teraz mam zamiar napisać, że w sumie Przedsionek Piekła całkiem nieźle mnie wciągnął. Zaskoczeni? Ja też. Nie potrafię wam wytłumaczyć, co konkretnie spowodowało, że zarwałem dla tej historii noc (to, że finał mnie rozczarował, to całkiem inna sprawa). Może to tak wyraziste człowieczeństwo i nieprzewidywalność bohaterów? Świat przepełniony brutalnością, w którym wciąż tli się nadzieja na lepsze jutro? Na pewno parę punktów należy się autorowi za inspirację twórczością Dmitrya Glukhovsky’ego. W ogólnym rozrachunku jednak plusy fabuły równoważą minusy treści. Jeśli nie możecie się zdecydować, czy sięgnąć po debiut Tomasza Kaczmarka, rzućcie monetą.
Tytuł: Przedsionek piekła
Autor: Tomasz Kaczmarek
Liczba stron: 360
Wydawnictwo: Sonia Draga