Czasy dzieciństwa kojarzą mi się z godzinami spędzonymi przy bajkach. Niewątpliwie książki i filmy Disneya odegrały znaczną rolę w moim rozwoju kulturowym. Pamiętam, jak w kółko oglądałam Zakochanego kundla i Małą Syrenkę, a utwory z tych produkcji znam niemal na pamięć. To samo mogę napisać o Królu Lwie.
Animacja w reżyserii Roba Minkoffa i Rogera Allersa powstała w 1994 roku i po dziś dzień uważana jest za jedno z największych pełnometrażowych osiągnięć Disneya. Sam film został obsypany wieloma nagrodami, w tym dwoma Złotymi Globami i dwoma Oscarami. Co przyniosło taki sukces? Niewątpliwie oryginalna historia z głębokim przesłaniem, rewelacyjna grafika jak na 90. lata przystało, ponadczasowa muzyka skomponowana przez Hansa Zimmera, soczyste dialogi z błyskotliwym humorem, a także postaci, które na stałe wpisały się do kanonu popkultury. Król Lew jest zresztą do tego stopnia legendarny, że nawet do naszej rodzimej kultury na stałe zawitały pewne zwroty, jak choćby Hakuna Matata. Jednak żyjemy w czasach, gdzie każda produkcja musi otrzymać swój sequel, remake czy inny twór. Ta bajka również się tego doczekała. Jak z tym zadaniem poradził sobie Jon Favreau, odpowiedzialny za Księgę dżungli z 2016 roku? Przekonajcie się.
Powrót na Lwią skałę
Zapewne historia ta jest znana większości osób, ale nie zaszkodzi jej przypomnieć. Król Lew opowiada o przygodach młodego lwa, Simby, syna i spadkobiercy tronu po mądrym i sprawiedliwym królu Mufasie. Jednak prawa do tytułu rości sobie także pełen goryczy i przepełniony gniewem Skaza. Jego knowania doprowadzają do strasznej tragedii, w wyniku której Simba jest zmuszony opuścić Lwią Skałę. Na swojej drodze spotyka guźca Pumbę i surykatkę Timona. To właśnie ten duet pokazuje mu, jak czerpać radość z życia, pomimo przeciwności losu. Lecz przeznaczeniem młodego lwa nie jest wiecznie mieszkać w dżungli i zjadać robaki, a zostać prawdziwym Królem. Do powrotu i stawienia czoła stryjowi zachęca go także przyjaciółka Nala.
Zarycz lewku jeszcze raz
Film w reżyserii Jona Favreau w piękny sposób nawiązuje do oryginału, lecz brakuje mu tej samej magii, za którą tak bardzo pokochaliśmy Króla Lwa z 1994 roku. Zmieniły się bowiem czasy, technika poszła do przodu, a ludzie obecnie kierują się nieco innymi wartościami niż w latach 90. To, co kiedyś wywoływało śmiech i wzruszenie, teraz niekoniecznie dostarcza takich samych emocji. Znane kultowe sceny ogląda się bez większego zainteresowania. Zmienił się także klimat, bowiem reżyser postawił na bardziej posępny wydźwięk opowieści, co widać po mniej skocznych piosenkach. I o ile w animacji takie drobne szczegóły jak ruch twarzy, łzy w oczach bądź zmieniające się wielkości źrenic można interpretować na własny sposób, tak w filmie live action wszystko wydaje się… puste. Owszem, niby zwierzęta otwierają usta, patrzą na ekran, ale nie przekazują przez to żadnych większych emocji. A odarcie historii z kluczowych warstw jest jak strzał w kolano.
Legenda w wersji komputerowej
Pod względem wizualnym bez dwóch zdań mamy tu do czynienia z majstersztykiem, jaki zdarza się raz na jakiś czas (ostatnio zostałam tak oczarowana przy okazji filmu Pokémon: Detektyw Pikachu). Ukazanie terytorium Lwiej Skały czy samych postaci, wszystko to zostało rewelacyjnie wygenerowane komputerowo. Każdy najmniejszy element (krople deszczu, kamienie, sierść niosąca się na wietrze) wygląda tak realistycznie, iż ma się wrażenie, że zamiast Króla Lwa ogląda się jakiś film dokumentalny na National Geographic. Nawet w pewnym momencie złapałam się na tym, że wyczekuję głosu Krystyny Czubówny komentującej wydarzenia na ekranie. Pragnę także zaznaczyć, że nasi dubbingujący aktorzy całkiem nieźle poradził sobie z postawionym mu zadaniem. I chociaż duet Macieja Stuhra (Timon) i Michała Pieli (Pumba) bawi do łez, to jednak daleko mu do znakomitego Krzysztofa Tyńca oraz Emiliana Kamińskiego. Duży plus należy się za powrót Wiktora Zborowskiego do roli Mufasy. Reszta obsady poradziła sobie nienajgorszej, jednakże to właśnie wymienione nazwiska wysuwają się przed szereg. Dlatego polecam obejrzeć film zarówno z dubbingiem, jak i w wersji z napisami.
Najbardziej zostałam zawiedziona pod względem oprawy muzycznej. Oczywiście Hans Zimmer ponownie wykonał świetną robotę, aczkolwiek niektóre utwory straciły na swoim klimacie. Dla przykładu, Hakuna Matata zostało wykonane poprawnie, jednak nie wywołuje większego wrażenia, jak dzieje się to w przypadku oryginału. Nieudana piosenka Beyonce Spirit w ogóle nie pasuje do świata Króla Lwa, a Be Prepared w wykonaniu Chiwetela Ejiofora zostało skrócone do niecałych dwóch minut, podczas których Skaza tylko skacze po skałach. Jednak muzyka dalej nadaje pewien rytm snutej opowieści (zwłaszcza początkowe Nants’ Ingonyama wywołuje ciarki na całym ciele). Miło było także posłuchać Never Too Late, czyli nowego utworu Eltona Johna. Beyonce mogłaby się wiele od niego nauczyć, a zwłaszcza tego, jak powinny brzmieć piosenki w takich filmach.
Cyfrowa sawanna Disneya
Uwielbiam filmy dystrybuowane przez Galapagos. Zawsze mogę u nich liczyć na wysoką jakość obrazu i dźwięku. Jeszcze nigdy się nie zawiodłam i tak samo jest w tym przypadku. Chociaż odświeżoną wersję Króla Lwa miałam okazję obejrzeć w kinie, to zapis na DVD okazał się równie przyjemnym doznaniem audiowizualnym. Specjalny dodatek zatytułowany Ruch na rzecz ochrony lwów to ciekawe, ponad dwuminutowe nagranie, w którym Jon Favreau opowiada o malejącej populacji lwów na świecie i o tym, że Disney połączył siły z projektem Lion Recovery Fund, aby zapewnić odpowiednią ochronę tym zwierzętom. Aż serce się kraje, gdy ogląda się ten filmik. Oczywiście wersja na Blu-ray zawiera więcej takich materiałów.
Klasyka Disneya w nowym wydaniu
Po dwudziestu pięciu latach od premiery Król Lew nadal przyciąga widzów, zarówno tych młodszych, jak i starszych. Historia dalej elektryzuje, wywołuje emocje i wyciska łzy z oczu w odpowiednich momentach. Tym razem jednak została technologicznie podretuszowana, aby zauroczyć widza XXI-wieku. Z jednej strony to się udało, ale wielbiciele oryginalnej wersji i tak pozostaną przy dziele Roba Minkoffa i Rogera Allersa, gdzie Gdy był ze mnie mały wieprz w ustach Tymona brzmi tak dumnie i poetycko, jak na klasyczną animację przystało.
Za możliwość obejrzenia filmu dziękujemy
Tytuł oryginalny: The Lion King
Reżyseria: Jon Favreau
Rok powstania: 2019
Czas: 1 godzina 58 minut