Kiedy rozmawiamy o filmach czy serialach, najczęściej przywołujemy produkcje amerykańskie oraz polskie. Te pierwsze, ponieważ przed nimi nie uciekniemy – towarzyszą nam na każdym kroku, Hollywood doskonale wie, w jaki sposób zawładnąć wyobraźnią ludzi na całym świecie.
Te drugie są nam bliskie oraz bardziej dostępne poznawczo, w takim samym stopniu stanowią część naszej codzienności, chociaż w nieco inny sposób się w niej osadzają. Każda inna kinematografia zostaje zepchnięta na dalszy plan naszych codziennych, popkulturowych przygód. Poszukiwanie przykładów produkcji z innych kręgów kulturowych nie raz wymaga doktoratu z internetowego piractwa oraz bardzo zaawansowanej znajomości tych mniej miłych legislatorom części Internetu. Podobne poszukiwania rozpoczniemy, jeśli w ogóle będziemy wiedzieli, że gdzieś tam po którejś drugiej stronie globu powstał obraz, który być może chcielibyśmy poznać.
A szkoda – w końcu różne kraje oraz kultury tworzą opowieści w sposób odbiegający od tego, do którego próbuje nas przyzwyczaić Hollywood. To, że ten właśnie styl filmowy oraz serialowy coraz częściej uznaje się za wzór, do którego porównuje się pozostałe, staje się jasne, gdy posłuchamy albo przeczytamy wrażenia widzów i recenzentów omawiających pochodzące z innych krajów produkcje, na przykład The Protector. Niezaprzeczalną zaletą takich tekstów kultury jest właśnie to, że pochodzą spoza globalnego mainstreamu. Tak, ze względu na operowanie mniejszym budżetem mogą wydawać nam się gorsze jakościowo, zwłaszcza pod względem scenografii czy efektów specjalnych, a czasem również nieco przaśne. Co nie oznacza, że nie będzie się nam podobało, jeśli przestaniemy wymagać estetyki osiąganej dzięki większym nakładom finansowym. Poza tym, obcując z tekstami kultury stworzonymi poza Hollywood, oprócz możliwości poznania innych sposobów opowiadania zyskujemy coś jeszcze: okno na inne kraje, zwyczaje, problemy, lęki oraz marzenia i radości.
Różne kultury, różne perspektywy
Filmy, tak jak seriale czy powieści, dają nam możliwość udania się w podróż do innych wyobraźni zanurzonych w podobnych lub skrajnie odmiennych kontekstach. A te, jeśli tylko będziemy tego chcieli, mogą pozwolić nam empatycznie oraz poznawczo otworzyć się na innych ludzi oraz doświadczenia. Dlatego też czasem warto zastanowić się nad tym, co one mówią o kulturze przedstawianego kraju. Czy osoba, która je stworzyła pochodzi z tego kraju? A może osadziła akcję w miejscu, którego tak naprawdę nie zna? Czy to cokolwiek zmienia w tym, jak film został opowiedziany tak kinematograficznie, jak też scenariuszowo? Co czuję, obcując z tym właśnie tekstem kultury? W jaki sposób jego twórcy próbują wywołać we mnie określone emocje? A wreszcie: czy w ogóle je wywołują?
Hollywood usiłuje opowiadać w tak zwanym „stylu zerowym”, sprawiającym, że widz nie będzie koncentrował się na zabiegach formalnych, przenosząc akcent na opowiadaną historię, a nie na to, w jaki sposób zostaje przedstawiona. Jego celem jest tworzenie obrazów, które przede wszystkim łatwo obejrzeć – innymi słowy, mają niski próg wejścia. Nie musimy się zbytnio przy nich zastanawiać ani nakombinować, aby połączyć ze sobą różne wątki. To wciąż jeden z ulubionych zabiegów Hollywood, mający zapewnić firmom producenckim jak największe przychody.
Ten zabieg działa jednak, jeśli mamy do czynienia z głównonurtowymi produkcjami amerykańskimi, ale wystarczy sięgnąć po film stworzony poza Stanami Zjednoczonymi i znajdujący się w mainstreamie danego kraju[1], aby przekonać się, że „styl zerowy” wcale nie jest tak niewidzialny, jak mogłoby się nam wydawać. Te różnice zobaczymy nawet wówczas, jeśli dany obraz powstanie w kraju anglojęzycznym, mającym wiele wspólnych kulturowych elementów z Hollywood, a jednak dość różnych, aby było to widać w oglądanych przez nas produkcjach. Australijska komedia Roztańczony buntownik (1992) na pierwszy rzut oka dzieje się w jakimś mieście, gdzie ludzie mówią nieco dziwnym angielskim, ale wciąż angielskim. Jeśli jesteśmy nie za dobrzy w geografii, nie przyjdzie nam nawet do głowy, że to nie są Stany Zjednoczone. Tym jednak, co zwróci naszą uwagę, będzie sam humor, który jak na amerykańską produkcję jest jakiś dziwny. Nie ma w sobie nic ze slapsticku, a miejscami wcale nie przypomina ani komedii, ani komedii romantycznej. Takie podejście do zabawnej, lekkiej treści, zestawione z hollywoodzkim standardem siłą rzeczy wywoła naszą konfuzję. Z jednej strony oglądamy film zrealizowany w stylu zerowym – nie musimy się zbytnio zastanawiać nad tym, jak został zrobiony, a fabuła nie należy do zbyt skomplikowanych – jednak jest to styl zerowy nieco inny niż ten amerykański.
Okno na inne kultury
Podobnie jak filmy mogą się różnić sposobem ujmowania pewnych treści (na przykład komediowych), tak samo mogą różnić się samą treścią, a dokładniej tym, na co scenarzyści kłaść będą akcenty, jakie społeczno-ekonomiczne aspekty zostaną w nich podkreślone, czy jakie mitologie posłużą jako podstawy konstrukcji fabuły. Tutaj ponownie dobrym przykładem będzie przywołany w tym tekście The Protector, a jeśli sięgniemy do filmów, chciałabym wspomnieć o jednym z nich, mianowicie o Jeźdźcu wielorybów (2002) z Nowej Zelandii.
Obraz ten stanowi adaptację powieści Witi Ihimeara z 1987 roku pod tym samym tytułem. Jego główna bohaterka, Paikea, to jedyna wnuczka wodza jednego z maoryskich plemion, a co za tym idzie jedyna spadkobierczyni ich tradycji. Jednakże jej konserwatywny dziadek nie dopuszcza do siebie myśli, aby to dziewczynka mogła przejąć jego dotychczasową rolę. Jeździec wielorybów jest obrazem, który próbuje pokazać powoli zanikającą w dobie globalizacji kulturę Maorysów, grupy, która choć stanowi najliczniejszą mniejszość Nowej Zelandii (ok. 14.9% ludności), ulega nie tyle zeuropeizowaniu, ale przez głęboko zakorzenioną ksenofobię społeczeństwa doświadcza w niektórych rejonach kraju gettoizacji, a jej członkowie są narażeni na popadnięcie w uzależnienia. Te wszystkie społeczno-ekonomiczne niuanse również odnajdziemy w tej ekranizacji, a co za tym idzie, otrzymujemy wgląd w życie autochtonicznej mniejszości kulturowej zamieszkującej Nową Zelandię, jej problemy tak codzienne, jak również – duchowe. Siłą tego wglądu jest to, że po pierwsze stanowi ekranizację powieści Maorysa, a po drugie, zostało zrealizowane przez Nowozelandczyków.
Duchowość w Jeźdźcu wielorybów również odgrywa ważną rolę – została przedstawiona w konwencji realizmu magicznego. Zakorzeniona w wierzeniach plemienia Paikei, podkreśla więź pomiędzy jego członkami i członkiniami a światem natury, a dokładniej rzecz ujmując – tytułowymi wielorybami. To kolejny element tej produkcji, która pozwala nam, widzom z odległego o jakieś pół globu kraju, spojrzeć na duchowe życie innej grupy ludzi. Poznać trochę to, jak myślą, w jaki sposób odnoszą się do natury, a także jak współczesność rzutuje na ich podejście do wielu elementów tradycji, co wpływa nie tylko na całą społeczność, ale również na relacje pomiędzy jej członkami. Wspaniale obrazuje to dynamika pomiędzy Paikeą, jej tatą, dziadkiem oraz wujostwem.
Oglądając Jeźdźca wielorybów, uchylamy sobie okno na odmienną kulturę – niezapośredniczoną przez perspektywę innego kraju, jakby to miało miejsce jeśli oglądalibyśmy film fabularny o Nowej Zelandii stworzony przez reżyserów z Hollywood. Jednocześnie otrzymujemy obraz poruszający inne społeczne problemy, ujmowane w specyficznych dla nich kontekstach.
Konkludując
Warto czasem sięgnąć po coś innego – Netflix ostatnimi czasy oferuje coraz więcej nieamerykańskich produkcji, jak właśnie The Protector – można zobaczyć, jak wyglądają, o czym opowiadają, jak różnią się od tego, co znamy z codziennego, globalnego rynku. Właśnie w tych różnicach kryje się piękno opowiadania: każdy z nas robi to nieco inaczej, korzysta z różnych narracyjnych oraz fabularnych rozwiązań, włącza w nie inne konteksty kulturowe, akcentuje odmienne problemy. Oglądanie filmów z różnych krajów jest po prostu fajne, a wyjście od czasu do czasu ze swojej strefy komfortu, aby zderzyć się z odmiennymi punktami widzenia, może okazać się dla nas bardziej wartościowe, niż sądzimy.
[1] Kino indie, artystyczne czy awangardowe często od stylu zerowego odchodzi, często eksperymentując z formą, aktorstwem czy storytellingiem. Tego typu produkcje w tym tekście nie będą nas interesowały.