Festiwalowy powiew dzielności. „Kocha… nie kocha…” – recenzja mangi, tomy 6–8

-

Za przekazanie egzemplarzy recenzenckich mangi Kocha… nie kocha…, do współpracy recenzenckiej, dziękujemy wydawnictwu Waneko.

Mangi Io Sakisaki mają swój dramaturgiczny, dobrze przemyślany rytm. Właściwie możemy całkiem nieźle przewidzieć, co wydarzy się w plasujących się mniej więcej w trzech czwartych opowieści tomach – pozostaje tylko pytanie: jak zadzieje się to, co powinno, by historia mogła odpowiednio się rozwinąć? I, podobnie jak w przypadku Ścieżek pierwszej miłości, tak i przy Kocha… nie kocha… Sakisaka z empatią oraz ogromną czułością rozrysowuje kolejne elementy swojej mangi. Nadszedł bowiem czas na pierwsze kluczowe deklaracje i wyznania.

Odwagi!

Mało brakowało, a Rio nakryłby Akari i Kazu w dość dwuznacznej – choć w zasadzie niewinnej – sytuacji. Nie obyło się jednak bez niewielkiego, acz zabawnego nieporozumienia, dotyczącego pożycia seksualnego tego ostatniego. A to dopiero początek zapętlania węzła, jaki utworzą relacje między protagonistami i protagonistkami, zanim w końcu zaczną powoli się wyjaśniać. By jakoś wybrnąć z krępującej sytuacji, Akari spróbuje przekonać Kazu (i siebie), że jego odrzucenie owszem, może nie było przyjemne, ale to nie szkodzi, szybko się bowiem podnosi po takich sytuacjach. Jak nietrudno się domyślić – ta deklaracja bardziej komplikuje niż rozwiązuje sytuację obojga. Akari będzie jednak musiała zmierzyć się w czasie nadchodzącego wielkimi krokami szkolnego festiwalu ze swoim byłym chłopakiem oraz poznać przyjaciółki, jakie rozdzieli już niedługo przeprowadzka jednej z nich, żeby zrozumiała, że wcale tak szybko nie podnosi się z emocjonalnych dołków, jak sądzi. Dzięki temu – być może – zyska drugą szansę na zdobycie serca Kazu. Zwłaszcza, czego Akari nie wie, chłopak dowiedział się od Rio, że ten zakochał się po uszy w Yunie (tej samej, którą wcześniej odrzucił) i zamierza jej to w czasie szkolnego festiwalu wyznać. Nawet jeśli ubiegnie go inny kolega ze szkoły, również zauroczony do niedawna chorobliwie wręcz nieśmiałą dziewczyną. Na szczęście dla Rio, Akari, Yuny i Kazu, cała czwórka jest już na tym etapie historii zdeterminowana, by wypowiedzieć długo zalegające im na sercach uczucia, a także – nabrała odwagi, by podjąć pierwsze ku tym wyznaniom kroki.

Przydałaby się mapa

Inną cechą opowieści Sakisaki jest zaawansowane skomplikowanie relacji między bohaterami – ocierające się lekko o moment, w jakim poczulibyśmy chęć wyrysowania sobie wszystkich zależności na kartce, ale jednak nieprzekraczającej tej linii. W Kocha… nie kocha…, trochę jak w życiu, bohaterów i bohaterki łączą różne nici: przyjacielskie, romantyczne, nieodwzajemnione czy odrzucone, a także te, które przez długi czas pozostają niewypowiedziane. Protagoniści milczą, sądząc, że w obiekcie ich uczuć kocha się już ich przyjaciel czy przyjaciółka i tę znajomość przedkładają ponad ewentualny związek. Co, samo w sobie, stanowi miłą odmianę w narracji romansowej, nawet jeśli zostało podporządkowane imperatywowi historii opartej na pomyłkach i niedomówieniach. To wciąż nie jest to, co mogliśmy przeczytać w Przyjaciółkach Kazune Kawahary i Aiji Yamakaway (dość niedocenionej u nas) – jednak już wcześniej dało się wyraźnie zauważyć, że dla twórczyni Kocha… nie kocha… przyjaźnie łączące jej bohaterki i bohaterów są równie ważne, co więzy romantyczne. Yuna i Akari, jak również Kazu i Rio, wiele sobie nawzajem zawdzięczają – przez samą znajomość zmieniają się, nabierają odwagi, uspokajają, dają sobie przestrzeń na zalezienie własnej drogi oraz szczęścia. Trudno przecenić wagę takiego prowadzenia jakiejkolwiek opowieści.

W plątaninie przedstawionych uczuć się nie gubimy – Sakisaka prowadzi nas przez nie starannie, jednocześnie nie pogrywa przy tym na naszych uczuciach, odkładając w czasie kulminacyjny dla wątku moment wyznania. Niedomówienia oraz przemilczenia są dla mangaczki narzędziem do zarządzania naszym zaangażowaniem w lekturę. Zaciekawieni, jak czwórka protagonistów wyplącze się z tej sieci, sięgamy po kolejne rozdziały i tomy, pozostając z lekturą na dłużej, a przede wszystkim – nie odczuwając zmęczenia czy irytacji. Zanim bohaterowie będą mogli stworzyć związki, każde z nich musi się zmienić – na tym etapie mangi jest już dla nas jasne, kto powinien nabrać odwagi, kto odciąć się od przeszłości, a kto zacząć poważnie traktować siebie samą. Chociaż młodzi, protagoniści muszą dojrzeć do związku, zamiast wskakiwać w niego na ślepo, narażając siebie oraz innych na niepotrzebne cierpienia. Co zresztą Sakisaka dość dosadnie pokazuje na przykładzie przeszłych związków Akari i Rio.

Gdzie ciąg dalszy, ja się pytam?

Kocha… nie kocha… to opowieść, która leczy zły humor, przywraca równowagę i sprawia, że robi nam się po prostu lepiej na sercu niezależnie od tego, ile mamy lat czy jakiej jesteśmy płci. Sakisaka ma dar do tworzenia spokojnych, codziennych, a jednocześnie nie naiwnych opowieści o nastolatkach i ich uczuciach. Jedyne, co może na tym etapie nas w tej mandze irytować to, podobnie jak poprzednio, konieczność czekania na dalsze tomy. Ale cóż – niezmiennie warto.

Kocha... nie kocha...

Tytuł: Kocha… nie kocha…

Autorka: Io Sakisaka

Gatunek: komedia, dramat, romans, szkolne życie, shoujo

Wydawnictwo: Waneko

 

Pozostałe recenzje tej serii:

podsumowanie

Ocena
8

Komentarz

Trzy kolejne tomy „Kocha… nie kocha…” zaczynają przenosić opowieść o Yunie, Akari, Kazu i Rio na kolejny etap ich znajomości – przyszedł czas na naprawdę szczere rozmowy i pierwsze, prawdziwe wyznania uczuć. Sakisaka ponownie po mistrzowsku sprawia, że roztapiamy się w uroku oraz słodyczy jej opowieści.
Agata Włodarczyk
Agata Włodarczykhttp://palacwiedzmy.wordpress.com
Nie ma bio, bo szydełkuje cthulusienki.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu

Trzy kolejne tomy „Kocha… nie kocha…” zaczynają przenosić opowieść o Yunie, Akari, Kazu i Rio na kolejny etap ich znajomości – przyszedł czas na naprawdę szczere rozmowy i pierwsze, prawdziwe wyznania uczuć. Sakisaka ponownie po mistrzowsku sprawia, że roztapiamy się w uroku oraz słodyczy jej opowieści.Festiwalowy powiew dzielności. „Kocha… nie kocha…” – recenzja mangi, tomy 6–8