Odkąd świat amerykańskiego gametube’a wypełniły kanały poświęcone tak zwanym cozy games (od angielskiego cozy – przytulny), z zapartym tchem śledzę kolejne zapowiedzi i listy najbardziej przytulaśnych gier w historii. Jednym z tytułów, który w ostatnich miesiącach ekscytował mnie najbardziej, było anonsowane na czerwiec 2023 roku Fall of Porcupine. Teraz gdy całą grę mam za sobą, nachodzi mnie refleksja, że spodziewałam się czegoś zupełnie innego, a mimo to nie jestem rozczarowana.
Czy to jest tytuł z kategorii cozy games?
I tak, i nie. Gry tego rodzaju są leniwe, nie ma w nich presji czasu, nie ma rozlewu krwi i wielkiego napięcia. I rzeczywiście – wcielamy się w postać uroczego gołębia, którego życie płynie w miarę spokojnie i jednostajnie – praca, dom, przyjaciele, praca, dom, przyjaciele – i tak w kółko.
Praca to jednak dla Finleya lokalny szpital, a jak szpital, to stresy, choroby i, w tym przypadku, również surowa (a może chamska?) przełożona, dr Krokowski. Zupełnie szczerze – bardzo szybko minęło mi przekonanie, że to będzie przytulaśna gra. Natychmiast w mojej głowie pojawiły się wspomnienia z ogrywania Little Misfortune, gdzie ładna i przyjazna grafika skrywała smutną, poruszającą, wyciskającą łzy historię.
Nie inaczej jest i tym razem – pod okiem Finleya ktoś umiera, ktoś wszczyna bójki, ktoś snuje niełatwe wspomnienia. Ze ściśniętym gardłem czytałam te dołujące dialogi, a gdy sytuacja robiła się ciężka, po prostu chciało mi się płakać. Nie, Fall of Porcupine nie jest otulającą, milusią gierką. Ale to nie zmienia faktu, że jest grą wartościową.
Parę słów o rozgrywce
Zjawiamy się w mieście jako początkujący lekarz i jednym z naszych podstawowych zadań jest leczenie. Każdy dzień to wizyta w szpitalu i wypełnianie zawodowych obowiązków. Obok toczy się jeszcze życie – odkrywanie zakamarków Porcupine, zawiązywanie przyjaźni, poznawanie mieszkańców, a także… mierzenie się z lokalnymi tajemnicami. Leniwa atmosfera okolicy to jedno, ale kryje się tu także sporo mroku, a zadaniem gracza jest rozgryzienie, co tak naprawdę się wokół dzieje.
Fall of Porcupine to przygodówka typu side-scroll. Akcję obserwujemy z boku, kierując swoim bohaterem w przeróżne zakamarki okolicy. Niestety nie mamy tu zbyt wiele do odkrycia – możemy kliknąć pomnik czy samotnie stojący na ulicy rower, aby czegoś się o nich dowiedzieć, możemy też zagajać do niektórych ludzi, ale do większości budynków nie mamy wstępu. Czasem nie mamy także możliwości opuszczenia danej lokacji (ulicy, szpitala), co stanowi czytelny sygnał, że coś jeszcze jest tutaj do zrobienia. Ogranicza to możliwość swobodnego poruszania się po świecie, ale jednocześnie jest rozwiązaniem satysfakcjonującym – bo przynajmniej nie krążymy bez sensu po sennej okolicy, tylko robimy, co do nas należy.
Innym praktycznym rozwiązaniem jest wyposażenie bohatera w telefon – możemy tam odczytać wiadomości od znajomych, przeczytać informacje na temat spotykanych ludzi, zapoznać z harmonogramem obowiązków szpitalnych albo znaleźć podpowiedź, co aktualnie jest do zrobienia. To bardzo dobra opcja, gdy pogubimy się w fabule i nie do końca wiemy, dokąd pójść lub co zrobić.
Poza przemieszczaniem się z miejsca do miejsca i rozmowami, w których z rzadka pojawia się nam opcja samodzielnego wybrania wypowiedzi, jest też w Fall of Porcupine jeden element dynamiczny – mianowicie mini-gry. Trafiamy na nie przede wszystkim wykonując obowiązki w szpitalu. Wówczas dobranie leków, założenie opatrunku, danie zastrzyku czy wykonanie badania wiążą się z porcją zręcznościowych lub logicznych wrażeń. Przykładowo przepisanie pacjentowi odpowiedniej dawki medykamentów to zadanie na myślenie – musimy się odrobinę przy tym nagłowić, zaś owijanie bandażem to kwestia wciśnięcia po kolei całej sekwencji przycisków, co pewnie w przypadku korzystania z komputera jest w miarę łatwym rozwiązaniem, ale że ja grałam na Steam Decku, to zawsze w takiej chwili brakowało mi palca i musiałam się posłużyć na przykład nosem.
Poza szpitalem, z mini-grami możemy się spotkać także w innych miejscach. Mój ulubiony motyw to bójka w lokalnej knajpie, opracowana jako klasyczna bijatyka w trybie turowym i polegająca na wymianie ciosów z osobnikami po drugiej stronie. Pewnym ożywieniem rozgrywki są także zadania, jakie otrzymujemy od innych mieszkańców – na przykład pomoc w zdobyciu składników konkursowego dania, odwracanie uwagi przechodniów tańcem czy rozwiązywanie zagadki kryminalnej wraz z trupą teatralną.
Trochę żałuję, że tych dynamicznych elementów nie ma więcej. Fall of Porcupine to bardzo senna gra, pełna dialogów do przeczytania i niespecjalnie porywająca. Można przy niej popaść w lekki letarg – co nie znaczy, że jest nudna. Po prostu taka jest jej specyfika i trzeba się z tym pogodzić.
Przy tej okazji chciałabym zwrócić uwagę na inne aspekty, które mogą się wielu osobom nie spodobać. Po pierwsze: brak udźwiękowienia dialogów (już nie mówię o słowach, wystarczyłby jakikolwiek dźwięk imitujący rozmowę) oraz brak muzyki – dopiero przy napisach końcowych mogliśmy nareszcie coś usłyszeć. Momentami twórcy serwują nam jakieś pojedyncze brzmienia, ale nie jest to żadna specjalna ścieżka dźwiękowa – dla mnie spory minus. Drugi aspekt – błędy. Zdarzało się, że musiałam wyłączyć konsolę, bo rozgrywka się zawieszała – niby wokół wszystko działało, ale bohater się nie ruszał. Innym razem nie działała opcja wyjścia z pomieszczenia. Kilkakrotnie doświadczyłam też niespodziewanej zmiany języka. I o ile był to niemiecki, to jeszcze mogłam coś zrozumieć, ale już przy francuskim poddawałam się zupełnie – a zmiany dokonać się nie dało, bo w opcjach nadal ustawiony był angielski. Wyjście do menu także nie pomagało, dopiero całkowity restart konsoli przynosił odpowiedni efekt.
Ale! Uczciwie zaznaczę, że przy pierwszym uruchomieniu otrzymałam informację, iż Fall of Porcupine nie jest w pełni kompatybilne ze Steam Deckiem, więc nie traktuję żadnego z błędów jako zarzutów w stosunku do twórców. Zakładam, że w przyszłości takie problemy zostaną zlikwidowane.
Czy warto zagrać w Fall of Porcupine?
Niemieckie studio BUNTSPECHT.GAMES zaserwowało nam przepiękną, chwytającą za serce historię. Doświadczyłam przy Fall of Porcupine mnóstwa emocji – wzruszenia, radości (ten sarkastyczny humor!), smutku czy ekscytacji. Zachwyca mnie tutaj nie tylko fabuła, ale też przepiękna grafika (pierwsze skojarzenie: Night in the Woods) oraz kreacja bohaterów. Postacie są barwne, różnorodne i ciekawe, a dialogi między nimi błyskotliwe i wciągające.
Spodziewałam się, że Fall of Porcupine będzie mniej wymagającą emocjonalnie rozrywką – taką miłą, otulającą przygodą pełną kolorowych zwierzątek i miejskich historyjek. Dostałam mocną opowieść z bardzo ważnym przekazem – oddaniem hołdu osobom pracującym w ochronie zdrowia. Twórcy zaskoczyli mnie i zbili z pantałyku – i dobrze! Uważam, że to jedna z najbardziej wartościowych produkcji, z jakimi miałam do czynienia. Ma swoje mankamenty i nie każdemu przypadnie do gustu (więcej tu czytania niż faktycznej rozgrywki), ale ma też w sobie coś, co nawet teraz, kilka dni po zakończeniu fabuły, sprawia, że staje mi gula w gardle. Kocham tę grę i na pewno jeszcze do niej wrócę – lista steamowych trofeów mówi mi, iż nie zawsze musiałam prosto z pracy kierować bohatera do domu i że coś jeszcze było tam do zrobienia, zobaczenia, odkrycia. Chętnie raz jeszcze to sprawdzę!
Polecam Wam zrobić to samo – oddać się tej niespiesznej rozgrywce i zatopić w świecie emocji i miejskich opowieści.
- piękna grafika.
- rozbudowana fabuła,
- ciekawe kreacje bohaterów,
- elementy zręcznościowe i logiczne w mini-grach,
- sarkastyczny humor,
- mnóstwo emocji dostarczonych wraz z historią.
- brak ścieżki dźwiękowej,
- sporadyczne błędy wymagające wyłączenia konsoli,
- brak udźwiękowienia dialogów.
Do przygotowania recenzji otrzymaliśmy kopię gry od https://keymailer.com