Dragon Prince w teorii miał wszystkie asy w rękawie. Aaron Ehasz – ten od Avatar. The Last Airbender – ma u wielu fanów i ogromny kredyt zaufania. Zrozumiale więc, że spodziewaliśmy się czegoś na wysokim poziomie. A plakat do jego najnowszego serialu jest przepiękny i zapowiada epickie przygody. A jednak… coś nie wyszło.
Streamuj kreskówki!
Netflix inwestuje coraz więcej pieniędzy w animacje, tak tradycyjne, jak i wychodzące poza schemat; dla dzieci i dorosłych. Trollhunters, Voltron, Final Space, BoJack Horseman czy nadchodzące Hilda i She-Ra and the Princesses of Power pokazują zróżnicowanie, ale także zaangażowanie producentów w tworzenie i dostarczanie fajnego programu. Firma zatrudniła też Alexa Hirscha (tego od Gravity Falls) do tworzenia wielu odcinków wielu serii. Nie mogę się doczekać efektów tej współpracy, a jeśli nie znacie tego twórcy, zapoznajcie się z naszymi 10 powodami za obejrzeniem Gravity Falls. Wiadomo, że nie wszystkie tytuły zdobędą szturmem serca widzów, będą potknięcia. Ale dlaczego Dragon Prince, serial z takim potencjałem, podążył niefortunną, bezpieczną i przenudną ścieżką?
Smoki i nekromanci
Ludzie to zawsze muszą popsuć idyllę… Zamiast trzymać się elementarnych źródeł magii, sięgnęli po jej mroczną odmianę, żerującą na fantastycznych stworzeniach. Przeraziło to smoki i elfy, a skończyło się wygnaniem ludzkości z Xadii. W wojnie, która nieuchronnie wybuchła, zginął władca latających jaszczurów, a jego syn, tytułowy Książę – jeszcze w jajku, został porwany. Solidny początek. Spróbujcie zgadnąć, co będzie potem.
Zgadliście: zemsta na ludziach (w postaci asasynów atakujących zamek), sojusz wrogich ras (elfka Reyla i synowie króla ratują smocze jajo), ucieczka przed prawdziwym złolem – czarnoksiężnikiem Virenem i tak dalej.
Idziemy na przygodę wydeptaną ściężką
Dość łatwo wskazać rzeczy, które nie zadziałały w przypadku Dragon Prince. Fabuła jest mocno przewidywalna i absolutnie nie zaskakuje. Miałam wrażenie, że twórcy zrezygnowali z podjęcia odważniejszych kroków, bo stwierdzili, że zastąpi je (lub przyćmi?) sam magiczny, złożony świat. Albo po stworzeniu mitologii wyczerpały się pomysły na scenariusz. Jeśli znacie jakiekolwiek standardowe fantasy, elementy i tej opowieści nie będą wam obce. Tak samo jest z głównymi postaciami: Reyla, Callum i Ezran są sympatyczni, ale nie wychodzą poza schemat dzieci-z-wielkim-przeznaczeniem. Nie są jednak zupełnie jednowymiarowi, a elfka szczególnie ma spory potencjał na rozwój – o ile serial dostanie zielone światło na kolejne sezony.
Tam, gdzie zawodzi scenariusz, błyszczy design bohaterów, a szczególnie magicznych stworzeń. Począwszy od pupila grupy – żabopodobnego, zmiennokolorowego Bait, po smoki, ptaki, a na rybach skończywszy. Wszystko jest zwyczajnie ładne, chociaż animacja nie stoi na zbyt wysokim poziomie. Muszę wrócić do narzekania, ale ona jest po prostu… dziwna. Twórcy chcieli trochę poeksperymentować z tym medium (chwała im za to), łącząc tradycyjną (2D) i komputerową technikę. Efekt końcowy może nie kaleczy oczu, ale większości scen brakuje płynności i energii. A wszystkie postacie wyglądają, jakby zbyt dużo czasu spędziły na słońcu i przypiekły sobie policzki…
Dragon Prince nie jest zły, a po prostu zwyczajny. Humor razi – jest współczesny („heheszkowaty”) i zbyt polega na znajomości popkultury. Zamiast naturalnie wynikać ze scen czy sytuacji, puszcza oko do widzów, sugerując a to Grę o tron, a to Scarface (sic!). Niestety autentycznie zabawnych dialogów czy sytuacji trzeba szukać z lupą.
Światełko w tunelu
Wszystkie dziewięć odcinków obejrzałam za jednym posiedzeniem. Nie ziewałam i nie wierciłam się. Naprawdę chciałam wiedzieć, co będzie dalej. Niezmiernie podoba mi się też zróżnicowanie w wyglądzie postaci. Reprezentacji POCów (people of colour) nie mogę nic zarzucić, a wręcz pochwalić i przyklasnąć. Zakochałam się również w migającej (porozumiewającej się za pomocą języka migowego) wojowniczce Amayi. Kreacja tej kobiety pokazuje, na co naprawdę stać twórców i jak wiele głębi można było wyciągnąć z innych bohaterów. Na marginesie dodam też, że dzieci wielkiego złego, rodzeństwo Soren i Claudia, są przeuroczy i to dzięki nim widzowie poznają ludzką stronę konfliktu.
Kolejny sezon, o ile Netflix go zleci, obejrzę i mam cichą nadzieję, że Aaron Ehasz i spółka wezmą sobie do serca krytykę i potraktują tę pierwszą część Smoczego księcia jak preludę do czegoś większego i lepszego.