Bonjour, piękny świecie! Czy znasz czołową instagramerkę Paryża? Stylową Amerykankę, przebojem wdzierającą się na francuskie salony, po drodze łamiąc parę serc? Kilka tygodni temu Emily Cooper, o której mowa, powróciła na szklany ekran ze świeżą porcją swych słodko-gorzkich perypetii i… na całe szczęście nie jest tak źle, jak to miało miejsce ostatnim razem.
Gwiazda marketingu
W trzecim sezonie twórcy serialu postanowili powrócić do tego, co pierwotnie było magnesem przyciągającym do Emily w Paryżu, mianowicie: pokazywania kulis pracy w reklamie. Główna bohaterka znów bryluje na spotkaniach z klientami, znów podbija Instagram i znów ogarnia wielkie kampanie reklamowe.
A ponieważ też pracuję w tej branży – przyznaję, że obserwowałam to z dużą przyjemnością. Oczywiście mając z tyłu głowy świadomość, iż w rzeczywistości świat marketingu nie wygląda tak cukierkowo.
Jeśli już przy lukrze i słodyczy jesteśmy, to, mimo całej sympatii do tego serialu, nie da się nie zwrócić uwagi na fakt, jak bardzo oderwany jest on od realiów. Paryż ukazany zostaje tak, jak wyobrażają go sobie najwięksi romantycy. Uroczymi ulicami paradują maksymalnie wystylizowani, przepiękni ludzie. Wieża Eiffela jest niemym świadkiem mnóstwa ekscytujących wydarzeń. Życie toczy się tu bardzo powoli – każdy ma czas wypić proseczko do śniadania, przespacerować się z partnerem brzegiem rzeki, poprzyglądać obrazom w galeriach, pobalować z ekipą, a na wieczór jeszcze zajrzeć do znajomej restauracji, by toczyć długie, egzystencjalne dysputy z szefem kuchni.
Nie uważam, żeby obowiązkiem Darrena Stara, odpowiedzialnego za stworzenie Emily w Paryżu, było ukazywanie każdego z oblicz francuskiej stolicy – z jej brudami i problemami. Ale jednak jeżę się na myśl, jak bardzo daleko od prawdy leży wizerunek tego miasta. To bezrefleksyjne romantyzowanie Paryża jest mocno uwierające i nie przekona mnie argument, że chodzi o słodko-pierdzący serial służący oderwaniu myśli od szarości świata. Uważam, że da się robić inaczej. Skoro można było w drugim sezonie z taką dokładnością kreślić portret kobiet ze Wschodu jako tandeciar i złodziejek, to i tu znalazłoby się miejsce na trochę „prawdy” o świecie.
Ale i tak nie jest źle
Pomijając wspomniane wcześniej aspekty, które pewnie dla większości osób nie będą powodem do narzekań, z przyjemnością odnotowałam fakt, iż trzeci sezon Emily w Paryżu fabularnie wypada dużo lepiej od poprzedniego. Przede wszystkim – główna bohaterka nie podejmuje już aż tylu idiotycznych decyzji i nawet momentami wzbudza sympatię. Co prawda kto inny przejmuje od niej tę pałeczkę, ale na szczęście z czasem się reflektuje, więc momentów irytacji było tu dużo mniej niż ostatnio.
Cała historia, opowiedziana w tym sezonie, mocno wciąga. Trudno oderwać się od oglądania i robić dłuższe przerwy pomiędzy odcinkami, ponieważ ewentualne rozwiązania poszczególnych wątków wzbudzają nieustanne zainteresowanie. To wielki plus i jeden z najmocniejszych punktów Emily w Paryżu! Tym bardziej gdy pomyślimy o zakończeniu, które naprawdę może niektórych wgnieść w fotel, albo pozostawić w stanie chwilowego otępienia.
Ostatnie sceny serialu są tak interesujące, że przez mój Instagram przewinęło się kilkadziesiąt komunikatów w stylu: „Jak można nas zostawiać z takim finiszem?”, albo: „Kiedy czwarty sezon? Dawać go natychmiast!”.
Przyznaję, że mnie nie podekscytowało to aż tak bardzo, ale dałam się zaskoczyć i było to… całkiem miłe zaskoczenie.
Czy warto obejrzeć trzeci sezon Emily w Paryżu?
Choć mocno sceptycznie podchodziłam do kolejnego spotkania z panną Cooper, jej nowe przygody były dla mnie przyjemnie spędzonym czasem. Nie zawsze trafia w mój gust specyficzny humor ukazany w Emily w Paryżu, ale po wszystkim pozostaję z poczuciem, iż dobrze się bawiłam. Prawdopodobnie dlatego, że tym razem mniej było krzywd i złamanych serc, a więcej tego, za co ten serial polubiłam, czyli: kampanii reklamowych, marketingowego gadania i… gotowania.
Ciekawa też jestem, jak w kolejnym sezonie rozwiną się napoczęte tutaj wątki. Zapowiada się naprawdę interesująco!