Niedawno pisałam o tym, dlaczego kocham Star Treka i znalazłam całkiem sporo powodów ku temu. Teraz przyszedł czas na listę rzeczy, które moim zdaniem twórcom nie wyszły. Część z tych zarzutów da się pewnie uzasadnić okresem powstawania kolejnych serii, jednak większość dotyczy również najnowszych produkcji z tego uniwersum. A co według was powinno znaleźć się na tej liście?
Chakotay
Z Chakotayem mam ten problem, że bardzo go lubię jako postać. Niemniej jego tokeniczność aż bije po oczach. Pomysł na niego twórcy mieli całkiem fajny – oto potomek rdzennych Amerykanów odcina się od swoich korzeni, żeby lepiej wpasować się w rzeczywistość, która go otacza. Gdzieś w odległym kosmosie odnajduje szczątki tego, co odrzucił, i zmusza go to do zastanowienia się nad tym, kim jest. Brzmi super – tylko przy okazji tożsamość Chakotaya staje się płaszczykiem-parasolką, a on sam pochodzi z takiego plemienia, jakiego zwyczaje w konkretnym momencie twórcom pasują do zamierzeń fabularnych. W gratisie, aktor grający Chakotaya pochodzi z Meksyku, co samo w sobie nie jest może bulwersujące, niemniej podtrzymuje zły trekowy zwyczaj mówienia o mniejszościach etnicznych bez udziału tychże (z tego miejsca pozdrawiam The Paradise Syndrom z TOS). Budowanie reprezentacji jest fajne, ale nie tak powinno wyglądać.
Julian Bashir
Ponownie: lubię tę postać, z całym jej kłopotliwym inwentarzem. A tej problematyczności niestety trochę jest. Przede wszystkim – jego nieumiejętność przyjmowania odmowy. Mimo wielokrotnych sygnałów, nadal, nieco nachalnie, próbował poderwać współzałogantkę – Jadzię Dax (absolutnie uwielbiam to, w jaki sposób wszyscy wymawiają imię Jadzii). To, że finalnie kończy z kolejnym wcieleniem Dax – Ezri, tylko wzmaga u mnie poczucie tego, jak creepy był ten wątek. Ponadto, przez większość czasu antenowego Julian pełnił rolę ozdobnika. Dopiero w późniejszych sezonach postać zyskuje głębię – niestety zbyt mało, zbyt późno.
Kosmici i ich podejście do płci…
…czyli o tym, jak William Riker zakochuje się (ze wzajemnością) w pozornie agenderowym i aseksualnym kosmicie. Tylko że niestety to nie tak. W trakcie odcinka dowiadujemy się, iż istocie z obcej planety tak naprawdę wyprano mózg i wmówiono zarówno tożsamość płciową, jak i orientację seksualną. Po spotkaniu z Rikerem okazuje się, że kosmita był cispłciową, heteroseksualną kobietą. To, że kosmitka tak czuła, to nic złego – zdecydowanie gorzej, iż przy okazji Star Trek umocnił stereotyp o tym, że orientację/tożsamość da się komuś narzucić.
Jako przeciwwagę dodam, że widziałam (i w przypływach optymizmu jestem gotowa się z nimi zgodzić) teorie, jakoby odcinek miał potępiać “terapię” konwersyjną stosowaną na osobach nieheteroseksualnych. Jeśli taki był faktyczny zamysł twórców to niestety realizacja trochę zawiodła.
Mniejszości seksualne w kosmosie
Jeśli chodzi o reprezentacje mniejszości seksualnych, Star Trek nie ma najlepszej passy. Niemal za każdym razem, gdy próbuje podjąć ten temat – niezależnie od czasu – wychodzi karykatura. Osób biseksualnych pojawia się w Star Treku kilka. Niestety albo widzimy zdeprawowane klony z lustrzanego uniwersum, takie jak Kira Nerys czy Gorgiou – u których biseksualizm to element podkreślający niemoralność, albo z symbiotem, którego w przypływach optymizmu można nazwać biseksualnym, gdyby nie to, że Dax jest głównie symbiotoseksualny, a symbiot sam w sobie nie posiada płci – przyjmuję tę, którą ma gospodarz.
Oprócz tego Star Trek zafundował fanom na przykład Elima Garaka. Grający go aktor po latach mówił, że grał go jak geja (cokolwiek miałoby to znaczyć), jednak żadna deklaracja nie pada na ekranie. Wręcz przeciwnie – przez moment możemy zobaczyć, jak Garak angażuje się w emocjonalny związek z kobietą. Przy tej okazji warto też wspomnieć o Hikaru Sulu – w rebootowanym uniwersum jest on gejem.tała gejem. Reżyser chciał w ten sposób uhonorować Georga Takeia, który grał Sulu w oryginalnym Star Treku. Wyszło słabo, bo o orientacji filmowego Hikaru, dowiadujemy się z relacji aktora, opowiadającego o wyciętej scenie pocałunku. Jedyną kanoniczną i przedstawioną w sensowny sposób reprezentacją mniejszości pozostaje para z Star Trek: Discovery – Hugh Culber i Paul Stamets. To znaczy pozostałaby, gdyby twórcy nie zdecydowali o bardzo szybkim i bardzo pozbawionym fabularnego sensu zabójstwie jednego z bohaterów. Co prawda ma się to zmienić w drugim sezonie, ale pożyjemy, zobaczymy.
Uhura
Postać, o której wspominałam w Dziesięciu powodach, za które kocham Star Treka. I chociaż nadal uważam Uhurę za fajną i potrzebną, to niestety jej konstrukcja pozostawia wiele do życzenia. Jej sprawczość była mocno ograniczona, bardzo rzadko opuszczała pokład Enterprise. Zresztą nic w tym dziwnego – kobieca wersja munduru w oryginalnym Star Treku była krótka i raczej średnio nadawała się do eksploracji terenu. Gene Roddenberry chciał też usunąć Uhurę z mostka, a jej sprawczość zostać jeszcze bardziej ograniczona. Takiemu rozwojowi sprawy zapobiegła Nichelle Nichols, grożąc odejściem. Finalnie aktorka została w serialu, a Uhura na mostku.
Ciekawostka: gdy po latach, w jednym z odcinków rocznicowych, trzeba było dokręcić kilka scen w “starych” mundurach, odtwórczynie były zaskoczone tym, długością, czy też krótkością strojów.
Deanna Troi
To kolejna postać o dobrym koncepcie i nijakim wykonaniu. Sam pomysł, by do załogi statku kosmicznego dołączyła psycholożka czy też terapeutka, był niezły. Niestety przez większość sezonów Deanna pełni tę rolę nieudolnie, a jej funkcja ogranicza się do wyglądania i noszenia niestandardowego (za to doskonale podkreślającego jej figurę) umundurowania. Twórcy zresztą chyba sami nie byli przekonani co do skuteczności Deanny jako terapeutki, bo na statek sprowadzili również Guinan, która z powodzeniem przejęła tę rolę.
Prime Directive
W założeniu dyrektywa miała zapobiegać ingerowaniu w rozwój obcych cywilizacji (między innymi dlatego Vulkanie czekali z pierwszym kontaktem – ludzkość musiała osiągnąć konkretny pułap cywilizacyjny). W teorii wygląda w porządku. Niestety praktyka pokazuje, że kolejni kapitanowie i kapitanki stosowali ją wyjątkowo wybiórczo, doskonale ilustrując znane z Internetu powiedzenie Nie można, ale jeśli się bardzo chce, to można. Prime Directive stanowiła doskonałą wymówką, gdy trzeba było stworzyć dramatyczne napięcie lub wytłumaczyć, czemu gwiezdna flota jest obojętna na zagrożenie wobec mniej rozwiniętej rasy. Gdy dramatyzm nie był potrzebny, a sama dyrektywa przeszkadzałaby rozwojowi fabuły – szybko zostawała zapomniana. Konsekwencja w tym przypadku byłaby wskazana.
Wszyscy mówią po angielsku
To znaczy – oczywiście, kosmiczna społeczność wynalazła bardzo praktyczny translator. Był tak doskonały, że problemy z komunikacją praktycznie nie istniały. a jedyny język obcy, który dane nam usłyszeć, to klingoński. Oczywiście, zawsze wtedy, gdy potrzeba dramatycznego albo śmiesznego plot twistu, translator ma ze sobą drobne problemy i wykrzacza się, niczym USOS w czasie sesji.
To oczywiście spowodowane jest kilkoma rzeczami, a fundusze (a raczej ich brak) na wymyślanie obcych języków są pewnie jednym z ważniejszych. Niestety, ten drobiazg pokazuje również, że kosmos Star Treka jest bardzo amerykocentryczny. I nawet w przypadku, gdy to ludzie są w nim mniejszością, wszystko musi dostosowywać się do nich.
Kosmos taki różnorodny…
… ale większość ras jest humanoidalna, a różnice są w dużej mierze kosmetyczne. Oczywiście zostało to zmyślnie wytłumaczone wspólnymi praprzodkami, ale jednak w serialu o odkrywaniu nieznanego, kreatywność byłaby wskazana. To samo dotyczy kultur – tak naprawdę udaje nam się poznać bardzo pobieżnie cztery z nich: vulkańską, romulańską, klingońską i ferengi. Przy czym “poznajemy” to i tak zbyt dużo – na przykład o Romulanach wiemy głównie tyle, że są podobni do Vulcan. Szkoda, że nie poświęcono temu więcej czasu.