Growlująca wokalistka rockowa, artystka jazzowa czy królowa smutnych piosenek radiowych? Poznajcie dziesięć twarzy Kasi Kowalskiej na dwudziestopięciolecie jej działalności scenicznej.
1993 był dziwnym rokiem, w którym różne znaki na ziemi i w eterze zapowiadały złotą erę polskiej muzyki poprockowej. Na ziemi (a właściwie naziemnie) działała wtedy lista przebojów 30 ton i Muzyczna Jedynka, a w eterze już od trzech lat radia Zet i RMF FM. Początek ostatniej dekady ubiegłego stulecia upłynął pod znakiem świetnych wykonawców – Edyta Bartosiewicz, Hej z Kasią Nosowską, ONA z Agnieszką Chylińską, Varius Manx z Anitą Lipnicką czy Myslovitz kształtowali gusta muzyczne pokolenia dzisiejszych trzydziestolatków. Przez następne ćwierćwiecze każdy z tych artystów podążał swoją drogą. Wielu dziś już w ogóle nie gra, część rozwinęła się i tworzy zupełnie inaczej niż wtedy. Piosenkarką, która przez ten czas zmieniała się niemal jak kameleon, jest z pewnością Kasia Kowalska.
Owego pamiętnego roku zauważyła ją, jako dwudziestoletnią dziewczynę, menadżerka Izabelin Studio. Wytwórnie muzyczne były wtedy młode, a rynek prężny i dynamiczny, więc raczej szukano talentów niż uginano się pod ciężarem nadsyłanych materiałów. Wydany rok później album wokalistki – Gemini – okrył się podwójną platyną, a kariera Kasi ruszyła z kopyta, co przejawiało się między innymi supportowaniem noblisty (no dobra, to było o lata świetlne przed uzyskaniem tej nagrody przez Boba Dylana) czy licznymi kontraktami reklamowymi (wtedy w reklamach piosenkarzy zatrudniano głównie do muzykowania, nie do wyglądania). Od tego czasu artystka nagrała dziesięć płyt (przy czym na najnowszą – Aya – przyszło nam czekać całą dekadę od ostatniego krążka z autorskim materiałem). Każda z nich jest nagrana w innym stylu, na swój sposób odzwierciedlającym epokę – z biegiem lat z softrocka stylówka stała się bardzo popowa, potem częściowo odzyskała pazur, a obecnie luźno nawiązuje do trendów alternatywnych. Prześledźmy dziesięć różnych twarzy Kasi Kowalskiej.
Kasia – ikona
Jeśli debiutancka płyta zawiera kawałki sięgające poziomu Celine Dion, po tym wykonawcy można wiele się spodziewać . Oto ja i Jak rzecz dawały nadzieję na usłyszenie czegoś w stylu Pour que tu m’aimes encore. Mniej czy bardziej rzewne ballady osadzone na sporym przedziale pięciolinii zdawały się stawać znakiem rozpoznawczym Kasi, z czasem jednak popowe brzmienia i „radiowy” charakter utworów wyparły te ambitniejsze nuty. Nadzieje na przejście do historii muzyki rozrywkowej jako ikona pewnego stylu i prawdziwa polska diva rozwiewały się, w moim odczuciu, wraz z repertuarem, zmiennym stylem, wrażeniem podążania za słuchaczem. To wszystko działo się jednak później, a ponad dwie dekady temu kariera piosenkarki zaczynała się od wielkiego utworu, który dawał nie tylko mnóstwo przyjemności słuchaczom, ale też rozbudzał oczekiwania, co do przyszłości artystki.
Kasia optymistycznie
Proporcja optymizmu i smutku w tekstach i brzmieniu to jeden do dwóch jaśniejszych utworów na płytę. Mimo, że przeważa rozgoryczenie, rozczarowanie światem, te kawałki, które niosą pozytywne przesłanie, są naprawdę pogodne i podnoszą na duchu. Coś optymistycznego z płyty Czekając na… wcale nie jest najlepszym przykładem (choć niezłym). Heart of Green z Gemini czy Wyrzuć ten gniew z Pełnej obaw niosą z sobą wielkie pokłady radości czy wręcz zabawy. Najoptymistyczniejsza wersja piosenkarki to jednak Kasia koncertowa. Mimo mroku wiejącego ze znacznej części twórczości, ma niesamowicie żywy i pogodny kontakt z publicznością, a program jest starannie wykonany niezależnie od tego czy to trasa biletowana, czy występ na miejskim festynie. Specjalne, koncertowe aranżacje wielu utworów potrafią zaskakiwać lekkością (na przykład nielubiane przeze mnie Prowadź mnie w koncertowej wersji country wypada nawet, nawet).
Kasia depresyjnie
Smutek w twórczości piosenkarki to temat rzeka. Nawet kabareciarze dostrzegli te ciągnące się melancholie i dramaty, przyznając w jednym ze skeczy nagrodę „najlepszej piosenkarki z depresją”. Cóż z tego, skoro na Youtubie pod każdym, nawet najbardziej dołującym kawałkiem, znajdziemy mnóstwo komentarzy osób, które odbijają się w nich jak w lustrze. Mimo swego przytłaczającego ciężaru, teksty Kasi Kowalskiej wyjątkowo trafnie opisują różne stany emocjonalne, co jak widać po pozostawionych przez słuchaczy śladach, jest komuś potrzebne.
Kasia death metal
Trochę z przymrużeniem oka, a trochę nie. Do death metalu Kasi daleko, ale słuchając Gemini, możemy z łatwością odnaleźć echa jarocińskich festiwali. Piosenka Cukierek. Mój dawca słodyczy to przede wszystkim mocne bębny i metalowe brzmienie gitar. Próby growlowania słychać bez konieczności dokonywania rozbioru utworu na czynniki pierwsze. Kawałek mocno się postarzał, ale i tak jest lepszy niż to, co legenda polskiego gothic rocka – grupa Closterkeller – wypuściła w ubiegłym roku pod hasłem „wielki powrót”.
Obok mocnego rocka znajdziemy na debiutanckiej płycie trochę jazzu (I Never Loved a Man), a następną – Koncert inaczej – w połowie wypełniają covery światowych przebojów, utrzymane w tym właśnie stylu. To prezentacja wszechstronności artystki (a może też po prostu poszukiwanie najlepszych dla siebie środków wyrazu, co tłumaczyłoby wrażenie chaosu). Jeśli komuś podoba się rockowe wcielenie Kasi Kowalskiej, z pewnością warto sięgnąć po czwartą z kolei płytę – Pełna obaw. Tym razem daleko do stylistycznych prób i błędów – to spójny, softrockowy album, moim zdaniem najlepszy w całym dorobku artystki.
Kasia na lato
Chyba wszyscy wychowani w latach dziewięćdziesiątych pamiętają jej dwie muzyczne reklamy. Ta soków Fortuna była dość popularna, za to piosenka Coca Coli stała się przebojem lata 1998. Po Kasi grającej rocka ocierającego się o metal, jazzującej, dołującej i podnoszącej na duchu mamy więc tę odsłonę wokalistki, która lansuje wakacyjne, chwytliwe, popowe przeboje. Bo Chcę zatrzymać ten czas nie jest jedynym przejawem tego gatunku w jej wykonaniu. Podobny efekt osiągnął singiel I będziesz znów kochać (wydany wyłącznie na składance Radia Zet, nie znajdziemy go na żadnym longplayu wokalistki).
Kasia z prądem
Są takie utwory, które rozpoznaję „po jednej nutce” i od razu kręci mi się w głowie. Zamęczone ciągłym maglowaniem w mediach. Boleśnie mainstreamowe, nie korzystające z warunków muzycznych artystki. Takie po prostu „piosenki do puszczania w radiu”. Mam wrażenie, że po świetnej Pełnej obaw, wraz z nadejściem lat dwutysięcznych, Kasia Kowalska weszła w klimat popowy i w nim ugrzęzła. Na płytach 5 i Antidotum pojawiają się rockowe akcenty, ale zakotwiczone bardziej w stylistyce tej dekady niż w osobistym przekazie (co niestety pokazują też sesje zdjęciowe do nich). Kolejne albumy – Samotna w wielkim mieście i Antepenultimate – to znacznie dojrzalszy pop i powrót starej fryzury. Obie zmiany wyszły artystce na dobre, choć spolegliwość siódmej płyty jest dla mnie niejadalna. Z kolei na następnej, której tytuł tłumaczy się jako „trzeci od końca”, znajdziemy kilka mocniejszych, energetycznych kawałków, niestety zrównoważonych paroma rozmytymi i nijakimi (w moim, rzecz jasna subiektywnym, odbiorze).
Kasia aktorsko
Mowa o niezapomnianej roli Kasi Kowalskiej w zapomnianym filmie Nocne graffiti. Obraz sam w sobie nie był najwyższych lotów, ot interwencyjne kino dla młodych widzów. W tamtych latach powstawało sporo produkcji edukacyjno-propagatorskich, w których młodzież miała zobaczyć „swój świat” (polska odpowiedź na Beverly Hills 90210 i Młodych gniewnych), najczęściej wypadało to bardzo blado. U boku Kasi Kowalskiej na dużym ekranie mogliśmy zobaczyć Marka Kondrata, Katarzynę Skrzynecką czy Roberta Janowskiego (wbrew wrażeniu, jakie robi obsada – to nie był musical). Soundtrack promowała piosenka Varius Manx i Kasi Stankiewicz pod tytułem Ruchome piaski, ale na mnie utwór Straciłam swój rozsądek zrobił większe wrażenie (a może po prostu robił wrażenie, w odróżnieniu od reszty spraw związanych z tym filmem). Jak gra Kasia? Jej postać to zagubiona, niepewna siebie i świata narkomanka. Wypadła w tym bardzo wiarygodnie.
Kasia w hołdzie
Na album Kowalska Ciechowski. Moja krew chętnie spuściłabym zasłonę milczenia. Nie tylko mi się nie podoba, właściwie nie jestem w stanie go słuchać. To zastanawiające, bo o ile obu artystów niezwykle lubię i szanuję (choć w zupełnie inny sposób), to połączenie zupełnie mi nie odpowiada (i też nie tak, że Ciechowski to relikwia i nie można go coverować, koncert Kombinat w formie widowiska teatralnego z 2002 roku uważam za bardzo udany). Tym razem z całej płyty przyswajam maksymalnie dwie piosenki. Dlatego chętnie wspomnę o innych muzycznych hołdach, jakie składała artystka. Jednym z ciekawszych utworów tego typu jest Bezpowrotnie, nagrany z myślą o kierowcy rajdowym Ayrtonie Sennie, a zamieszczony pierwotnie na składance Tribute to Ayrton Senna.
Kasia po dziesięciu latach
O najnowszej płycie Kasia Kowalska powiedziała Onetowi „(…) może ta płyta nie jest nowatorska (…), ale ona jest po prostu o mnie”. To dojrzały, spokojny album, w którym odczuwalne są i echa współczesnych trendów, i różne cechy charakterystyczne dla Kasi, bez sztucznego eksperymentowania. Nie ma też fajerwerków, ale czy są potrzebne? Odnoszę wrażenie, że ten materiał powstał raczej z twórczych potrzeb artystki, niż z prób odnalezienia gustów masowego odbiorcy. I to jest bardzo w porządku.
Kasia The Voice of Poland
Twórczość Kasi Kowalskiej jest różnorodna, a sympatia wiąże się z gustem (o którym, jak wiadomo, nie wypada dyskutować). Można część materiału przyjmować, inną się zachwycać, a kolejną zupełnie odrzucać. To podejście mi bliskie. Z wieloma utworami nie tylko się nie identyfikuję, ale zwyczajnie nie wzbudzają mojej sympatii, czy jakoś ogólnie drażnią. Dwadzieścia pięć lat to długo – człowiek rozwija się i dojrzewa, przechodzi przez różne momenty, to jasne, że nie zawsze da się utrzymać tę równoległość twórcy i odbiorcy. Podobnie jest przecież z Heyem i Myslovitz, a już zupełnie z ONA, kiedy chłopaki poszli w Kombi, a Chylińska zaczęła pląsać w baletkach, w których „nie może [kogoś] zapomnieć”. To, co zawsze będzie utrzymywać mój szacunek do Kasi niezależnie od tego, czy podobają mi się jej piosenki, czy nie, to olbrzymi talent muzyczny i możliwości wokalne. Jeśli ktoś wątpi w nie, bo w głowie ma ciągle „wszyscy mamy dużo szczęścia” czy jakieś inne radiowe kawałki – polecam link poniżej. A to, co mam to utwór, w którym wszystko się zgadza, a pokaz skali głosu jest spójny z treścią i klimatem. Artystka zawojowała nim sopocki festiwal w 1995 roku – oczywiście osadzono go w stylistyce tamtych lat, ale trzeba przyznać, że subtelne solo gitarowe i dynamika tego kawałka dają mu pewien uniwersalny rys. Czysty, dźwięczny głos bardzo młodej wtedy Kasi hipnotyzuje i przenosi w czasie. To jest ta z jej twarzy, którą najbardziej lubię.
Właścicielem piosenek jest Universal Music, Izabelin Studio
Podobny artykuł – Alvaro Soler – dlaczego aż tak bardzo go polubiłam?