Diuna to film na podstawie książki Franka Herberta o tym samym tytule, wydanej w połowie lat sześćdziesiątych. Seria, w której skład wchodzi powieść, ma sześć części i mnóstwo edycji. Ba! Zyskała również kilka ekranizacji, jakie pojawiły się na srebrnym i złotym ekranie (w pierwszej z 1984 roku grał nawet wokalista The Police: Sting). Podobno jednak – ja sama żadnej z nich nie obejrzałam – nie były to warte uwagi produkcje. Jak się to więc ma do dzieła Denisa Villeneuve’a?
Wybraniec
Paul to chłopak jak każdy inny, oprócz tego, że jest spadkobiercą poważanego rody Atrydów, po matce odziedziczył ogromną moc i cały czas nosi się na czarno. Miewa również dziwne sny, w których objawia mu się nieznajoma z Arrakis, planety skolonizowanej ze względu na pochodzący stamtąd melanż – najcenniejsza substancja we wszechświecie.
Akcja zawiązuje się, gdy dowiadujemy się, że po pierwszych kolonizatorach, domu Harkonnen, to właśnie Atrydzi przejmą planetę. Czy tego chcą, czy nie.
Wielkie kino
Przyznam wam, że ekranizacja z tego roku to moje pierwsze spotkanie z Diuną. Oczywiście słyszałam już o tej historii, ale nigdy jeszcze się z nią nie zapoznałam. Nie miałam pojęcia, czego oczekiwać, a i tak zostałam zaskoczona.
Diuna to wielkie kino. Takie w rodzaju tych, po których widać gołym okiem, że wpompowano w nie mnóstwo pieniędzy. Od obłędnych efektów specjalnych, po Hansa Zimmera na pokładzie; twórcy nie zostawili sobie miejsca na porażkę. I to również od razu można zauważyć. To idealnie nakręcona produkcja pełna gwiazd i podniosłej muzyki. I nic tu nie brakuje. Nic, oprócz serca.
Spójrz na mnie
Co najbardziej zapadło mi w pamięć po seansie, to nie ogromne, metalowe konstrukcje statków kosmicznych czy wielki, pustynny robal pożerający wszystko, jak leci, a ilość spojrzeń. Bohaterowie mają tendencje do patrzenia na siebie nawzajem, w pustkę, w kierunku horyzontu, podczas gdy w tle rozbrzmiewa bardzo, bardzo głośna, podniosła muzyka. Te same dźwięki pojawiają się w najmniej oczywistych momentach, na przykład, kiedy piasek przesypuje się na pustyni. Jakby twórcy uznali, że muszą podkreślać na każdym kroku, jak bardzo ten film jest science-fiction.
Dużo dziwnych nazw
Mamy tutaj ogromny świat fantastyczny, zrodzony całkowicie w wyobraźni autora książek, więc co za tym idzie, pojawia się sporo nazw własnych. Film ich nami nie zarzuca, ale dla laików i tak będzie problematyczne połapać się na początku kto jest kim. Ja w pewnym momencie pogodziłam się z tym, że nie rozumiem wszystkiego. Domów/rodów we wszechświecie było całe mnóstwo. To samo tyczy się planet i postaci. Niektóre nie mają w filmie żadnej konkretnej roli. Too albo przywiązanie reżysera do książki, albo chęć zamotania widzowi w głowie. Pewnie nigdy się nie dowiemy.
Zapowiedź wydarzeń
Seans Diuny to prawie trzy godziny w kinie. Chciałabym napisać, że świat jest zachwycający, a historia tak angażująca, iż w ogóle nie czuć mijanego czasu, ale musiałabym skłamać.
Chociaż mamy pełno znaczących spojrzeń, sporo przesypującego się piasku i jeszcze więcej statków kosmicznych lądujących, lecących lub wynurzających się z wody podczas, gdy bardzo science-fiction muzyka ogłusza nas z głośników, film się ciągnie. Dużo się dzieje: są walki, wyznania i ucieczka przed pustynnym robalem (nawet nie jedna), ale akcja jest rozłożona tak, że sam seans się dłuży. Bohaterowie są bardzo ciekawi, a historia wciąga, ale niestety wszystko wydaje się być niczym więcej jak przydługawym prologiem, wstępem do drugiej części.
A gdyby tak… serial?
Dostajemy bardzo specyficzny film, nie tylko ze względu na swój gatunek. Diuna to coś więcej niż ekranizacja, to historia niosąca ogromny bagaż. Od książki, która zawładnęła sercami milionów, po nieudane próby przeniesienia jej na inne medium, osiadł na niej ciężar dobrze widoczny widać w produkcji Villeneuve’a. Wszystko jest dopięte na ostatni guzik, doprowadzone do perfekcji i w żadnym momencie źle nie skręca. I niestety widać w tym perfekcjonizmie sporo zachowawczości..
Pośród jałowego klimatu pustynnego zrodził nam się surowy, ostentacyjnie głośny film, który nie potrafi przedstawić bohaterów w taki sposób, żeby ich śmierć nas obeszła. W niektórych momentach się ciągnie, a w innych pędzi do przodu. Nie można mu odmówić rozmachu i oglądanie tego wszystkiego na kinowym ekranie robi ogromne wrażenie. A mimo to, wychodząc z seansu, żałuję, że to nie serial.
Reżyseria: Denis Villeneuve
Rok światowej premiery: 2021
Czas trwania: 2 godziny 35 minut