Ludzki umysł różnie radzi sobie z dokładnym zapamiętywaniem konkretnych sytuacji: jeśli te nie są silnie powiązane z emocjami, najważniejsze stają się pojedyncze detale. Na pierwszy rzut oka to paradoks, ale czyż nie właśnie pozornie nic nie znaczące szczegóły stanowią rdzeń wspomnień? Niespotykany wzór na krawacie nowego pracodawcy, uprzejmość ze strony nieznajomego, kolor wstążki na pierwszym urodzinowym prezencie od ukochanej… Niczym Neo w Matrixie, nasze oczy lubią zwracać uwagę na gesty pełne „czerwonych sukienek” w zazwyczaj szarym świecie.
Reasumując: w paczce z egzemplarzem recenzenckim znalazłem trzy krówki.
Przekupstwo
W sensie – ciągutki. Mój ulubiony rodzaj cukierków. No i jak ja mam być teraz obiektywny? Choć, rzecz jasna, szczerze wątpię, by był to prezent specjalnie dla mnie (sądząc po opakowaniu). Ten zabieg marketingowy to jednak detal, który wypali w pamięci graczy pozytywne skojarzenie z wydawnictwem Lacerta. Przecież tworząc swój pierwszy, samodzielny tytuł, dorzucili do przesyłki woreczek ze słodyczami! Ba, to nie wszystko: pokusili się także o dołączenie do podstawowej wersji gry koszulek ochronnych na karty. Nic nieznaczący, niewiele warty detal? Raczej dbałość o tylko pozornie nieistotne szczegóły. Kolejny przykład: estetyka pudełka. Białe tło, mroczna postać w ciemnych barwach, umiejscowiona pośrodku, w pozie bardzo bliskiej symetrii. Tuż nad nią tytuł gry, czytelny i spójny kolorystycznie, wypełniający pozostałe puste miejsce na kwadratowym obszarze. To małe rzeczy, lecz świadczące o poważnym podejściu do swojego dzieła.
Inspiracja
Instrukcja do Ostium liczy sobie ponad dwadzieścia stron, a ja mimo to zamierzam uparcie bronić tezy, iż jest to gra całkiem prosta. Przynajmniej w podstawowych założeniach, bo te nie są niczym rewolucyjnym. Nie piszę tego w pejoratywnym sensie: tak jak w architekturze starożytnej Grecji przewijały się charakterystyczne kolumny, tak nowy tytuł Lacerty korzysta ze znanych i lubianych fundamentów. Budowanie talii i dobieranie do pięciu: Brzdęk!. Kupno nowych kart z specjalnego „rynku” przy pomocy tych już posiadanych: Aoen’s End. Pole bitwy, pełne jednostek skupionych na obronie trzech newralgicznych miejsc, kluczowych dla zwycięstwa? Choćby Warhammer: Inwazja. Rzeczą oczywistą jest, iż niektóre elementy rozgrywki są współdzielone pomiędzy różnymi tytułami. Klucz to stworzenie z nich czegoś może nie całkowicie nowego, ale chociaż świeżego, zdolnego zachęcić starych planszówkowych wyjadaczy, jak i zielonych nowicjuszy.
Do ataku!
A to się udało – chylę czoła przed twórcami. Ostium, zgodnie z tekstem na pudełku, to pełnoprawna „strategiczna gra karciana”. Przy pomocy stworów najróżniejszych kształtów i kolorów (a przy tym nierzadko naprawdę przepięknie paskudnych i przerażających), toczymy bitwę ze swoim przeciwnikiem, by zniszczyć jego trzy Bramy. Potwory mają oczywiście koszt zakupu/przywołania, który opłacamy korzystając z pomniejszych Chowańców, jak i punkty siły. Naszą armię możemy podzielić na obrońców i atakujących, rekrutować nowe jednostki… Wszystko to sprawdzona klasyka. Prawdziwa zabawa zaczyna się, kiedy gracz pragnie zwycięstwa: musi wtedy brać pod uwagę synergię swych żołnierzy. Pokazuję i objaśniam, bo to nic skomplikowanego: otóż kreatury należą do różnych klanów, reprezentowanych przez kolory kart. Różnice zauważycie także w wyglądzie poszczególnych „gatunków”. Jeśli na polu bitwy ta sama barwa wystąpi obok siebie poziomo, następuje wspomniana synergia, dająca graczowi przeróżne bonusy. Natomiast jeśli zdarzy się to w układzie pionowym, zachodzi Fuzja Mocy. Ech, a miało być przecież tak prosto…
Obiecuję
I jest, słowo honoru. Wtedy tylko atakujące jednostki dostają dodatkowe punkty siły z niezniszczonych jeszcze Bram. No i ewentualnie kolejne, jeśli karty danego koloru w kolumnie posiadają stosowne zdolności. Chyba że używacie Pierwotnego, który pełni rolę swoistego bezbarwnego jokera. Mówiłem, że rozgrywka nie powali was poziomem skomplikowania? Już po kilku partiach przyswoicie sobie znaczenie poszczególnych symboli, tak by nie musieć wciąż zaglądać do instrukcji, zapamiętacie nawet różnicę między odrzuceniem a odwołaniem kreatury. Za to jeszcze przez długi czas będziecie zachwycać się oprawą graficzną, utrzymującą klimat mrocznego fantasy. Ten tytuł daje naprawdę spore pole do popisu miłośnikom szczegółowego planowania, ale szybkie starcie na śmierć i życie także jest realną opcją. Ciągle zmieniający się rynek kart zapewni losowość wymaganą do regrywalności, a całość partii zajmuje około pół godzinki. Idealny czas, by rozpętać na polu bitwy piekło.
Post Scriptum
Jeszcze tylko dwie sprawy. To, że Ostium posiada tryb solo, było do przewidzenia – nie odstaje on niczym on rozwiązań w podobnych tytułach tego typu. Ale możliwości zagrania w trzech się nie spodziewałem, jest to pozytywne zaskoczenie. Dawno nie odnalazłem tyle prawdy w powiedzeniu „gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta”.
A na koniec mała, prywatna prośba do twórców: może w nadchodzących dodatkach (mam nadzieję, że powstaną niedługo) znajdzie się coś, co nada więcej charakteru poszczególnym klanom? Na przykład przywódca posiadający konkretne bonusy? Albo specjalne, potężniejsze karty, wymagające poświęcenia istniejących? Tak czy siak, z pewnością jest jeszcze sporo miejsca na rozwój tego tytułu. I bardzo mnie to cieszy.
Liczba graczy: 1-3
Wiek: 12+
Czas rozgrywki: 40 minut
Wydawnictwo: Lacerta
Za przekazanie gry do recenzji dziękujemy wydawnictwu Lacerta, więcej o grze przeczytacie tutaj.