Pitbull jest chyba jedynym filmem/serialem z lat 90., który pochłonęłam właściwie na raz. Obejrzałam go dopiero na studiach, bo jakoś wcześniej ominął mnie szał na Vegę. Przegapiłam wszystkie te książki z wywiadami z Masą, z prawdziwym Despero. Niewiele pamiętam z czasów Magdalenki, zresztą miałam wtedy trzynaście lat, więc powiedzmy, że jestem usprawiedliwiona. Ale jak już wpadłam, to na amen. Czytałam i oglądałam wszystko, co było związane z Pitbullem, z jego bohaterami, z historiami, na bazie których Vega stworzył scenariusz. Później przyszedł trzeci sezon i trochę odpadłam.
A potem była cisza, a ja dzielnie oglądałam wszystko, co miało w sobie Dorocińskiego. Moje poświęcenie pchnęło mnie nawet do takich filmów, jak Rozmowy nocą. Nie zrozumcie mnie źle – to urocza komedia romantyczna, ale wiecie, Dorociński najlepszy jest w rolach do bólu niejednoznacznych jak w Pakcie, Na granicy czy w Róży.
Dlatego kiedy Vega ogłosił po latach, że robi nowego Pitbulla, ucieszyłam się jak dziecko na lody czekoladowe. A potem opublikowano casting i zrobiło mi się smutno. Pomyślałam sobie, że może Vega chce jakąś nową twarz, bo przecież Dorociński zaczynał karierę od Pitbulla, że może Stramowski da radę, że może… no nie dał. To była rzeźnia bez ładu, składu i litości dla oglądającego.
Więcej na Vegę nie poszłam
I wtedy, kiedy już straciłam nadzieję na to, że dane mi będzie zobaczyć Despera, Pasikowski przejął stery. Nawet nie wiecie, jak bardzo bałam się tego filmu, najbardziej po obejrzeniu trailera.
I teraz trzymajcie się krzeseł, powiem to i przejdziemy dalej – Doda jest tu lepsza od Pazury.
A teraz kiedy najtrudniejsze mam już za sobą – konkrety. Jeśli nie widzieliście jeszcze filmu to uważajcie na dalszą część tekstu, bo choć pojawiają się spojlery nie są one wielkie i nie dotyczą głównego wątku.
Dorociński, Mohr i Stroiński – to trio za jakim tęskniłam. Tu chemia aż trzeszczy między aktorami, widać, że znają tych bohaterów, że ich czują, że wiedzą jakie motywacje nimi kierują. Dialogi iskrzą, są emocje, które mają sens. Po prostu wszystko się klei. Nie ma się poczucia, że to randomowe słowa wyrzucane z automatu.
Despero ożywa na ekranie, od pierwszych minut jest gęsto, jest klimat filmu policyjnego wyjętego prosto z lat 90., tak jakby te potwory Vegi z ostatnich lat nie istniały. Nawet najgłupsza scena z trailera, ta o dupie wołowej z Dodą, w filmie wybrzmiewa zupełnie inaczej. To zadziwiające, ale Rabczewska daje radę. Jasne, jest kilka zgrzytów, kilka niezręczności, ale nawet w scenach, kiedy partneruje jej Dorociński czy Woronowicz, nie ma się poczucia żenady. You go girl!
Co zadziwiające, Pasikowski nie odcina się zupełnie od poprzednich części. Ba, nawet wplata bohaterów w rozmowy – pojawia się Miami, Soczek czy Cukier! A przy tym wszystkim nie ma potrzeby poznania poprzednich wytworów Vegi. Patryk ucz się, jak się robi dobre kino akcji!
Pasikowski robi robotę
Czy ten film ma wady? Pewnie, że tak – choćby zbyt dużą ilość ekspozycji, którą raczy się nas w dialogach, czy wątki dziejące się w absurdalnym tempie. Czy to jest dobry film? Tak! Jako część serii i jako stand alone, Pasikowski zrobił coś, czego Vega chyba nigdy nie nauczy się robić – film, który nie potrzebuje serialu do wyjaśnienia zawiłości scenariusza. Wszystko ma początek, środek i koniec. Fabuła nie jest skomplikowana, a jedna rzecz prowadzi do kolejnej. Czy obejrzę go ponownie? Jeśli tylko będę miała okazję. Ten film ma Dorocińskiego, ja nie potrzebuję więcej.
I jest jeszcze jeden wątek, którego bardzo się bałam, a jednak się nie wydarzył. Obawiałam się, że scenariusz będzie pchał Despera w objęcia Miry, granej przez Dodę. Co się absolutnie nie wydarzyło, a za co bogom dziękuję. Po cichutku liczę na to, że to przez jakiś szacunek dla Dżemmy.
A o Pazurze nie chce mi się nawet pisać, bo bardzo trudno jest mi go traktować poważnie.
Tytuł: Pitbull. Ostatni pies
Reżyseria: Patryk Vega
Rok powstania: 2018
Czas trwania: 2 godziny