Za przekazanie egzemplarza recenzenckiego do współpracy recenzenckiej dziękujemy Wydawnictwu Kotori.
Po raz pierwszy uczy się ludzkiej miłości, ta dobroć przebudziła go. […]
Człowiek nazwany zdrajcą, który poświęcił wszystko dla walki. […]
Posiada moce diabła, jest bohaterem: Devilman.
Juuta Keizo, Debiruman no Uta
Wiem, że fragment openingu w naszym rodzimym języku brzmi co najmniej koślawo, ale to wciąż świetny utwór. Oczywiście mam na myśli oryginał, dajcie sobie spokój z serią, którą znajdziecie na Netflixie.
Wróćmy do mangi
Na początek szybki rys historyczny, byście wiedzieli, w którym momencie na osi czasu jesteśmy. Serial anime Pokemon zadebiutował w 1997 roku, a manga Sailor Moon pod koniec roku 1991. Pozostając przy tytułach (bardziej lub mniej) znanych polskiej widowni: pierwszy rozdział Dragon Balla opublikowano w Japonii w 1984 roku, a trzy lata wcześniej narodził się legendarny piłkarz, Kapitan Tsubasa. Ale lata 80. XX wieku to wciąż za mało: Devilman rozpoczął swe przygody równo pięćdziesiąt lat temu, czyli w 1972 roku. Coraz bliżej mu do miana staruszka, choć z zaskoczeniem przyznaję, że trzyma się całkiem nieźle. Nie znaczy to jednak, że ząb czasu w ogóle go nie nadgryzł.
Piękna, mroczna okładka wydanego w Polsce zaledwie rok temu tomu świetnie ukrywa ten fakt: jest tak klimatyczna, że z powodzeniem mógłbym powiesić ją na ścianie, oprawioną w połyskującą, czarną ramę. Jednakże już po przerzuceniu kilku kartek do czytelnika dociera wspomniany wiek tego tytułu, głównie dzięki szacie graficznej. Twarze kompletnie bez wyrazu, albo wykrzywione w karykaturalnych, groteskowych wręcz minach. Tło w większości kadrów to po prostu czarna plama lub, w najlepszym wypadku, kilka kresek na krzyż (przedstawiających zazwyczaj wnętrze pokoju czy ulicę), a tak ogromnych oczu pozazdrościłaby sama Czarodziejka z Księżyca, a może nawet Alita. Krótko mówiąc (pisząc) – czuć tu swoisty… prymitywizm. Coś w rodzaju oglądania średniowiecznych gobelinów: widzieliśmy dużo piękniejsze dzieła, ale rozumiemy ten styl w odniesieniu do czasów, kiedy powstawało dane dzieło.
Ale
Powiew zeszłego wieku czuć jednak wyłącznie w scenach stricte fabularnych, podczas gdy… A, no tak, mógłbym przynajmniej zarysować wam historię, którą opowiada ten tytuł. Choć osobiście nie wierzę, by ktoś, kto czyta mangi, nie słyszał nigdy o Devilmanie (można nie obejrzeć żadnego z filmów o młodym czarodzieju, ale każdy wie, kim jest Harry Potter – to podobna zasada). Ale służę streszczeniem: pewien nastolatek odkrywa prawdę o demonach wciąż żyjących na ziemi i chcących opanować ludzkość, wobec czego zmienia swojego naiwnego kumpla o czystym sercu w pół-potwora, pół-człowieka – maszynę do zabijania. Ot, dość nieskomplikowany, ale bardzo krwawy shōnen. A właśnie, à propos: sceny walki pod względem graficznym znacznie odstają od reszty tytułu, i to na plus. Nie wiedziałem, że przy pomocy czarnego tuszu można w tak przerażający sposób oddać widok rozszarpywanych ciał i wręcz morza posoki. Co prawda stwory, z którymi potajemnie walczy Devilman (a tak naprawdę Akira Fudo), podzielić dzielą się tylko na dwa rodzaje: przeogromne, paskudne mutanty o szeregu paszczy i masie szponów, oraz te delikatnie, nagie kobiety, których piersi mają własne uzębienie. No cóż, czas leci, a niektóre rzeczy się nie zmieniają.
Ale, ale
Zresztą, akcji typu fanservice (choć nie wiem czy ten termin funkcjonał w latach 70. ubiegłego wieku) znajdzie się tu całkiem sporo. Poza nagimi potworzycami o rozrośniętych biustach, mamy tu oczywiście demoniczną napaść na właśnie kąpiącą się nastolatkę czy też walkę na plaży, gdzie ubrania nagle zamieniają się w strzępy. Ogólnie rzecz ujmując, fabuła nie wznosi się na wyżyny finezji, ale przecież nie musi – Devilman to przede wszystkim ciągnące się przez kilkanaście stron, pięknie narysowane walki, aż tonące we krwi. Kwestia, skąd się wzięły na ziemi te demoniczne pomioty piekieł, jest wyjaśniona nawet interesująco, przyznaję. Mogłaby ona być inspirującym punktem wyjścia do niejednej teorii spiskowej. Ale wszystko, co dzieje się później, pomiędzy walkami, to tylko puste fillery, szukanie pretekstu do kolejnej masakry.
Nie znaczy to jednak, że nie jestem ciekaw, jak dalej potoczy się dalej ta już pięćdziesięcioletnia historia. Czy Akira wciąż będzie w pełni kontrolował swe moce? Jakie zdolności powoli odkrywa w sobie jego przyjaciel? Czy demony odważą się wyjść z cienia i stanąć do otwartej walki z ludzkością?
Devilman, pomimo swego momentami topornego opakowania, wciąga. Jest jak pierwsze kilka odcinków niskobudżetowego serialu o wampirach, wilkołakach, walce dobra ze złem i tak dalej. Dobrze wiem, że bohaterowie są płytcy, wątków pobocznych jak na lekarstwo, a cała historia ledwo się klei. Ale nie mogę doczekać się kolejnego sezonu, a w tym przypadku: tomiku numer dwa.
Tytuł: Devilman
Autor:Go Nagai
Gatunek: horror, thriller, moce nadprzyrodzone, shonen
Wydawnictwo: Kotori