W przeciągu ostatnich tygodni dane mi było obejrzeć dwa świetne polskie filmy. Istny cud nad Wisłą. Pierwszy z nich, (Nie)znajomi— komedia, lekka, przyjemna i mądrą, ale to o tym drugim chciałam napisać. Bo nie obejrzeć w tym roku Bożego Ciała, to po prostu grzech.
To nie jest smutny film dla katolika
Nie wiem, dlaczego dystrybutor postanowił promować ten film takim, a nie innym trailerem, bo niestety zrobił Ciału ogromną krzywdę. Sama dałam się tak oszukać.
Wrzesień i początek października obfitowały w mnóstwo ciekawych premier, więc właściwie dzień po dniu przyszło mi oglądać Ad Astrę z Pittem — potwornie ciężki, rozwleczony film o tym, jak dorosły mężczyzna musi rozliczyć się ze swoją przeszłością i polecieć na Marsa, by móc „zadzwonić” do swojego ojca, później był Joker — niesamowity, emocjonalny rollercoster, po którego seansie czułam się, jakby mnie przejechała flota walców drogowych. Dlatego na sam koniec zostawiłam sobie utwór Jana Komasy, mając w pamięci jego poprzednie dzieła (Sala samobójców, Miasto 44’) i obejrzawszy trailer, przygotowywałam się smutny polski dramat o księdzu, siedzącym w więzieniu. Albo coś w tym stylu. Trochę się też obawiałam, że Komasę poniosło w strony kontrowersyjnych tematów antyklerykalnych.
Ale jakże się myliłam!
Boże Ciało to najlepszy i najmądrzejszy film, jaki od dawna widziałam. Nie chciałabym zdradzać za dużo fabuły, by nie psuć wam radości z oglądania, więc wybaczcie ogólniki. Reżyser wziął na warsztat scenariusz napisany przez młodziutkiego Mateusza Pacewicza (1992!!!) i zrobił film perełkę. Przede wszystkim to nie jest dramat w stylu chrześcijańskiej paszy, cytując klasyka. Ba! W trakcie seansu kilka razy szczerze się zaśmiałam.
Jak oni grają!
Siedząc w kinie, miałam wrażenie, że oglądam prawdziwą historię prawdziwych ludzi. Nie kartonowych pudeł na polu, wypowiadających kwestie z charyzmą godną błota. Obsada, która składa się właściwie z samych młodych aktorów — Bartosz Bielenia, grający głównego bohatera, odstawia aktorskie salta w powietrzu, jest absurdalnie zdolnym kolesiem, przy czym subtelnym w każdym ruchu. Nie wiem, czy za sprawą prowadzenia przez reżysera, czy po prostu czysty talent, ale patrzy się na niego z niesamowitą przyjemnością. I to nie tak, że tylko główny bohater jest zagrany perfekcyjnie, bo cała obsada błyszczy jak złoto. Partnerująca Bieleni Eliza Rycymbel (Belfer, Odwróceni. Ojcowie i córki) też skacze tu przez płotki. Nawet epizody, w tym ten Tomasza Ziętka, są fantastyczne.
„Dorosła” obsada, pojawiająca się na drugim planie, na czele z Aleksandrą Konieczną (Ostatnia rodzina, Ciemno prawie noc), dodaje tylko wszystkiemu sznytu. Leszek Lichota oraz Łukasz Simlat, choć są na ekranie ledwie kilka minut, oddają swoim rolom całych siebie. I to po prostu widać.
Na każdego z nich patrzy się z przyjemnością. Nawet jeśli to postać drugo- czy trzecioplanowa, nie mamy problemu z wyłowieniem jej z tłumu. Każdy z nich jest jakiś, każdego możemy określić choć jedną cechą charakteru, a w przypadku takiego nagromadzenia postaci jak w Ciele to nie lada wyczyn.
Trochę dziegciu
Dobra, żeby nie było, że tylko słodzę i słodzę. Trzeba przyznać— są elementy sprawiające mi pewien problem. Zwłaszcza po dłuższym namyśle stają się one bardziej wyraźne. Fabuła opiera się na konsekwencji jednego małego kłamstwa, które bohater mówi w przypływie emocji, a potem, jak domino, dzieją się rzeczy. I choć kłamstwo nie było nieuzasadnione i zupełnie odklejone od tego, jakim człowiekiem jest Daniel, to niektóre wydarzenia, następujące później, zwłaszcza już w finale, są… no cóż, trochę naciągane.
Wydaje mi się, że wiem, co Komasa chciał osiągnąć tym zabiegiem, jednak odczułam pewien zgrzyt. Z jednej strony mamy dialogi właściwie wyjęte z życia, do bólu prawdziwe, scenografia jest fantastyczna, no gra i buczy, a z drugiej pojawiają się takie trochę dziury fabularne łatane na ślinę i piękne oczy Bieleni. Nie chciałabym, żebyście pomyśleli, że to jakoś bardzo przeszkadza w odbiorze całości, bo absolutnie nie! Po prostu wraz z czasem mijającym od seansu mój mózg wynajduje coraz to nowe problemy w tym filmie.
Oscar?
Gdzieś w sieci widziałam nagłówki mówiące o tym, że to nasz kandydat do tych prestiżowych nagród. Czy ma to sens? Wydaje mi się, że to trochę jednak za daleko idące nadzieje. Bo owszem, film jest świetny, fantastycznie nakręcony i po ludzku mądry, ale czy to wystarczająca ilość zalet? Obawiam się, że jednak nie bardzo. Boże Ciało to taki feel good movie, który absolutnie każdy powinien zobaczyć, bo wyciągnie z niego zupełnie inne wnioski.
I gdybyście się obawiali dubstepów i slow motion, jak w Mieście 44’ — absolutnie nie musicie. To jest prosty film, bez sztuczek i oszustw.
Tytuł oryginalny: Boże Ciało
Reżyseria: Jan Komasa
Rok powstania: 2019
Czas trwania: 1 godzina 55 minut