Za przekazanie egzemplarza recenzenckiego książki Jutro, jutro i znów jutro, do współpracy recenzenckiej, dziękujemy wydawnictwu Zysk i S-ka.
Jeśli śledzicie literackie plebiscyty, prawdopodobnie kojarzycie Goodreads Choice Awards, w którym użytkownicy portalu wybierają swoich książkowych ulubieńców danego roku. Najlepszą powieścią roku 2022 wybrano Tomorrow, and Tomorrow, and Tomorrow pióra Gabrielle Zevin. 21 marca 2023 roku, pozycja ta ukazała się także na polskim rynku, pod tytułem Jutro, jutro i znów jutro. W czym tkwi jej fenomen?
Sadie i Sam poznali się w dzieciństwie, w szpitalu. Ona była z wizytą u starszej siostry, on dochodził do siebie po skomplikowanym złamaniu kości stopy. Połączyły ich gry wideo, poróżniła pewna tajemnica, kontakt między nimi właściwie się urwał. Ponownie spotkali się osiem lat później, już jako studenci, i postanowili wspólnie stworzyć swoją własną produkcję. Ta okazała się hitem, a bohaterowie niemal z dnia na dzień zyskali fortunę i rozpoznawalność, okrzyknięto ich geniuszami. Przed nimi całe życie – cóż może pójść nie tak, skoro weszli w nie z takim przytupem?
To nie tak, jak myślicie
Mimo że początkowe rozdziały sugerowały coś innego, Jutro, jutro i znów jutro to powieść przede wszystkim obyczajowa, z elementami dramatu. Bez większego problemu wciągnęłam się w tę lekturę (o kilku mankamentach wspomnę w ostatnim segmencie niniejszej opinii), zafascynowana pewnymi niedopowiedzeniami, nieidealnymi protagonistami oraz nawiązaniami do gamedevu. Gabrielle Zevin dotyka w tej powieści kwestii problematycznych związków – w tym manipulacji emocjami oraz pewnych nadużyć – radzenia sobie ze sławą czy seksizmu w środowisku ludzi zajmujących się grami wideo.
Liczyłam, że więcej miejsca na kartach Jutro, jutro i znów jutro poświęcone zostanie temu elementowi programistyczno-projektowemu. Po lekturze choćby Krwi, potu i pikseli Jasona Schreiera wiem, że świat gamedevu obfituje w dramy, a na podstawie historii powstawania niejednej gry wideo można by napisać niezły dramat (czasami z elementami komedii). Tymczasem autorka jedynie na początku poświęca temu wątkowi czas, szybko spycha go na dalszy plan, skupiając się na relacjach pomiędzy wykreowanymi przez siebie bohaterami. Ta zmiana, niestety, nie przypadła mi do gustu, i to z dwóch powodów.
Po pierwsze, początkowa fascynacja pomysłem i problemami, z jakimi muszą mierzyć się Sadie i Sam, zanika. W historię wkradają się dramatyczna przewidywalność oraz absurd. Nie mogę napisać zbyt wiele, by nie zdradzić żadnych fabularnie istotnych szczegółów, wspomnę jedynie, że wydarzenie napędzające drugą część książki uznaję za mało prawdopodobne nawet na amerykańskiej ziemi.
Czy można lubić książkę, nie lubiąc bohaterów?
Po drugie, być może nawet istotniejsze, nie potrafiłam polubić protagonistów, przez co czytanie o wybuchających co chwila pomiędzy nimi konfliktach nie sprawiało mi frajdy. Sadie i Sam to postaci tak dalekie od ideału, a równocześnie tak odmienne od siebie, że ciężko uwierzyć, by byli w stanie przyjaźnić się ze sobą i współpracować przez wiele lat. Być może pomyślicie, że nieidealność bohaterów czyni ich bardziej ludzkimi, wiarygodnymi. Z jednej strony – owszem, ostatecznie ileż można czytać o kryształowych postaciach i wyłącznie chwalebnych, heroicznych czynach. Czasami wręcz chcemy, by protagoniści „pobrudzili sobie rączki”, żeby im się nie chciało, żeby kiedyś uznali, że mają wszystko gdzieś – bo każdemu z nas zdarza się mieć gorszy dzień. Z drugiej jednak strony, wiodący duet Jutro, jutro i znów jutro irytował mnie permanentnym brakiem odpowiedzialności, stawianiem siebie w centrum wszechświata czy wypominaniem innym pewnych zachowań, gdy samemu odstawiało się to samo jakiś czas wcześniej.
Nie zrozumcie mnie źle, podzielam pogląd, że jeśli praca, znajomość czy sytuacja zaczynają nas przytłaczać, warto się od nich zdystansować, albo zrobić sobie przerwę. W moim odczuciu, powinno się jednak zachować przy tym transparentność i pamiętać o tych, których owa przerwa najmocniej dotknie. Tymczasem zarówno Sam, jak i później Sadie, zdają się momentami zupełnie zapominać o tym, że prowadzą wspólnie firmę i mają związane z nią obowiązki, nie mogą (a przynajmniej nie powinni) więc tak po prostu zniknąć, przestać odpisywać na wiadomości czy odbierać telefony. Starałam się nie oceniać tego, czy reakcja protagonistów jest zasadna w kontekście problemów, z którymi się mierzą – sądzę bowiem, że każdy z nas posiada inną wrażliwość, a przez to inaczej zachowuje się w trudnych momentach – ale przeszkadzało mi to, jak łatwo zapominali o innych w takich chwilach.
Kolejna kwestia, której absolutnie nie mogę zrozumieć w kwestii kreacji bohaterów, to wierność relacji uparcie nazywanej przez Sadie i Sama „przyjaźnią”. O ile początkowo faktycznie było pomiędzy nimi coś, co mogłabym opisać tym słowem, o tyle z czasem, gdy firma zaczęła się rozwijać, a wśród protagonistów pojawiały się coraz większe nieporozumienia, prowadzące do bolesnych dla obu stron sprzeczek, zaczęłam kwestionować ten wybór. Zastanawiałam się, dlaczego oboje uparcie twierdzą, że są przyjaciółmi, skoro niemal co chwila sprawiali sobie przykrość. Czy nie lepiej byłoby pozwolić na poluzowanie więzi, zostanie po prostu wspólnikami? Nie wiem, myślę, że na to pytanie nie ma jednej właściwej odpowiedzi, choć autorka stara się narzucić czytelnikom pewien punkt widzenia.
Jeszcze jedna mała uwaga na koniec
W powyższej opinii celowo ani razu nie wspomniałam o przekładzie, bo niestety mam do niego drobne zastrzeżenia. Znakomitą większość powieści czyta się dobrze, szybko i lekko. Chyba tylko jedno zdanie zmusiło mnie do zastanowienia się czy na pewno wszystko z nim w porządku (nadal nie wiem, bo gramatycznie brzmiało dziwnie, ale jednocześnie… chyba nie dało się go napisać lepiej). Natomiast zdecydowanie nie w porządku były niedociągnięcia natury merytorycznej związane z grami wideo. Wysnuję dość śmiały wniosek, że ani tłumaczka, ani redaktorka nie interesują się za bardzo tym tematem, przez co do druku dostały się pewne niefortunne frazy, wyłapywalne nawet dla takiego niedzielnego gracza jak ja, na przykład: „Kolega wysłał mi kopię dla prasy Hideo Kojima” [Jutro, jutro i znów jutro, wyd. Zysk i S-ka 2023, str. 63], „Metal Gear Solid było grą na przyczajenie (…)” [tamże, str. 64] czy „(…) na grę akcji 3D jak N64-era Zelda czy Mario nie mieli środków” [tamże, str. 94].
To trochę smutne, że powieść o grach wideo – nawet jeśli nie grają one pierwszych skrzypiec – podchodzi do nich po macoszemu, bez troski o szczegóły, których zweryfikowanie raczej nie zajęłoby dużo czasu. Później tego typu wpadek nie ma, ale wynika to raczej z faktu, że narracja unika poruszania kwestii gier, niż ze znaczącej poprawy po stronie redakcyjnej. (Aha, i konia z rzędem temu, kto ogląda „japońskie bajki” i bez googlowania zgadnie, które popularne anime, koncepcyjnie podobne do Matrixa, nosi tytuł Mobilna uzbrojona jednostka porządkowa [tamże, str. 246-247]. Ja nie wiedziałam, bo w powszechnym użyciu, także nad Wisłą, jest angielski tytuł).
Czy warto?
Osobiście nie jestem w stanie polecić Jutro, jutro i znów jutro. Odnoszę wrażenie, że autorka miała ciekawy pomysł na połączenie wątku obyczajowego z growym oraz wykreowanie wielowymiarowych postaci, ale ostatecznie dramat stłamsił gamedev, a bohaterowie owszem, są niejednoznaczni, ale jednocześnie irytujący i nie do polubienia, przez co ich perypetie ani trochę mnie nie zaangażowały. Niemniej, kończąc pisanie tej opinii, rzuciłam okiem na komentarze innych czytelników na kilku różnych portalach. Dominują zachwyty, wspomina się o łzach podczas lektury, cudownych kreacjach protagonistów czy ciekawych opisach gier – ja nie znalazłam w tej powieści żadnej z tych rzeczy.
Autorka: Gabrielle Zevin
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Liczba stron: 512
Przekład: Marta Faber
ISBN: 978-83-8202-851-5