Odgrzewanie kotleta. Pozornie łatwa sprawa, prawda? Wystarczy tylko wrzucić na patelnię, chwilę potrzymać nad ogniem i voilà gotowe. Czy podobnie wygląda sytuacja z tworzeniem nowych wydań gier komputerowych?
Dracula: Origin jest właśnie takim odgrzewanym po latach kotletem. Pomyślałoby się, że trochę to już niezdrowe, by po takim czasie odświeżać produkt. Przecież nie będzie smakował ani wyglądał tak dobrze jak kiedyś. I to jest prawda. Gra mocno odstaje od obecnie popularnych serii, jak Battlefield, Wiedźmin czy Borderlands nie tylko pod względem kwadratowej grafiki, ale też luk w fabule.
Wcielamy się w postać van Helsinga, słynnego pogromcy wampirów, od lat studiującego przypadek niejakiego Vlada Draculi. Gra rozpoczyna się od filmu, w którym naukowiec opowiada historię najsłynniejszego krwiopijcy oraz swoją przygodę podczas zgłębiania wampirzych tajemnic. Okazuje się, że jego uczeń, którego ukochaną – Miną – profesor obecnie się opiekuje, wyjechał do zamku Draculi, lecz najpewniej nie przeżył wyprawy. Kobieta zaś jest w niebezpieczeństwie, bo Vlad upatrzył ją sobie jako nową wybrankę, która pomoże mu przejąć władzę nad światem. Van Helsing wyrusza więc w pogoń za wampirem, Miną i tajemnicą.
Zacznijmy od tego, że gra miała być horrorem, jednak okazała się kompletnie niestraszna. Serio. Nic a nic, czego można by się bać. Zamiast tego dostajemy przygodówkę z mnóstwem zagadek. Te z kolei powinny być logiczne, a nie zawsze tak twórcom wyszły. Kilka razy musiałam zajrzeć do solucji i próbowałam zrozumieć, na czym polega rozwiązanie łamigłówki. Niestety nie zawsze dało się to sensownie wytłumaczyć. Wiele zagadek okazywało się dość prostych lub łatwo było się domyślić ich mechaniki, jednak równie dużo opierało się na czystej abstrakcji. Rozwiązanie polegało albo na metodzie prób i błędów, albo na szczęśliwym przypadku, albo na pomocy w postaci przeczytania solucji. Sami oceńcie, czy lubicie takie zagadki. Ja wolę się nad czymś natrudzić, ale zrobić to sama albo chociaż zrozumieć, co podpowiadają internauci, a nie wymyślać rozwiązania wzięte z… czterech liter.
Fabularnie – też bez szału. Rozgrywka ma cztery etapy. Pierwszy w siedzibie van Helsinga, drugi w Austrii, trzeci w Egipcie i czwarty w samej Transylwanii. Każdy etap jest krótki – zajmuje maksymalnie dwie godziny, więc cała rozgrywka zamyka się w około ośmiu (do dziesięciu), jeśli główkujemy nieco dłużej nad zagadkami albo nasza spostrzegawczość nie domaga. Tak, czasami trzeba się trochę naszukać – rzeczy albo jakiejś konkretnej mechaniki, bez której nie przejdziemy dalej. W sumie jedna z pierwszych łamigłówek opiera się właśnie na znalezieniu sposobu, by coś zaznaczyć. Jeśli tego nie zrobimy, przy próbie opuszczenia mieszkania van Helsing będzie w kółko powtarzał, że jeszcze nie wszystko tutaj załatwił. To z jednej strony plus – nie wyjdziemy z lokacji, póki nie ukończymy jej w stu procentach. Z drugiej – wracamy do logiczności mechaniki zagadek w grze. Nie zawsze są one tak oczywiste i nie zawsze profesor nam podpowiada, czy idziemy dobrym tropem w ich rozwiązywaniu.
Co jakiś czas pojawiają się krótkie przerywniki filmowe – o van Helsingu i jego podróżach w kolejne lokacje lub o Vladzie. Bez szału, ale stanowią miłą odmianę. W pewien sposób podkreślają one jednak fakt, że gra jest krótka, kolejne etapy przechodzi się niemal w mgnieniu oka, a fabuła ma jeszcze wiele niewykorzystanego potencjału.
W temacie sterowania – dostajemy typową produkcję point & click. Ustawiamy kursor w danym miejscu, klikamy i postać przechodzi we wskazany punkt lub bierze konkretną rzecz do ekwipunku. W nim zaś możemy dokładniej przeglądać znalezione elementy, czytać dokumenty, jak i przypominać sobie dialogi z postaciami dzięki transkrypcjom każdego z nich. W ten sposób wiele podpowiedzi do zagadek mamy ciągle „pod ręką”.
Dracula: Origin to dopiero pierwsza część z serii gier o Vladzie, więc twórcy wciąż dysponują dużym polem do popisu, niemniej nie oczekuję zbyt wiele od kontynuacji. Zapewne kiedyś ponownie sięgnę po przygody van Helsinga, szczególnie że zakończenie pozostaje otwarte i daje wiele nowych możliwości. Tylko czy tym razem twórcy nie zmarnują potencjału? Zostawiam was z tym pytaniem i przyznaję, że jestem ciekawa, czy graliście już w tę produkcję i jakie są wasze wrażenia.
- Zróżnicowane zagadki,
- Sterowanie point & click.
- Brak logiki w niektórych zagadkach,
- Fabuła do przewidzenia w dziewięćdziesięciu procentach,
- Dość przyspieszona rozgrywka, jakby twórcy nie mieli pomysłu na nic więcej.