Szybki test na moralność. Powiedzmy, że członek jakiejś bezwzględnej organizacji – gangu albo korpo – robi komuś krzywdę. Zaryzykowalibyście życie, żeby ocalić tę jedną osobę? Czy raczej poświęcili ją w imię wojny przeciwko całej organizacji?
Gdzie jest Johnny?, B. Sztybor, G. Milonoginnis
Przepraszam
Powyższy cytat to tak zwana klamra kompozycyjna: bardzo zgrabnie spina ze sobą początek oraz koniec historii przedstawionej w tym tomiku, podkreślając przy tym przemianę głównego bohatera. Dawno nie widziałem, by ktoś zrobił to lepiej – zabieg ten, w kontekście całej fabuły, wywarł na mnie duże wrażenie. Całkiem pozytywne, które niestety rozmywa się za każdym razem, gdy spojrzę na tę okładkę.
Wybaczcie, ale muszę poświęcić jej chociaż kilka zdań, bo ten wygląd to zbrodnia przeciwko jakiemukolwiek poczuciu gustu. W tle twarz postaci trzecio-, jeśli nie czwartoplanowej. Obok popiersie również niewiele znaczącej bohaterki, dzięki metalowemu kołnierzowi wyglądające bardzo sztucznie. Natomiast protagonista rozmiarowo zajmuje tu najmniej miejsca. Nie dość, że jego rysy twarzy kompletnie nie współgrają z tymi na stronach komiksu, to jeszcze ta gwiaździsta aureola…
Czy ktoś zapomniał o projekcie okładki i stworzyli ją słabo opłacani stażyści, tuż przed oddaniem plików do druku? Dlaczego zniechęcacie potencjalnych czytelników? Przecież sama historia nie jest taka zła!
Standard
Choć nie powala również oryginalnością. Wallace to niewiele znaczący dziennikarz śledczy, chcący zwrócić uwagę mieszkańców na panoszące się w ich życiu korporacje. A że świat fantastyczny często czerpie inspiracje z tego prawdziwego, ludzi bardziej obchodzą rozgrywki ich ulubionych drużyn niż wyzysk nielegalnych imigrantów. Jednakże gdy pragnienie zmiany bohaterskie chęci zaczynają już opuszczać naszego bohatera, zostaje on wplątany w wybuch atomowy oraz śmierć Johnnego Silverhanda.
Czyżby koniec sagi? „Usagi Yoimbo. Powrót” – recenzja komiksu
Przyznacie, zapowiada się ciekawie: niestety znany w Night City rockman o twarzy Keanu Reevesa jest tu po raz kolejny wykorzystany jako przynęta dla fanów uniwersum. Na szczęście sprawdził się nieźle jako punkt wyjścia do całkiem innej historii, nawiązującej momentami do kina noir. Dziennikarz zmienia się w pełnoprawnego detektywa, szuka świadków, potwierdza wersje wydarzeń, odbiera przysługi, zdarzy się także wizyta w kostnicy oraz bójka lub dwie. Kiedy jednak docieramy wreszcie do końca tego labiryntu pełnego zagadek, nie czekają na nas fajerwerki. Tyle stron „rozpędzania” fabuły nie zaowocowało epicki wyskokiem, lecz zderzeniem ze ścianą. Historia (w zgrabny sposób, ale mimo wszystko) gryzie własny ogon, co skutkuje przytoczoną wcześniej klamrą. Chyba scenarzyście brakło pomysłu na oryginalne zakończenie, posłużył się więc standardowym zwrotem akcji, wątkami a’la zasłona dymna oraz graniem na emocjach odbiorcy.
Czemu nie
Nie twierdzę, że takie zabiegi to coś złego, jednak po serii Cyberpunk oczekiwałem czegoś więcej. Mam wrażenie, autorzy zbytnio skupili się na motywacji Wallace (walka ze złymi, kontrolującymi świat megakorporacjami) i zapomnieli zbudować fabułę. Dzięki temu roztargnieniu żaden z tych elementów nie jest dopracowany, więc cały tom wydaje się nijaki.
Wrażenie to potęguje warstwa graficzna. Niedokładna, momentami wręcz niechlujna, przywodząca na myśl historyjki dla dzieci. Zapewne znajdzie się niemało osób, którym spodoba się ten „zaokrąglony” styl wypełniony ciepłymi, przymglonymi kolorami – moje oczy nawykły jednak do ostrzejszej kreski mang i nie dają się przekonać tak łatwo. Ale nawet biorąc to wszystko pod uwagę (dodając również mizerną ilością dialogów), jestem w stanie z czystym sumieniem polecić ten tom.
Może nie będę go zachwalał na każdym kroku, ale to wciąż całkiem niezłe rozbudowanie uniwersum Cyberpunka 2077. Choć nie tak dobre jak dwa poprzednie tytuły.
Tytuł: Cyberpunk. Gdzie jest Johnny? Tom 3
Ilustracje: Giannis Milonogiannis
Autor: Bartosz Sztybor
Liczba stron: 68
Wydawnictwo: Egmont