Mam wrażenie, że literatura fantastyczna, ale nie tylko ona, bo także seriale, filmy, komiksy oraz gry z tego gatunku, przeżywają teraz swój renesans. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu gatunek ten kojarzony był negatywnie, z pryszczatymi chłopcami o tłustych włosach (nie, żeby było w tym coś złego, poza stereotypizacją, oczywiście); miłość do niego utożsamiano również z dziwactwem i infantylnością.
Te czasy, na szczęście, dawno już minęły – grono fanów rośnie w zastraszającym tempie, łączą się oni w grupy, organizują spotkania i konwenty, pokazują, że nie tylko impreza w klubie (ponownie – nic w tym złego) może być wyznacznikiem dobrej zabawy. Zatem który element fantastyki przyciąga niczym magnes, a czasem nawet sprawia, iż najbardziej zatwardziali sceptycy jej ulegają?
Ruda Anka kontra rozczochrany Henryk
Rok 2000 – mała, ośmioletnia Adrianna siedzi i grzecznie czyta kolejne tomy o przygodach Ani z Zielonego Wzgórza. A że nudzi się przy tym niemiłosiernie, bo nie w głowie jej (jeszcze wtedy) żadni chłopcy, piękne sukienki, długie warkocze czy dom, rodzina i dzieci (fuj!) – nie szkodzi. Mama powiedziała, że Ania jest fajna. Mama powiedziała, że ona sama czytała tę pozycję i to najlepsza książka pod słońcem! Mama nakupiła duuuużo części tej serii, nie mogą się przecież zmarnować. W związku z tym Adrianka czyta, trochę przysypia, ale się stara. Dla mamy.
I wtedy wchodzi on – cały na biało. Tata niesie owinięty w papier śniadaniowy pakunek, kierując swe sprężyste kroki w stronę leżącej na łóżku, pochylającej się nad książką, zanudzonej na śmierć dziewczynki. Wyciąga rękę z prezentem i podtyka pod nos córce. „Kolega mi dał. Zobacz, może ci się spodoba”. Adrianna chwyta więc przedmiot z nieukrywanym, dziecięcym niezadowoleniem, spodziewając się czegoś w stylu powieści Lucy Maud Montgomery, ale pewnie bardziej chłopięcego. Odpakowuje. „Harry Potter? Co to znaczy?” – pyta. „To jest książka o chłopcu czarodzieju. Podobno fajna”. Zaintrygowana ośmiolatka rzuca zatem w kąt Anię z Zielonego Wzgórza, nie zadając sobie nawet trudu, żeby zaznaczyć zakładką, gdzie skończyła czytać. Ogląda dokładnie okładkę z przodu i z tyłu, mrucząc pod nosem niezrozumiałe dla niej słowa („kamień filozoficzny”, „mugol”). W końcu decyduje się ją otworzyć i gdy tylko to robi, opowieść wciąga ją bez reszty – od tej pory każdą wolną minutę poświęca na czytanie, a tata donosi kolejne tomy. A Ania leży i się kurzy. I, ku rozpaczy mamy, już nigdy nie zostanie przeczytana.
Tak oto zaczęła się moja przygoda z fantastyką. Wiele osób nie znosi powieści J.K Rowling i nie rozumie jej fenomenu, ale ja tę sagę ubóstwiam, od młodości aż do dziś. I wcale się tego nie wstydzę, bo darzę ją jednym z najsilniejszych, znanych ludziom uczuć – dziecięcym sentymentem. Harry Potter był dla mnie pierwszym spotkaniem z zupełnie nowym, nieznanym i wtedy jeszcze szokującym światem. Ta ośmiolatka, sprzed dwudziestu lat, jeszcze gdzieś tam we mnie tkwi. I ona nie chce czytać o szkole, miłości, całusach, rodzinie i dzieciach, ona chce się wybrać w ekscytującą podróż, której tu, w realnym ziemskim życiu, prawdopodobnie nigdy nie doświadczy.
Och, pamiętam, jak seria o Chłopcu, Który Przeżył zmieniła moje życie. W klasie byłam jedną z dwóch dziewczynek zachwycających się lekturą (chłopcy mnie wówczas nie obchodzili). Pozostałe czytały Anię… albo Jeżycjadę Małgorzaty Musierowicz. Gdzieś po drodze zatem skończyły nam się tematy do rozmów, a ja powoli zaczęłam odnajdywać siebie i swoje miejsce. Płyty Britney Spears i brokatowe minilakiery odeszły w kąt, liczyły się tylko książki. I chociaż wówczas oddaliłam się od damskiej części klasy, to ta druga dziewczynka, fanka Harry’ego, nagle stała się moją przyjaciółką, powierniczką sekretów, kompanką do konwersacji – kto by pomyślał? Gdyby nie to, że nasze życiowe drogi rozeszły się po liceum, przyjaźniłybyśmy się do dziś. Bo połączyła nas fantastyka.
Przyjaciółkuj się ze mną, mały hobbicie!
Koleżanki i koledzy podzielający twoją pasję to czyste złoto, a nawet platyna! Oczywiście nie tylko fantastyka posiada rzeszę fanów i łączy ich niczym Nokia. Nie można jednak zaprzeczyć, iż wszelkiego rodzaju konwenty i spotkania tematyczne zazwyczaj kręcą się właśnie wokół niej. Na takich imprezach spotykamy ludzi silnie zaangażowanych w swoje hobby. Tematy do konwersacji czy problem zagajenia do osoby, która nam się podoba, nie stanowią już większej przeszkody. Wystarczy porozmawiać o tym, co kochacie. Chociaż ile ludzi, tyle opinii i każdy fandom ma zwolenników i przeciwników różnych rozwiązań i teorii, to zawsze jest ten jeden czynnik, który ich łączy.
Każda kolejna poznana pozycja „dokleja cię” do grup, aż, nim się obejrzysz, należysz do kilkudziesięciu zespołów. Tym samym powiększasz grono przyjaciół i nic nie jest ci już straszne. Możliwość obcowania z nimi poszerza horyzonty i wiedzę, inspiruje do coraz większego zagłębiania się w tematykę.
Sama, po Harrym Potterze, za namową kogoś w internecie, rzuciłam się na powieści Tolkiena. Miałam wprawdzie dwa podejścia, bo mój dziecięcy umysł, nakarmiony i przesycony czarodziejami, nie był w stanie do końca ogarnąć tego typu literatury, podniosłości języka, złożoności i archaizmów (słowo „ongi” wyryło mi się w głowie). Drugi raz podjęłam się zadania już pod koniec gimnazjum, tym razem za sprawą kolegi (wtedy chłopcy już nie byli „ble”) i mimo że czytanie szło mi opornie, ostatecznie uległam angielskiemu pisarzowi i zostałam włączona do nieformalnej, szkolnej grupy fascynatów Tolkiena, do dziś spotykanych na forach i w komentarzach na portalach społecznościowych. Dzięki byciu jej częścią poznałam kolejnych cudownych autorów, co zaowocowało poszerzeniem koleżeńskiego grona, od którego podłapałam kilku następnych twórców…. I tak dalej, i tak dalej.
Pokaż dziecku cosplaye, a nigdy nie będzie miało czasu i pieniędzy na narkotyki
Przyjaźnie to nie jedyna zaleta fantastyki. Zawieranie nowych, ciekawych znajomości to zaledwie ułamek w morzu plusów. Ten konkretny gatunek pozwala bowiem nie tylko na odkrycie indywidualnej ścieżki zainteresowań, ale także talentu, potęgi wyobraźni i kreatywności.
Dobrym przykładem są cosplaye, umożliwiające popisanie się imaginacją, zdolnościami manualnymi i dalszy ich rozwój. Cosplayować można wszystko, ale powiedzcie mi, o ile więcej frajdy daje tworzenie stroju Leszego niż wciśnięcie się w garniak i robienie za Bonda?
Przejdźcie się po Pyrkonie (czy dowolnym większym konwencie) i obejrzyjcie Maskaradę – zdacie sobie sprawę, jak wiele osób prezentuje tam najwyższy poziom umiejętności twórczych, bowiem, wierzcie lub nie, spora część robi te stroje od zera, własnymi rękoma, za ciężko zarobione pieniądze i poświęca się temu bezgranicznie (polecam sprawdzenie, w moim mniemaniu, najlepszej polskiej cosplayerki i make-up artystki – Sosenki). O najsłynniejszym Comic Conie, który co roku odbywa się w amerykańskim mieście San Diego, nawet nie wspomnę. Jakość prezentowanych dzieł często przekracza moje najśmielsze oczekiwania. Oglądanie ich to coś, co kocham, bowiem uwielbiam się zachwycać i podziwiać efekty, a jednocześnie szanuję ogrom włożonych w te kreacje pracy i czasu. Ci ludzie sprawiają, że się uśmiecham, tak sama do siebie, czasem z sentymentem, widząc ubóstwianą w młodości postać, a czasem zwyczajnie, po ludzku, myśląc „masz swoją pasję i to jest piękne”.
Nibylandia
Trochę tak ten tekst zaczęłam od drugiej strony, bo mnie poniosło, wszak należało wystartować w punkcie, w którym wszystko się zaczyna – świecie.
Mnogość i nieograniczoność tworzonych uniwersów to kolejny pozytyw. W fantastyce nie ma sztywnych ram i zasad – tam możesz wszystko. Cokolwiek wpadnie ci do głowy, nawet najbardziej absurdalny pomysł, znajdzie swoje miejsce w którymś z podgatunków.
I tak fani dywagacji o technologicznym postępie ludzkości mogą rozwijać się w science fiction, wielbiciele strachu, zjawisk nadprzyrodzonych i swoistego psychologicznego masochizmu lubować będą w horrorze, a wszyscy miłośnicy elfów zaczytywać się będą w fantasy.
Ale to nie jedyne typy fantastyki. W Wikipedii (tak wiem, bardzo rzetelne źródło wiedzy) znaleźć można mnóstwo podgatunków. A te podgatunki mają swoje podgatunki! Wniosek nasuwa się jeden – kimkolwiek jesteś, jakiekolwiek masz zainteresowania, z pewnością poddasz się czarowi tego typu literatury, bowiem, jeśli istnieje jedno słowo, którym można określić fantastykę, to z pewnością „różnorodność”.
Błędnym jest założenie, że ten gatunek to tylko krasnoludy, orki i elfy. Praktycznie wszystko, co zrodzi się w umyśle człowieka, a nie podlega prawom natury czy nie wpisuje się w ramy znanego nam świata, zaliczone zostaje do fantastyki. Mordercza opona? Pewnie! Tornado pełne rekinów? Czemu nie! Co prawda jakość tego typu produkcji to zupełnie inna kwestia i nie będę jej omawiać, gdyż ważniejszy jest ogrom i nieograniczoność możliwości, zapewnianych przez ten gatunek. Tutaj drzewa mogą być mechaniczne, niebo seledynowe, świat płaski (fani tej teorii, łączcie się!), a główny bohater okazuje się pająkiem, którego kości są drewniane, a odnóża z azbestu, z głową robota, plującą wężowym jadem. Brzmi jak absurd? Być może. Ale nikt mi nie powie, że fantastyka nie pozwala rozwinąć skrzydeł wyobraźni.
Każdy chce być Supermanem
A skoro już o bohaterach mowa, to laicy pewnie nie wiedzą, że superherosi również siedzą w tym gatunku. No bo lasery w oczach, nadludzka siła, telekineza i ostrza z adamantium, wystające z knykci, raczej do naturalnych nie należą. A więc gdzie je zakwalifikować? No do fantastyki przecież!
Brzmi to trochę jak ustawiony na uboczu kosz na resztki, do którego wrzuca się wszystko, co nie wpisuje się w typowe kanony szeroko rozumianej sztuki. Ale to nie tak. Oczywiście są lepsze i gorsze strony fantastyki, ale który gatunek ich nie ma? Wady i zalety tyczą się także komedii czy romansów. Choć, i to jest przykre, wielu jeszcze kojarzy fantastykę z żenadą, a miłość do superbohaterów z niedojrzałością, dziwactwem, izolacją i nieporadnością w kontaktach międzyludzkich. Jednak tendencja do oceniania ludzi na podstawie ich zainteresowania danym gatunkiem popkultury zrobiła obrót o sto osiemdziesiąt stopni i powoli zmierza w przeciwną, nienacechowaną pejoratywnie stronę. Jako społeczeństwo staliśmy się wrażliwsi, bardziej otwarci i rzadziej niż niegdyś skłonni do kpienia z czyjegoś hobby.
Tak czy inaczej, warto pamiętać, że herosi nie są tylko dla dzieci. Fantastyka nie ma ograniczeń wiekowych (chociaż nie polecam dawać sześciolatkowi hard science fiction) czy płciowych. Komiksy są tak samo dla chłopców, jak i dziewczynek, kobiet i mężczyzn, uczniów i dyrektorów wielkich firm (albo małych, ale rozumiecie koncept).
Dlaczego tak kochamy bohaterów w pelerynach? Być może dlatego, że możemy się z nimi utożsamiać. „Bzdura!” – krzykniecie teraz – „wszak nikt nie posiada nadzwyczajnych zdolności, więc jak mamy w nich widzieć swoje odbicie?!”
Ale to przecież nie o to chodzi. Superbohaterowie pokazują nam, co jest ważne. Mimo że są niezwykli, mają zwykłe problemy, jak każdy z nas (a czasem nawet gorsze), ale udowadniają, że poradzenie sobie z nimi jest możliwe. Dzieciaki, dzięki nim, odnajdują w sobie siłę, odwagę, empatię. Herosi kształtują charaktery młodych ludzi. A co z dorosłymi? Dorośli uciekają w zaczarowany świat, w którym znowu mogą poczuć się dzieckiem. Być może niektórzy jeszcze się czegoś uczą, przeglądając karty komiksów, odnajdują ukryty sens, czy zdają sobie sprawę, że zatracili się w życiowej rutynie.
Superbohaterowie są tym, czym każdy z nas chciałby być – kimś ponadprzeciętnym, wyjątkowym, silnym; osobą mogącą coś zmienić, pomóc. Postacie te to uosobienie ludzkich marzeń i pragnień o byciu jednostką, która zapisze się na kartach historii, dzięki sprawieniu, że świat stanie się lepszy.
(W tym miejscu chciałabym tylko powiedzieć wszystkim naszym czytelnikom, że choć herosi wydają się być niedoścignionymi ideałami, a wy, zwłaszcza młodsi, czujecie czasem, że jesteście gorszymi, szarymi ludźmi i nikt o was nie pamięta – jest to bzdura. Każdy z was jest równie ważny, każdy z was ma moc pomagania i zmieniania świata. Może nie na skalę taką, jak Superman (bo ciężko trochę być niezniszczalnym kosmitą), ale te drobne uczynki są tak samo istotne, co ratowanie galaktyki, a razem z innymi nabierają jeszcze większej mocy, jakiej nie powstydziłby się żaden superbohater. Na przykład zwykła choćby segregacja śmieci to ratowanie całej planety! Nigdy o tym nie zapominajcie!)
Z fantastyką aż do śmierci
To co w końcu, w tej fantastyce, jest takiego kuszącego i wciąga ludzi bezgranicznie?
Wszystko.
Plus size czy szczupły, piękny czy brzydki, raper czy rockman, sklepikarz czy dyrektor – każdy znajdzie coś dla siebie, coś, co pozwoli mu oderwać się od nierzadko przytłaczającego i nudnego świata czy rutyny zawodowej. Fantastyka zabierze czytelnika w podróż po uniwersach, pobudzając jego kreatywność, kształtując wyobraźnię, poprawiając humor. Pozwoli zatopić się w wirze niebanalnych wizji i odciąć od codziennych problemów. Ale także znaleźć odpowiedzi na nurtujące pytania, skłonić do refleksji nad ogromem kwestii, utożsamić się z bohaterem, zrozumieć kilka spraw. Fantastyka sprawi, że odbiorca nigdy nie będzie samotny, zawsze znajdzie ludzi podobnych do siebie, partnerów do rozmów, przyjaciół. Poszerzy horyzonty, rozwinie zdolności, dostarczy wielu niezapomnianych chwil i mnóstwo świetnej zabawy. Bez udawania, bez wpasowywania się. Pozwoli mu być wreszcie sobą.
Fantastyka jest piękna, bo jest różnorodna, jak jej entuzjaści.