By kolejny uśmiech nie był ostatnim. „Orange” – recenzja mang 1-6

-

Muszę wziąć się w garść. Muszę być silny. Ale co powinienem zrobić? Chcę to naprawić! Cofnąć czas. Lepiej by było, gdybyśmy nie zostali przyjaciółmi. Wtedy […] nie zraniłbym nikogo. Ani mamy, ani babci, ani Naho. Ludzie często mawiają: „Gdybyś umarł, wiele osób byłoby smutnych”. Ale dopóki nie umrzesz, nie możesz być pewny. Albo: „Nawet jeśli teraz cierpisz, jeśli będziesz żył, spotka cię coś dobrego”. Łatwo powiedzieć.

Życie jest cierpieniem. Jeśli to miałoby uwolnić mnie od żalu, byłbym gotowy umrzeć w każdej chwili.

Orange, tom 5.

By kolejny uśmiech nie był ostatnim. „Orange” – recenzja mang 1-6Kameleon

Musicie przyznać, powyższy cytat nie napawa przemożną chęcią do życia. Jeśli więc napiszę teraz, że podczas lektury śmiałem się w głos mniej więcej co parę minut, kto mi uwierzy? Ale taka prawda – rzeczywistość bardzo rzadko występuje wyłącznie w czerni i bieli. Podobnie wygląda sytuacja z tą mangą. Oczywiście chodzi mi tu o fabułę: strony, rzecz jasna, są dwukolorowe. Narysowane dość wyrazistą kreską, momentami przywodzącą na myśl historie shoujo z przełomu wieków. Wszystkie są jednak czytelne, a mimo utraty kolorów odnoszę wrażenie, iż wnętrze jest dużo ładniejsze niż kolorowe obwoluty. Zresztą szybko zdjąłem je z tomików: minimalistyczne okładki ze szkicami bohaterów są zdecydowanie bardziej w moim guście. Wracając – Orange nie da się przyporządkować do sztywnej kategorii. Gdy próbowałem, dostałem „dramat obyczajowo-psychologiczny z rozbudowanym wątkiem romantycznym i elementami science fiction”. No zgroza. A tak naprawdę chodzi tu tylko o trzy rzeczy.

By kolejny uśmiech nie był ostatnim. „Orange” – recenzja mang 1-6Po pierwsze: ene

Jestem dorosłym człowiekiem blisko trzydziestki: to naturalne więc, że mam dość długą listę rzeczy, których nienawidzę. Obok pizzy z ananasem, koloru seledynowego i języka niemieckiego (pozdrawiam moje nauczycielki), znalazła się też hipokryzja. Na przykład osób starszych wobec dzieci i młodzieży, gdy krytykują modę czy też hobby. Ktoś tu chyba zapomniał, jak sam miał naście lat, a spodnie dzwony uważał za szczyt szyku i klasy. Dlaczego o tym wspominam?

Akcja Orange ma miejsce w jednym z japońskich liceów, w drugiej dekadzie dwudziestego pierwszego wieku. Bohaterami jest więc paczka sześciu przyjaciół, nastolatków, przeżywających typowe dla swojego wieku problemy. Pierwsze miłości, trudności z okazaniem uczuć i strach przed odrzuceniem. Niepewność do co przyszłości, szukanie pomysłu na siebie, odkrywanie pasji i czerpanie z nich przyjemności. Czytelnik zatraca się w tym dość pozytywnym i radosnym świecie, niepozbawionym jednak trudności. Więc jeśli podczas lektury przyjdzie wam do głowy myśl: „Ale oni są dziecinni, przecież to tylko trzymanie za rękę!”, zerknijcie lepiej na swoją datę urodzenia. A potem zacznijcie śmiać się i płakać razem z tymi nad wyraz dojrzałymi, zwariowanymi nastolatkami. Ale to i tak tylko drugie tło historii.

Po drugie: due

Główny plan to przede wszystkim wątek nadprzyrodzony. Pierwszego września siedemnastoletnia Naho otrzymuje list od samej siebie. Z przyszłości. Na razie mniejsza o to jak, sami to odkryjecie. Dziesięć lat starsza wersja dziewczyny namawia w nim swą młodszą „ja” do zmiany nadchodzących wydarzeń. Podaje konkretne daty, miejsca oraz sytuacje, na które należy wpłynąć. Pojawiają się nawet sugestie zdań i czas ich wypowiedzenia… Wszystko to, by uratować nowego kolegę, ponieważ w przyszłości „nie ma go już teraz z nami”. Oczywiście Naho, pomimo wątpliwości, ignoruje pierwsze ze wskazówek, czym znacznie utrudnia sobie zadanie. Powoduje przy tym bardzo angażujący fabularnie, znany popkulturze na całym świecie, tak zwany „efekt motyla”. Jedna drobna rzecz, mały gest, mogą całkowicie zmienić życie pozornie niezwiązanej z tym wydarzeniem osoby. Mnie, jako fanowi zarówno fantasy jak i science fiction, ten wątek bardzo przypadł do gustu. Nie tylko z powodu samej treści – został bardzo dobrze napisany. Wertowanie kolejnych kartek w poszukiwaniu podpowiedzi, niepewne decyzje i w końcu odkrycie, że obecna rzeczywistość coraz mniej przypomina tę opisywaną w liście. No dobrze, ale po co to wszystko?

By kolejny uśmiech nie był ostatnim. „Orange” – recenzja mang 1-6Po trzecie: rabe

By pozbyć się żalu. Nie mogę rozpisać się w tym akapicie tak bardzo, jak bym chciał: nie zamierzam niszczyć wam lektury spoilerami. Z drugiej jednak strony uczucia, które spowodowała we mnie lektura, kłębią się już od kilku dni i żądają uzewnętrznienia. Dzięki wciągającej fabule kilkukrotnie łzy śmiechu niebezpiecznie szybko zmieniały się w płacz smutku.  Obawiam się więc, że musicie mi zaufać, gdy stwierdzę: „Naprawdę warto sięgnąć po te sześć tomów”. Choćby dlatego, by przypomnieć sobie, jak ważny jest wpływ innych na nasze życie, oraz że najtrudniej przebaczyć sobie własne decyzje. Pierwszy i drugi plan przestaną się liczyć, gdy wraz z postępem fabuły zrozumiecie, o czym tak naprawdę opowiada Orange. Zaufajcie mi.

Łyżka dziegciu na sam koniec: seria liczy sześć tomów, ale historia zamyka się w pięciu. Ostatni jest dodatkiem, rozwijającym jeden z pobocznych wątków. Całkiem przyjemnie się go czytało, nie wnosi jednak nic do fabuły. Ponadto na końcu każdej części znajdziecie krótkie, kilkunastostronicowe odcinki dodatkowej serii Zakochany Astronauta. Po paru kartkach przestałem jednak na nie zwracać uwagę – delikatnie rzecz ujmując, nie prezentują najwyższego poziomu.

Ach, i pamiętajcie, by czytać powoli: niektóre przeskoki fabularne i czasowe są słabo zaznaczone.

By kolejny uśmiech nie był ostatnim. „Orange” – recenzja mang 1-6

 

Tytuł: Orange

Autor: Takano Ichigo

Wydawnictwo: Waneko

ISBN: 9788364508653

podsumowanie

Ocena
8

Komentarz

Zbędny tom szósty oraz nikomu niepotrzebna, dodatkowa seria wewnątrz tomów uniemożliwiły maksymalną ocenę. Ale to wciąż świetna historia, trzymająca ze serce do ostatniej strony.
Przemysław Ekiert
Przemysław Ekiert
W wysokim stopniu uzależniony od popkultury - by zniwelować głód korzysta z książek, filmów, seriali i komiksów w coraz większych dawkach. Popijając nowe leki różnymi gatunkami herbat, snuje głębokie przemyślenia o podboju planety i swoim miejscu we wszechświecie. Jest jednak świadomy, że wszyscy jesteśmy tylko podróbką idealnych postaci z telewizyjnych reklam.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu

Zbędny tom szósty oraz nikomu niepotrzebna, dodatkowa seria wewnątrz tomów uniemożliwiły maksymalną ocenę. Ale to wciąż świetna historia, trzymająca ze serce do ostatniej strony.By kolejny uśmiech nie był ostatnim. „Orange” – recenzja mang 1-6