Boots on the Moon. „Siły Kosmiczne” – recenzja serialu

-

Kiedy Netflix ogłosił, że nadchodzi nowy serial komediowy, którego twórcą jest między innymi ojciec The Office, Greg Daniels, a obok niego pojawiły się same znane nazwiska – Steve Carell, John Malkovich, Lisa Kudrow czy Ben Schwartz, widzowie oszaleli z zachwytu. W końcu taka ekipa to gwarancja świetnej zabawy i kupy śmiechu, prawda? Cóż…
Z Ziemi

Fabuła śledzi losy generała Marka Nairda (w tej roli Carell), który pewnego dnia awansuje i, ku swojemu zaskoczeniu, dostaje pod opiekę nowopowstałą jednostkę – Siły Kosmiczne. Nie da się ukryć, iż nie jest to szczyt jego marzeń. Razem ze swoją rodziną – córką Erin (Diana Silvers) i żoną Maggie (Lisa Kudrow) – musi się więc przenieść na odludzie, gdzie docelowo ma znajdować się baza.

Tam na Nairda będzie czekał szereg wyzwań i problemów do rozwiązania. Na szczęście nie jest sam, bowiem pomocy udzieli mu główny naukowiec ośrodka, Adrian Mallory (John Malkovich), a także specjalista do spraw mediów, F. Tony (Ben Schwartz). Generał zawsze będzie starał się wyjść z kryzysowych sytuacji obronną ręką, by w końcu porzucić sceptycyzm i zaangażować się w misję. A to wszystko wcale nie jest takie proste.

Boots on the Moon. „Siły Kosmiczne” – recenzja serialu
Kadr z serialu
Rakietą

Siły Kosmiczne to serial pełen bolączek. Największą z nich jest fabuła, która zmierza gdzieś, ale sami twórcy nie wiedzą gdzie. Miejscami wydarzenia są chaotyczne, jakby pourywane, połowa wątków pozostaje niedokończona, część z nich wyskakuje nagle znikąd, procent nigdy nie znajduje wyjaśnienia w produkcji, a ułamek scen się nie łączy. Nie sposób także nie odnieść wrażenia, że historie postaci drugo- czy trzecioplanowych miały dodać jakiejś głębi, ale w ogólnym rozrachunku stanowią mało interesujące wypełnienie czasu ekranowego. Forma realizacji i przedstawienia tychże jest na tyle nieciekawa, że widz zaczyna kwestionować sens ich pojawienia się w serii.

Jest to o tyle przygnębiające, że zarówno ja, jak i wielu innych fanów The Office, Carella czy Malkovicha miało spore oczekiwania wobec tej produkcji. Nie zrozumcie mnie źle, w żadnym wypadku nie porównuję tych dwóch obrazów – raczej chodzi o świadomość, ile dobrego potrafi przynieść praca Danielsa, a jak bardzo nie udało się to w przypadku Sił Kosmicznych. Widać natomiast, że ani Carell, który przecież świetnie czuje się w rolach komediowych, ani Malkovich, ani Schwartz, ani też inni aktorzy nie otrzymali szansy na rozwinięcie skrzydeł i zabłyśnięcie talentem. Wszyscy dwoją się i troją, by wyjść z całego ambarasu z twarzą, jednak scenariusz zwyczajnie im na to nie pozwala. Tym bardziej rzuca się to w oczy, gdy zdajemy sobie sprawę, że serial nie przewidział miejsca na coś takiego jak pogłębione portrety psychologiczne postaci czy wiarygodne relacje. Bohaterowie są tacy, bo tak. Po prostu. Mimo to odtwórców ról ogląda się przyjemnie, każdy z nich osobno może wzbudzić uśmiech, niemniej przy wspólnych występach coś nie klika – nie ma chemii, brakuje autentyczności. I choć twórcy starają się nam wmówić, że jest inaczej, a pod maskami profesjonalistów na wysokich stanowiskach między postaciami rodzi się nić porozumienia i przyjaźni, ciężko w to uwierzyć.

Boots on the Moon. „Siły Kosmiczne” – recenzja serialu
Kadr z serialu
Przez niebo

Co istotne, może wydawać się, że Siły Kosmiczne aspirują do bycia (polityczną) satyrą – i sam pomysł jest świetny, gdyby nie jego wykonanie. Niemniej plusują małe prztyczki w „nos” Stanów Zjednoczonych. Chociaż czasem żartami i oczywistościami dostajemy jak łopatą przez głowę, to jednak da się zauważyć, że twórcy wyśmiewają praktycznie każdy aspekt sposobu funkcjonowania USA. Obrywa się wszystkiemu i wszystkim, nawet prezydentowi Trumpowi – choć z nazwiska nie zostaje wymieniony, to od razu zdajemy sobie sprawę, o kim mowa – w końcu który inny przywódca Amerykanów zachowuje się niczym rozpieszczone, pięcioletnie dziecko? Warto również zaznaczyć, że Siły Kosmiczne to realna jednostka, utworzona właśnie przez Donalda Trumpa w zeszłym roku.

Siły Kosmiczne wyśmiewają także to, co mieszkańcom Stanów Zjednoczonych zdaje się tak drogie – absurdalny wręcz kult symboli, o które państwo jest w stanie wszcząć wojnę z inną potęgą, umiłowanie wojny i przemocy (wszak najważniejsze w serialu jest zmilitaryzowanie kosmosu, nie nauka i odkrycia), obsesję władzy oraz konieczności pokazu siły, brak podstawowej wiedzy szkolnej, zwłaszcza wśród osób na najwyższych szczeblach, wydawanie astronomicznych sum pieniędzy (zbyt) często na niedorzeczne rzeczy… No i ten słynny, amerykański, toksyczny wręcz patriotyzm, objawiający się w maniakalnej potrzebie bycia ponad wszystkimi, stanowienia globalnego lidera w każdej dziedzinie oraz „boostowaniu” swojego przerośniętego ego, jednocześnie pozostając ślepym na problemy wynikające z takiego, a nie innego podejścia czy głosy zdrowego rozsądku, tłumaczony, jakżeby inaczej, patetycznymi i wzniosłymi hasłami.

Boots on the Moon. „Siły Kosmiczne” – recenzja serialu
Kadr z serialu
Do gwiazd

Mimo wszystko werdykt dotyczący Sił Kosmicznych wcale nie jest taki oczywisty. Chociaż serial ma dużo braków – subtelności, koherentności, autentyczności, portretów psychologicznych bohaterów – to jednak ogląda się go jak przyjemnego średniaczka. Krótkie, trzydziestominutowe, odcinki nie zdążą zirytować czy znużyć na tyle, by porzucić ten tytuł i nigdy do niego nie wrócić.

A jednak na balansującego między generalską powagą i dość zabawną niezdarnością życiową, czy to w relacjach z córką, czy rozumieniu naukowców, Carella patrzy się z uśmiechem. Być może za sprawą sentymentu do jego roli w The Office, a być może dlatego, że choć Naird nie jest najbardziej złożonym bohaterem w serialowym świecie, to mimo wszystko wzbudza sympatię. Nie inaczej zresztą sprawa ma się w przypadku Johna Malkovicha.

Liczę, że Siły Kosmiczne rozwiną skrzydła w drugim sezonie i staną się pełnoprawnym serialem satyrycznym. Wiem, iż wszyscy twórcy, jak i ich najnowsze dzieło, mają potencjał. Nie wykorzystali go w pierwszej odsłonie, jednak żywię nadzieję, że zadzieje się to w kolejnej. Dlatego nie skreślałabym nowości Netflixa tak od razu.

podsumowanie

Ocena
5

Komentarz

„Siły Kosmiczne” chciały wznieść się do gwiazd, a ostatecznie upadły. Nie z hukiem, bo na zużyty materac. Ale wciąż nie było to miękkie lądowanie. Mimo to serial ma potencjał i liczę na jego rozwój w następnym sezonie.
Adrianna Dworzyńska
Adrianna Dworzyńska
Geek i fanatyczka popkulturalna. Fascynatka astrofizyki, miłośniczka wszystkiego, co azjatyckie, a także była tumblreciara. Członkini wielkiej trójki fandomów. Ceni magię ponad efektami, dlatego kocha Doctora Who i Merlina nad życie. Dyrektor ds. Memologii 2.0, śmieszek 24/7, ale przede wszystkim stuprocentowy hobbit - lubi święty spokój, jedzenie i spanie.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu

„Siły Kosmiczne” chciały wznieść się do gwiazd, a ostatecznie upadły. Nie z hukiem, bo na zużyty materac. Ale wciąż nie było to miękkie lądowanie. Mimo to serial ma potencjał i liczę na jego rozwój w następnym sezonie.Boots on the Moon. „Siły Kosmiczne” – recenzja serialu