Marjorie Liu i Sana Takeda znów zabierają nas w podróż po świecie zdominowanym przez magię i strach. Bo czy istnieją bardziej przeraźliwe horrory niż te baśniowe?
Maika Półwilk kontynuuje pogoń za sekretami nieżyjącej matki. Sekretami, które – być może – pozwolą jej zrozumieć, czym się stała i jak pozbyć się ze swego ciała krwiożerczego boga. Sprawy zdecydowanie nie upraszcza fakt, że monstrum trawi straszliwy głód – zmusza ono dziewczynę do napadania na ludzi i arkanijczyków i pożerania ich ciał. Społeczeństwo jeszcze nie wytropiło drapieżnika – osławionego okrutnego trupojada – ale przecież bohaterka nie może liczyć na to, że uda jej się ukrywać wiecznie.
Ahoj, kurs na Wyspę Kości!
Tym razem czytelnik zwiedzi Thyrię, nadmorskie miasto rządzone przez królowe-piratki z dopustu Cesarzowej Fal, oraz owianą złą sławą Wyspę Kości. Szykujcie się na epizodyczne wizyty na Dworze Świtu, liczne przebłyski wspomnień dotyczących Moriko Półwilk i dzieciństwa Maiki, a także – znane już z części pierwszej – rozszerzające wiedzę o świecie przedstawionym interludia pod postacią wykładów kociej profesor Tam Tam. W Krwi pojawia się kilku nowych bohaterów, na przykład stojący na czele korsarskiego imperium Seizi (najwyraźniej ktoś w rodzaju ojca chrzestnego Maiki), zahartowana kapitan Syryssa czy jej podwładni, rekinica Staroząb i tygrys Jan.
Przebudzenie nie do końca radziło sobie z dawkowaniem informacji; zalewało odbiorcę kolejnymi porcjami wiadomości, zanim jeszcze zdążył przetrawić poprzednie. Stąd zaskoczyło mnie, jak uporządkowany okazał się tom drugi. Po chaotycznej ekspozycji historia rozwija skrzydła. Klarowniej rysują się motywacje bohaterów i więcej spośród nich pozyskało sobie moją prywatną czytelniczą sympatię. Maika staje się jeszcze bardziej zimna i zdehumanizowana niż wcześniej, również ze względu na nowe, nazwijmy to delikatnie, zwyczaje żywieniowe; Kippo (lisiczka, o której istnieniu tak łatwo było w pierwszym tomie zapomnieć) kilka razy wykazuje się niespodziewaną determinacją; zostają odkryte niespodziewane powiązania Rena i Tui; Seizi zaś ujmuje postawą bezwzględnego, ale troszczącego się o najbliższych mafioza.
Czego boi się strach?
Nie chcę zdradzać zbyt wiele, lecz nie tylko Maika poszukuje odpowiedzi na pytania dotyczące przeszłości. Okazuje się, że Zinn – ten spragniony krwi i surowego mięsa bóg, który czasem „pożycza” ciało głównej bohaterki – ma problemy ze wspomnieniami. A to, co odkrywa, niekoniecznie mu się podoba.
A teraz zastanówcie się – co może budzić niechęć lub nawet lęk morderczego martwego bóstwa?
Żałuję tylko, że w Krwi nie pojawiają się siostry-wiedźmy Cumaea – to właśnie ta frakcja wywarła na mnie do tej pory największe wrażenie jako ta najbardziej wyrazista. Niemniej nie narzekam, bo w zamian dostałam syrenią policję (sic!), nie do końca kochającą ciotkę Półwilk oraz zmagania nie tak martwych jak wszyscy sądzili bogów. (Mimo to – czekam na więcej Cumaea w tomie trzecim!)
Uczta dla oczu i nie tylko
Na koniec pozostało mi pisać o rzeczach oczywistych: graficznie Monstressa nadal stoi na najwyższym poziomie. Nie mogłoby być inaczej, kiedy za pracę bierze się tak utalentowana osoba, jak Sana Takeda. Rysunki są śliczne, obfitują w filigranową ornamentykę i detale – trudno oderwać od nich wzrok, powstrzymać się od śledzenia załomów linii i subtelnej kolorystyki. Tu nawet bestie zamieniają się w dzieła sztuki.
Chociaż już Przebudzenie było bardzo dobrym komiksem, Krew okazała się lepsza. Prawdę mówiąc, nie wiem, gdzie podział się czas, kiedy siadłam do lektury. Teraz zaś raz po raz kartkuję tom, aby dokładniej przyjrzeć się co piękniejszym panelom. Koniec końców nie mogę zdecydować, czy bardziej podoba mi się fabuła, czy jednak rysunki…
Tytuł: Monstressa: Krew
Autorki: Marjorie Liu, Sana Takeda
Wydawnictwo: Non Stop Comics
Liczba stron: 152
ISBN: 978-83-8110-339-8