Wieczna chwała z nieskończonego mordobicia. „Blood Rage” – recenzja gry planszowej

-

Zmęczony miliardem znajdziek w AC: Valhalla, postanowiłem wrócić do dawno nieodwiedzanego AC: Black Flag i odpocząć nieco, śpiewając z załogą szanty. Po chwili naszła mnie jednak dziwna myśl: odrobinę uogólniając, w swej genezie wikingowie to po prostu piraci własnych czasów. Pływają po morzach i oceanach, napadając przybrzeżne miasteczka i mordując stawiających opór. Dlaczego więc o jednych rabusiach tworzy się bajki dla dzieci, pełne kolorowych papug, tropikalnych wysp i skrzyń ze skarbami, a drudzy przedstawiani są wyłącznie jako bezwzględni zabójcy?

Wracając do tematu: Blood Rage także nie polepsza wizerunku wikingów.

Blood Rage
Blood Rage
Rozdarty

Bogowie planszówek i karcianek, jakie to pudło ciężkie! Spokojnie można by go używać zamiast hantli na siłowni. Otwieram, sprawdzam zawartość i zagadka się rozwiązuje: dokładnie czterdzieści dziewięć figurek. Większość klasycznych, kilkucentymetrowych, ale znajdą się też potwory o dosłownie monstrualnych rozmiarach, niemieszczące się w dłoni. Niezatrzymanie się w tym momencie nad jakością oraz poziomem ich szczegółowości prawdopodobnie byłoby przestępstwem, więc: są piękne (w oryginale w całości jasnoszare, ale moje są już pomalowane: nie mogłem się powstrzymać). Wszystkie figurki, co do jednej, począwszy od malutkiego drakkara, poprzez wojowników, jarlów, a na ogromnych trollach kończąc. Tylko że… patrząc z pewnej konkretnej strony, jest to też pewnego rodzaju wada.

Zarówno główna plansza, jak i planszetki klanów, wraz z pozostałymi kartami, są naprawdę dobrze wykonane, a ich warstwa graficzna wpisuje się w klimat tytułu. Nieco przydymione kolory, mocno kontrastowe krawędzie, stylizowana czcionka – wszystko super, ale porównując to z wykonaniem figurek, na mej twarzy pojawił się mały grymas. I to nawet nie tak, że pozostałe elementy Blood Rage są złej jakości (bo to nieprawda), ale same statuetki wydają się przez kontrast „zbyt idealne”. A przecież w ostatecznym rachunku częściej będziemy patrzeć na talię, którą trzymamy w ręku, niż na figurki stojące na środku stołu. Nie wspomnę już faktu, iż prawdopodobnie ich liczba, rozmiar oraz poziom detali, znalazły swoje odzwierciedlenie w cenie tytułu. I choć marudzę, bo można było rozwiązać to inaczej, proszę, nie zabierajcie mi ich! Tak ślicznie wyglądają pomalowane.

Blood Rage
Blood Rage
Bij, zabij!

Przed krótkim omówieniem zasad, recenzencki obowiązek nakazuje wspomnieć o autorze tytułu: a tym jest Eric M. Lang. Jeśli nic wam to nazwisko nie mówi, nie ma powodów do niepokoju (choć małe ukłucie wstydu powinno się pojawić, biorąc pod uwagę mnogość świetnych projektów, które wyszły spod jego ręki). Dość napisać, że Blood Rage to początek tak zwanej „mitycznej trylogii area control” pana Langa. Nie stwierdzę tu jednoznacznie, którą część uważam za najlepszą, w porządku? Darujmy sobie, proszę, kłótnie, drodzy fani Ankh: Bogowie Egiptu.

Blood Rage, pomimo mnogości kart, znaczników i żetonów, pod względem mechaniki jest jednym z mniej skomplikowanych tytułów, z jakim się spotkałem. Oczywiście mógłbym się rozwodzić nad zawiłością poszczególnych zasad, prowadzących do różnych strategii zwycięstwa, gorąco jednak zachęcam, byście zrobili to własnoręcznie. Daje to naprawdę dużo frajdy.

A co do reguł: ot, area control, połączone z rozbudowywaniem nie ręki, lecz całego klanu. Ragnarok trwa, nadchodzi ostatnia bitwa bogów i ludzi, monstra wychodzą spod ziemi, ogólnie pożoga, śmierć i sernik z rodzynkami. A podczas tej apokalipsy klany wojowników walczą o nieśmiertelną chwałę, która zapewni im wieczne miejsce w Walhalii (nie wiem, dlaczego przez „W”, a nie „V”). Długo męczyć się nie będą, tylko trzy rundy. Każdą podzielono na cztery fazy –  otrzymujemy draftowo sześć kart, a następnie, wydając punkty szału (główną walutę gry), będziemy wysyłać swych wikingów na mapę, przesuwać ich pomiędzy prowincjami, ulepszać, werbować potwory, no i najważniejsze: plądrować. Crème de la crème Blood Rage, czyli negatywna interakcja.

Blood rage
Blood Rage
Odyn nie wybacza

Punkty zwycięstwa można zdobywać na kilka różnych sposobów (choćby poprzez ulepszenia czy bonusy klanu), jednak ich głównym źródłem są bitwy. A będąc bardziej precyzyjnym: plądrowanie prowincji, do którego postanowi włączyć się inny gracz. Wtedy następuje porównanie sił znajdujących się na danym terenie, dołożenie w ciemno dodatkowych kart i… rozstrzygnięcie. Dość zerojedynkowe: po prostu słabszy gracz odsyła wojowników do Walhalii (…dlaczego przez „W”…?), skąd powrócą w następnej turze.

System ten, w połączeniu z możliwymi rozwinięciami klanu, w zasadzie nie ma wad, poza jedną. W Blood Rage może grać od dwóch do czterech osób, jednak typowy pojedynek „jeden na jeden” traci nieco na swej dynamice poprzez rozmiar mapy. Owszem, zarówno zasady początkowe, jak i zniszczenie konkretnych prowincji pod koniec każdej rundy próbują nam ograniczyć pole manewru, jednak średnio skutecznie. Rdzeniem tego tytułu jest plądrowanie i ciągłe pojedynki między poszczególnymi uczestnikami zabawy, a to najlepiej wybrzmiewa przy ich maksymalnej liczbie. Ponadto naprawdę nie ma tu wiele czasu na rozbudowywanie swojego zaplecza i strategiczne planowanie. Akcja przyśpiesza już po kilku ruchach, na mapie zaczyna robić się tłoczno, a nawet najmniejsze potknięcie, przeoczenie jednej ze statystyk przeciwnika, potrafi sporo namieszać. Natomiast z porażki ciężko się podnieść: szał kończy się zbyt szybko, a darmowe akcje musimy wykonywać choćby z minimalnym zapasem punktów.

Blood Rage
Blood Rage
Podsumowanie? A komu to potrzebne?

Rozbudowanych wniosków nie będzie, bo nie mam na nie czasu, muszę posprzątać żetony i figurki, porozrzucane przez nazbyt zdenerwowanego współgracza. Ale tak to już jest, jak się nie umie przegrywać.

Moja opinia, płynąca z dwóch, półtoragodzinnych partii? Blood Rage to świetny tytuł. Mógłby być odrobinę mniej irytujący w przypadku pozostania w tyle, ale taka już specyfika mechaniki tej planszówki. Zaznaczę przy tym na koniec, że nigdy nie byłem zły na zasady, lecz wyłącznie na siebie, że znowu przeoczyłem sprytny ruch przeciwnika. Grać tylko z ludźmi o mocnych nerwach!

Za przekazanie egzemplarza recenzyjnego gry Blood Rage dziękujemy Wydawnictwu Portal Games.

Wieczna chwała z nieskończonego mordobicia. „Blood Rage” – recenzja gry planszowejTytuł: Blood Rage

Liczba graczy: 2 – 4

Czas rozgrywki: 60 – 90 minut

Wydawnictwo: Portal Games

 

 


podsumowanie

Ocena
9

Komentarz

Zasady ogarniecie w kwadrans, jedna partia potrwa półtorej godziny, a bawić się z tym tytułem będziecie przez lata. Bardzo dobrze dopracowane area control – nazwisko twórcy zobowiązuje.
Przemysław Ekiert
Przemysław Ekiert
W wysokim stopniu uzależniony od popkultury - by zniwelować głód korzysta z książek, filmów, seriali i komiksów w coraz większych dawkach. Popijając nowe leki różnymi gatunkami herbat, snuje głębokie przemyślenia o podboju planety i swoim miejscu we wszechświecie. Jest jednak świadomy, że wszyscy jesteśmy tylko podróbką idealnych postaci z telewizyjnych reklam.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu

Zasady ogarniecie w kwadrans, jedna partia potrwa półtorej godziny, a bawić się z tym tytułem będziecie przez lata. Bardzo dobrze dopracowane area control – nazwisko twórcy zobowiązuje.Wieczna chwała z nieskończonego mordobicia. „Blood Rage” – recenzja gry planszowej