Jest taki moment w życiu każdego dziecka, kiedy tworzy swoje kryjówki. Najlepszą „bazę” stanowi drzewo albo krzaki. Jeśli brakuje takowych w okolicy, od biedy nada się namiot z koca, rozpięty między stołem a fotelem. Andy Griffiths i Terry Denton kapitalnie wpisują się swoją książką w potrzeby dzieciaków.
Andy i Terry mieszkają w domku na drzewie. Ale nie jest to zwykłe schronienie, może było takim kiedyś, gdy miało tylko trzynaście pięter. Jednak po sześciu rozbudowach, składa się nań już dziewięćdziesiąt jeden poziomów. Nawet bohaterom czasem myli się, czy miejsce, do którego trafiają, stworzyli sami, czy nie.
Domek z wyobraźni
Wymyślenie ponad dziewięćdziesięciu pięter domku na drzewie to nie lada wyzwanie, zwłaszcza jeśli każde z nich jest urządzone w zupełnie innym stylu. To już siódmy tom przygód Andy’ego i Terry’ego, z których jeden nie umie pisać, a drugi rysować (jak sami zgodnie twierdzą), w związku z czym, każdy z nich zajmuje się tym, co potrafi. Właściciele robią sobie nawzajem psikusy, a to znacząco wpływa na przebieg akcji (jest to historia o powstawaniu książki, a raczej niemożności jej tworzenia, gdy dzieją się ważniejsze sprawy). A to Terry narysuje szczególnie skomplikowaną drogę do celu, a to Andy napisze coś, co niełatwo zilustrować. Tak trochę jak Prot i Filip ,tylko w XXI wieku.
Nowe piętra, dobudowane na rzecz tego tomu, to na przykład namiot wróżki madame Wie wszystko (faktycznie wie), stragan z podwodnymi bagietkami, gigantyczna pajęczyna z olbrzymim pająkiem czy wysypisko z tajemniczą szafą na szczycie. Większość tych lokalizacji została sprytnie wkomponowana w tok fabuły, pomagając (lub przeszkadzając) bohaterom rozwiązywać zagadki. Wraz z nimi czytelnik doświadcza zaskakujących zwrotów akcji, a zakończenie sugeruje, że już wkrótce pojawią się następne poziomy.
Warte podkreślenia jest graficzne podejście autorów do książki. Ilustracja stoi na równi z treścią pisemną. Wynika z tego fakt, że tekstu jest niewiele, w dodatku częściowo wpisano go w obrazki, dzięki czemu ta pozycja świetnie nadaje się dla dzieci, które niedawno nauczyły się czytać. Rysunki są bogate i dopracowane, wiele z nich przypomina kunsztowne kolorowanki antystresowe. 91-piętrowy domek na drzewie (jak i cała seria) stanowi pozycję z pogranicza literatury i komiksu.
Poczucie humoru siedmiolatka
No cóż. Wiadomo, że przełom przedszkola i podstawówki to taki śmieszny okres w życiu. Kapitalnym żartem okazuje się wtedy już samo użycie słowa „majtki”. A jeśli do tego są to „samonadymające się majtki ratunkowe”, dzięki którym bohaterowie wychodzą cało z opresji, młody czytelnik może wejść na turbo poziom chichotu. Autorzy zdają się dobrze znać język swojego odbiorcy i dopasowywać do niego – stąd też dialogi takie jak ten:
– Na pewno jestem znacznie mądrzejszy od ciebie!
– Akurat – prychnął Terry – ja jestem milion tysięcy razy mądrzesiejejejszy od ciebie! (s.249)
Do tego osobliwa, dziecięca gramatyka. Za przykład niech posłuży scena, w której bohaterowie wahają się nad wciśnięciem dużego guzika, obawiając się, że służy on do „wybuchania świata”. To sformułowanie kojarzy mi się z pamiętnym momentem „Kubusia Puchatka”, w którym Miś o Bardzo Małym Rozumku „pęknął” balonik. Składa się to na styl charakterystyczny dla starszych przedszkolaków.
Rodzice szczególnie dbający o czystość polskiej mowy i maniery swoich pociech nie będą zachwyceni ilością odzywek w stylu: „extra”, „jupi”, „suuuper”, a nawet (o zgrozo!) „ty kretynie” – jak ośmielił się odezwać jeden z bohaterów do drugiego. Andy i Terry nie są grzecznymi kolegami w zapiętych pod szyję mundurkach. Na kartach tej książki przeżywają niebezpieczne przygody, a czasem wręcz walczą o przetrwanie (ze stworzonymi przez siebie żywiołami). To świat łobuziaków, którzy nie boją się podrzeć spodni, podróżować w gigantycznej kanapce podwodnej ani latać na tęczy.
Kto tu jest dzieckiem?
Andy i Terry są dorośli, mają poważne prace – jeden z nich jest pisarzem, a drugi rysownikiem. Muszą przestrzegać terminów określanych przez wydawcę, pana Nochala. Powinni być odpowiedzialni. Chcielibyśmy wyobrażać ich sobie pracujących przy biurkach, korzystających z komputerów, nałogowo pijących kawę. Tymczasem oni przeskakują pomiędzy piętrami gigantycznego domku na drzewie, pomagają zwierzętom – na przykład tym, które wpadły do czekoladowego wodospadu, i rozważają, czy wciskać wielki czerwony przycisk, czy też nie. Ich pełne wyobraźni życie chwieje się w posadach, gdy muszą zaopiekować się trójką wnucząt swojego szefa. Są dorośli, a w dodatku pracowali kiedyś w małpiarni, więc co to dla nich? Okazuje się, że para sześcioletnich bliźniąt i Dzidziuś to nie lada wyzwanie. Co więcej, wychodzi na to, że dzieciaki są często dojrzalsze od głównych bohaterów, a młody czytelnik chętnie identyfikuje się z jednymi i drugimi.
Dla dorosłego odbiorcy 91-piętrowy domek na drzewie może być ciekawym eksperymentem. Ta niesamowicie twórcza książka pomaga w poszukiwaniu w sobie radości i prostoty przyjmowania rzeczywistości taką, jaka jest, nawet jeśli wydaje się nieprawdopodobna. Sztuka odnajdywania dziecka w sobie może nie być łatwa, ale niektórzy uważają, że warto.
Tytuł: 91-piętrowy domek na drzewie
Autor: Andy Griffiths
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Ilość stron: 384
ISBN: 978-83-10-13361-8