Dziś rano wpadłem na wręcz genialny pomysł, jak szybko zostać sławnym i bogatym: zacznę pisać książki. Starczy tych śmiechów, dajcie mi dokończyć. Fabułę wszystkich powieści będę opierać na moich snach — czegóż tam nie ma! Dinozaury strzelające do siebie z broni laserowej, średniowieczne romanse, okraszone podróżami w czasie, nawet szpiegowskie thrillery ze starożytnym Egiptem w tle.
Będąc więc przekonanym o zachwycie mych przyszłych czytelników, zaraz po śniadaniu zasiadłem do pisania. I jak to zwykle bywa, okazało się, że poza paroma ogólnikami, nic nie pamiętam. Eh, gdyby można tak wejść do świata snów… życie byłoby prostsze, prawda?
>> Polecamy: Welcome to the dramaworld! Kilka słów o azjatyckich serialach <<
No nie do końca
Jeśli kiedykolwiek będziecie wieczorem spacerować ulicami jednego z większych miast południowej Korei, prawdopodobnie zauważycie kolorowe, sporych rozmiarów namioty. Próżno możecie ich szukać w Europie — to przenośne bary, czynne zazwyczaj całą noc. Zapewniają wracającym późno z pracy mieszkańcom ciepłą kolację, a nierzadko także szklaneczkę czegoś mocniejszego.
Jedną z właśnie takich restauracji prowadzi Wol-Ju, na oko niczym niewyróżniająca się kobieta. W rzeczywistości jest duszą zmarłej przed wiekami dziewczyny, za karę ponownie zesłanej na ziemię. Jeśli nie chce spłonąć w piekle, musi rozwiązać problemy stu tysięcy ludzi: dokonuje tego już od wielu lat, przy pomocy magicznego, usypiającego napoju, który podaje swym zwierzającym się klientom. Wtedy przenika do ich snów, by tam na przykład znaleźć zagubione wspomnienie czy też wpłynąć na podświadomość danej osoby. I choć ostatnio „szefostwo” zesłało jej do pomocy byłego policjanta zaświatów jako menadżera Gwi, zakończonych spraw przybywa bardzo powoli… Być może wszystko przyśpieszy młody chłopak, zdolny wyciągać z ludzi zwierzenia najmniejszym dotykiem?
Powoli, do przodu
Wybaczcie to przydługie streszczenie, ale naprawdę krócej się nie dało — a przecież powinniście mieć choć szczątkową wiedzę o fabule, zanim zasiądziecie do seansu, prawda? Opis produkcji serwowany przez Netflixa, jak zwykle, wiele nie wyjaśnia. Zresztą, o ewentualne spoilery także nie musicie się martwić, zdradziłem wam może jedną trzecią pierwszego odcinka. Epizodów jest łącznie dwanaście, a każdy trwa do siedemdziesięciu minut — wygodna kanapa więc się przyda. Zwłaszcza że nim się obejrzycie, przed ekranem spędzicie kilka godzin z rzędu. „Wciąga” już sama konstrukcja serialu: początkowo każdy epizod przedstawia zamkniętą opowieść, mgliście budując nawiązania do kolejnych przygód. Postaci poznajemy tylko na tyle, ile to konieczne dla zrozumienia świata, przyzwyczajamy się do ich charakterów, a także do istnienia zaświatów, demonów, zbuntowanych dusz i tak dalej.
>> Polecamy: Dramy to żaden dramat! <<
Gdy Han Kang-bae ze swym „magicznym dotykiem” dołącza do obsługi baru, tempo fabuły nie przyśpiesza drastycznie. Rozwija się powoli, z każdym odcinkiem nabierając rozpędu, ujawniając przed widzem kolejne tajemnice, a rozwiązując tylko część poprzednich. Niczym kolorowe puzzle, wysypane z pudełka: pojedyncze elementy są śliczne, ale dopiero łącząc kolejne, możemy dostrzec głębię obrazu.
Rodzinka z problemami
Główne aktorskie trio serialu zostało dobrane idealnie — starałem się bardzo, ale naprawdę nie mogę znaleźć najmniejszej choćby bzdury, o którą mógłbym się przyczepić. Już dawno nie widziałem tak niewymuszonej naturalności przed kamerą. Zapewne, poza talentem, ma tu także znaczenie spore doświadczenie: Hwang Jung-Eum (Wol-Ju) i Choi Won-Young (menadżer Gwi) od lat goszczą na małym i dużym ekranie, a Yook Sung—Jae (Han Kang—Bae) jest w dodatku piosenkarzem: gwiazdą zespołu BtoB. Nic, dziwnego, że scena im nie straszna. Mnogość aktorów drugoplanowych nie pozwala mi się skupić na ich warsztacie w tak dużym stopniu, jak bym chciał, ale także utrzymują wysoki poziom. A postacie przez nich grane na pewno zapadną wam w pamięć… Choć w bardzo różny sposób. Mystic Pop-up Bar to oczywiście k-drama, więc jak sama nazwa wskazuje, nie brak tu naprawdę ciężkich tematów: przede wszystkim śmierci, ale też porzucenia, samotności, a nawet molestowania w miejscu pracy.
Jak już przy tym jesteśmy, to z pewnością zauważycie kilkukrotnie „wychowawcze” podejście scenarzystów do niektórych spraw. Raz nawet, na koniec odcinka, główna bohaterka przełamuje czwartą ścianę, mówiąc o poważnym traktowaniu depresji u swych najbliższych. Zabieg ten nie przeszkadza w odbiorze fabuły, ponadto zawsze jest motywowany działaniami postaci na ekranie — wręcz cieszę się, że go tam umieszczono. Z każdym epizodem widzom coraz wyraźniej ukazuje się mrok opowiadanych historii, bywa jednak rozświetlany przez rzecz przeze mnie nieoczekiwaną, a przynajmniej nie w takiej ilości: humor. Ten serial jest naprawdę zabawny, i to w różnoraki sposób — czy to poprzez gagi słowne, sytuacyjne, a czasem nawet trafne odniesienie do popkultury. Idealna osłoda dla łez, nierzadko wręcz ciurkiem płynących z mych oczu. Ale jak już wielokrotnie powtarzałem: ja się łatwo wzruszam.
Zapłakany i głodny
Czas i miejsce akcji to współczesne, duże miasto w Korei Południowej, choć retrospekcje ukazujące daleką przeszłość nie są rzadkością. Początkowo może to powodować zamieszanie, ale już po pierwszym odcinku rozpoznacie, kto był kim (no i kiedy). Niestety, by zrozumieć „dlaczego”, będziecie musieli poczekać do ostatnich scen serialu. Właściwie to raczej zaleta niż wada: napięcie i ciekawość wcisną was w fotel i tak szybko nie wypuszczą. Ach, i ostatnia rada: nie rozpoczynajcie seansu z pustym żołądkiem.
Ścieżka dźwiękowa jest w porządku, choć nie zapada w pamięć. Sceny ukazujące bohaterów czy też miasto, także jak najbardziej poprawnie zrobione, nie będę szukał problemów na siłę. Ale ujęcia na gotowane w restauracji potrawy… Tu operatorzy i montażyści chyba konsultowali się z Gordonem Ramseyem, Robertem Makłowiczem i wszystkimi szefami kuchni z programów kulinarnych Netflixa. Te przejścia, nasycone kolory… Aż czułem zapach unoszący się z telewizora.
Także pamiętajcie o chusteczkach zanim usiądziecie do odcinka numer jeden. Przydadzą się, by wycierać łzy (śmiechu i smutku), jak i cieknącą z ust ślinkę.
Inne recenzje azjatyckich seriali:
Artykuły o azjatyckich serialach: