Wydawnictwo Egmont wypuściło na rynek kolejną serię komiksów o superbohaterach. Astonishing X-Men bierze na tapet przygody znanych nam mutantów, jednak tym razem scenariuszem zajął się Charles Soule, zatem przyszło nam pożegnać się z opowieściami pióra Jeffa Lamire’a. Pytanie tylko, czy kreowana przez nowego narratora historia dorówna tym pisanym przez jego poprzednika?
Na innym gruncie
Shadow King atakuje na Londyn. Nie jest to jednak typowa bitwa, bowiem antagonista porusza się tylko i wyłącznie w świecie astralnym. Poprzez ten właśnie wymiar pragnie zdobyć władzę w naszej rzeczywistości. Nie uda mu się to jednak bez pomocy mutantów ze zdolnościami telepatycznymi, nad których ciałami musi przejąć kontrolę, by wcielić w życie swój złowrogi plan.
Psylocke, Gambit, Rogue, Logan i kilku innych X-Menów postanawia powstrzymać Shadow Kinga. Część z nich trafia zatem do wymiaru astralnego, gdzie musi nie dać zatracić się w kreowanych przez wroga wizjach, by pokrzyżować jego plany, reszta natomiast zostaje w świecie rzeczywistym, gotowa bronić towarzyszy.
Zadanie i jednej, i drugiej drużyny nie jest jednak takie proste – w obu przypadkach przyjdzie im się zmierzyć ze sporymi problemami. Na szczęście nieoczekiwanie pojawia się potężny sprzymierzeniec – tylko czy ta pomoc wystarczy w walce z potężnym Shadow Kingiem na jego własnym gruncie?
Déjà vu
Czytelnik już od pierwszych stron zostaje wrzucony w sam środek akcji. I to można zaliczyć na plus – scenarzysta bowiem, bez zbędnych ceregieli, przedstawia ogromne niebezpieczeństwo, czyhające na ludzkość. Bardzo szybko zostajemy wprowadzeni w istotę problemu i zaczyna się walka.
Niemniej ta, niestety, nie jest tak efektowna, jak można by było oczekiwać. Nie brakuje jej jednak dynamizmu, choć opiera się on jedynie na przeskakiwaniu między wydarzeniami w świecie realnym a historią rozgrywającą się w wymiarze astralnym. Taka formuła ciągnie się do samego końca komiksu, zatem w pewnym momencie zaczyna po prostu nużyć. Z racji tego, że tempo rozwoju fabuły ogranicza się jedynie do wspomnianych szybkich zmian scenerii, przedstawionej bitwie brakuje rozmachu.
Prawda jest też taka, iż na tych niespełna stu czterdziestu stronach właściwie niewiele się dzieje. Można nawet odnieść wrażenie, że historia jawi się jako nieco za bardzo przegadana, a scenarzysta wałkuje wciąż te same tematy, co dziwi o tyle, że przecież początek komiksu tego nie zapowiadał. Rzucenie odbiorcy na głęboką wodę we wstępie nie świadczy jednak o uniknięciu lania wody na następnych stronach. Jedni chronią przyjaciół przebywających w świecie astralnym, a ci walczący żyją karmieni przez Shadow Kinga wizjami, niezbyt różniącymi się od siebie nawzajem, opartymi na identycznym schemacie. Uczucie déjà vu nie znika właściwie do ostatnich stron Życia X, zaledwie kilkukadrowe plot twisty nie wywołują większych emocji czy zdziwienia, nie sprawiają, że czytelnikowi zaczyna szybciej bić serce i chce czym prędzej poznać dalsze losy X-Menów.
Astonishing X-Men. Życie X czyta się ekspresowo, lekko i nie spodziewając się większych rewelacji, od niechcenia przewracając kartki, jakby wiedząc już, co będzie dalej. Przewidywalność tego zeszytu to chyba największy jego minus. Z małym wyjątkiem.
Dopiero na ostatniej (dosłownie!) stronie pojawiają się kadry, które budzą emocje. Niestety w tym właśnie momencie Życie X się kończy, ale pozostawia po sobie nieodparte uczucie konieczności przeczytania drugiego tomu i wrażenie, że to w kolejnej części zacznie się porządna historia. Jeśli zatem pierwszy zeszyt serii Astonishing X-Men miał być zaledwie wprowadzeniem, a później powinniśmy oczekiwać konkretnej i wciągającej fabuły, można przymknąć oko na jego nieciekawość.
Więcej del Mundo!
Za rysunki w omawianym tomie, składającym się z sześciu zeszytów, odpowiadało dokładnie tylu samo rysowników. Style części z nich są niezwykle do siebie podobne i miejscami ciężko je rozróżnić. Nie ma zatem rażącego dysonansu, a czytelnik dość płynnie przechodzi między kolejnymi stronami.
W niektórych przypadkach da się zauważyć umiłowanie do rastrów, w innych przywiązanie do nieproporcjonalnie długich torsów. Zdarza się również, iż brakuje konsekwencji w wyglądzie poszczególnych bohaterów – dla przykładu: Mystique raz ma krótkie włosy, a raz długie, Angel czasem posiada zarost, za chwilę natomiast ukazuje nam się gładko ogolony. Niemniej w żadnym przypadku tak niewielkie różnice w kreskach nie rzutują negatywnie na odbiór tytułu. Nawet kolorystyka została utrzymana w tym samym tonie.
Na tle sześciu rysowników wyróżnia się jednak jeden, którego kadry oglądamy na koniec Życia X. To właściwie jedyny moment, kiedy ogólna stylistyka i estetyka tytułu zostają zaburzone. Nie uznaję tego jednak za minus, bowiem dla mnie to właśnie szkice Mike’a del Mundo są najciekawsze. Nieco rozmazane kadry, w połączeniu ze stonowanymi barwami (w porównaniu do poprzednich stron), dają wrażenie oniryczności historii i zdecydowanie bardziej pasują do charakteru omawianego tomu niż ostre kreski pozostałych ilustratorów.
Zatracić się w wzji?
Astonishing X-Men. Życie X. Tom 1 to zeszyt dość przewidywalny i niezbyt wzbudzający większe emocje, który zaskakuje dopiero na ostatniej stronie. Sprawdzi się jako wstęp do całej serii o mutantach, można zatem wybaczyć mu fabularne mankamenty. Jako samodzielny tom natomiast wypada niezwykle przeciętnie, mimo sporych możliwości.
Jeśli jednak chcecie zacząć zaopatrywać się w cykl Astonishing X-Men, raczej nie pomijałabym tej pozycji.
Tytuł: Astonishing X-Men. Życie X
Scenarzysta: Charles Soule
Liczba stron: 144
Wydawnictwo: Egmont