Mówi się, że muzyka łagodzi obyczaje. Idealnie nadaje się również do poprawy humoru po ciężkim dniu w pracy czy też szkole. Pomaga, podobnie jak książki, choć na chwilę zapomnieć o codziennych problemach i oderwać się od rzeczywistości. Niektórzy lubią także układać playlisty z utworami, które opisują dany dzień pod względem odczuwanych emocji oraz zdarzeń, jakie ich akurat spotkały. Można więc powiedzieć, że muzyka jest dobra na wszystko. I chociaż o gustach się nie dyskutuje, a wiadomo, iż każdy człowiek lubi co innego, dzisiaj postanowiłam ukazać wam powody mojej „miłości” do jednego z najprzystojniejszych piosenkarzy.
A jest nim Alvaro Soler, który nagle pojawił się na scenie muzycznej i zawładnął sercami większości osób.
Kilka faktów
Hiszpański piosenkarz urodził się 9 stycznia 1991 roku w Barcelonie. Jest „mieszanką” kilku narodowości, bowiem jego ojciec jest Niemcem, zaś mama pół Belgijką i pół Hiszpanką. Można rzec, że to mieszanka wybuchowa! W wieku dziesięciu lat przeprowadził się z rodzicami do Japonii, gdzie mieszkał przez kolejnych siedem. Co zaskakujące, zdecydował się studiować Inżynierię Wzornictwa Przemysłowego w Barcelońskiej Szkole Inżynierii i Sztuki „Elisava”. W 2015 roku udało mu się wydać swój solowy singiel noszący tytuł El Mismo Sol. We Włoszech dotarł on do pierwszego miejsca listy przebojów i otrzymał nawet status podwójnej platynowej płyty, w Polsce także zajął pierwsze miejsce na liście utworów najczęściej granych w radiu. 26 czerwca 2015 roku Alvaro Soler wydał swój debiutancki album studyjny, zatytułowany Eterne Agosto. W sierpniu tego samego roku miała miejsce premiera dwujęzycznej wersji utworu El Mismo Sol, w której nagrywaniu gościnnie wzięła udział znana i lubiana Jennifer Lopez. Pod koniec sierpnia ukazał się drugi singiel z płyty – Agosto. W 2016 roku doczekał się on reedycji, w której pojawiły się trzy nowe utwory: Sofia, Animal oraz Libre. Warto wspomnieć, że ta ostatnia piosenka została nagrana w trzech językach z udziałem trzech różnych wokalistek – Moniki Lewczuk z Polski, Paty Cantu z Meksyku oraz Emmy Marrone z Włoch. 7 września bieżącego roku Alvaro Soler wydał drugi solowy album studyjny, który jest promowany dwoma utworami – La Cintura oraz Ella.
Początek miłości do jego muzyki
Po raz pierwszy utwory Alvaro Solera usłyszałam w radiu. Była to melodyjna i wpadająca w ucho Sofia. Od początkowych taktów do ostatnich dźwięków, nie potrafiłam przestać jej słuchać, a także podrygiwać do jej rytmu. Czasem zdarzało mi się również podśpiewywać pod nosem, dlatego też piosenki Solera włączałam jedynie w domowym zaciszu. Polubiłam jego głos i utwory, chociaż kiedy już po raz tysięczny słyszałam w radiu ten konkretny tytuł, to miewałam nawet odruch wymiotny. Niestety, gdy w radiu przyczepią się do jednej piosenki, to lubią ją wałkować przez kilka tygodni, aż do znudzenia. Oczywiście Sofia zainteresowała mnie na tyle, że pewnego dnia wyszukałam wszystkie utwory Alvaro dostępne na YouTubie i dosłownie się nimi katowałam. W międzyczasie okazało się, że moja koleżanka ze studiów również lubi tego piosenkarza, więc miałam z kim wymieniać swoje opinie na jego temat. Niekiedy po prostu się nim zachwycałyśmy. Myślę, że jego utwory spodobały mi się tak bardzo także dlatego, że od kiedy pamiętam, uwielbiałam słuchać hiszpańskiego i wszystkiego, co z nim związane. Włoskiego już nie odbieram jako tak pięknego języka, w moim odczuciu sprawia wrażenie bardziej sztywnego, jakbyśmy połknęli kij, zaś hiszpański jest delikatny, śpiewny. I co najlepsze, cokolwiek by się w tym języku powiedziało, to odbiorca usłyszy w tym swego rodzaju melodię, myślę, że nawet przekleństwo brzmi wtedy miło!
Utwory tego wykonawcy mogą się podobać ze względu na to, że słowa nie są mocno skomplikowane, łatwo zapadają w pamięci, a jednocześnie jak tylko wpadną komuś w ucho, to nogi same rwą się do tańca. Ale tracą na swej atrakcyjności, kiedy pozna się ich tłumaczenie na polski. Chociażby moja ulubiona Sofia – niby ma głębsze znaczenie, bowiem mówi o mężczyźnie, który, na swój specyficzny sposób, tęskni za ukochaną, jednak słowa, brzmiące w języku hiszpańskim pięknie i doniośle, po przetłumaczeniu na polski tracą czar.
Czas na zabawę z innymi fanami
Pewnego dnia koleżanka, także fanka tego wykonawcy, powiadomiła mnie, że w listopadzie odbędzie się koncert Alvaro Solera w klubie Progresja. Muszę się wam przyznać, że osobiście nie przepadam za tego typu wydarzeniami – ten tłum, który na ciebie napiera, ścisk, stanie kilka godzin w jednym miejscu, bo nie masz możliwości ruszenia się nawet o milimetr, to wszystko nie jest dla mnie. Jak się łatwo domyśleć, koleżanka dość długo musiała mnie namawiać na tego typu zabawę, jednak w końcu skapitulowałam i stwierdziłam, że raz pójdę, zobaczę na żywo swego idola, a jak mi się nie spodoba, to przecież nikt mi nie każe znów wybrać się na tego typu wydarzenie. Listopad przyszedł szybko, ostatecznie na koncert udałyśmy się we trójkę – ja, Gabrysia i Paulina. Już przed klubem musiałyśmy stać z dwie godziny, bowiem postanowiłyśmy przyjść wcześniej, żeby jako jedne z pierwszych wejść do środka i zająć jak najlepsze miejsca. I w sumie dobrze zrobiłyśmy, ponieważ im było bliżej godziny dziewiętnastej, tym zbierało się więcej ludzi. A kiedy już ona wybiła, nastąpiło powszechne poruszenie! Wszyscy chcieli wejść jak najszybciej, a sprawę utrudniało nieco to, że ochroniarze wpuszczali określoną liczbę osób, a później na chwilę zamykali drzwi. Mnie się udało dostać do środka jako jednej z pierwszych, w trybie ekspresowym odwiedzić szatnię, po czym udać się na górę, by zająć jak najlepsze miejsca. Wszystko przebiegło pomyślnie.
W tym miejscu muszę stwierdzić, że nie jestem psychofanką, uganiającą się za swoim idolem, po prostu lubię utwory Alvaro Solera, jego muzyka mnie odpręża i wręcz wywołuje uśmiech na mojej twarzy. Nie należę też do grona osób, które lubują się w kolekcjonowaniu autografów czy innych gadżetów związanych z daną gwiazdą. Mnie by musieli chyba wołami ciągnąć do tego stoiska, by za bajońskie sumy zakupić koszulkę czy też plakaty i kubki z wizerunkiem wykonawcy. Ciężko zrozumieć też chęci wydania ponad ośmiuset złotych, by móc otrzymać sposobność porozmawiania z idolem. Może ktoś powie, że w takim razie nie mogę zaliczać się do grupy fanów, ale ja nie jestem tego zdania. Lubię muzykę Alvaro Solera, darzę jego postać sympatią, czasem wyszukuję nowych informacji na jego temat, lecz na tym wszystkim moja pasja z nim związana się kończy. Nie potrzebuję do szczęścia autografów czy innych gadżetów.
Wracając do samego koncertu, okazało się, że bardzo dobrze zrobiłyśmy, przychodząc wcześniej, bo udało nam się znaleźć w drugim rzędzie, a na wyciągnięcie ręki miałyśmy samego Alvaro. Zabawę wspominam miło, chociaż nie jestem przyzwyczajona do tłumów i do tak długiego stania. Bawiłam się wyśmienicie! Dla mnie zabawa zakończyła się w momencie wykonania ostatniego utworu. Wraz z Pauliną odeszłyśmy szybko na bok, bowiem jestem pewna, że tłum fanek by nas stratował. Gabrysia została z nadzieją, iż Alvaro wyjdzie jeszcze do swoich wielbicieli i że uda jej się zdobyć autograf. Niestety, gdy tylko się pojawił, tłum dziewczyn z piskiem, mocno przekraczającym dozwoloną głośność dla naszych uszu, pobiegł w jego kierunku. Gabrysia została sama, na końcu. To wyglądało dosłownie tak, jakby ktoś wyłożył ciuchy na promocji, a wszyscy się na nie rzucili, aby znaleźć dla siebie coś fajnego. Przez parę minut nie mogłyśmy się z Pauliną uspokoić i zaśmiewałyśmy się do rozpuku z całej sytuacji.
Z jednej strony ten koncert był naprawdę fajny, dobrze się bawiłam, lecz z drugiej pokazał mi, że jednak tego typu wydarzenia nie są stworzone dla mnie, nie lubię tłumów i tego uczucia, kiedy wszyscy na mnie napierają, gdy stoję pod sceną i nie mogę się ruszyć nawet na milimetr. Moim zdaniem niektóre dziewczyny przesadzały z piskiem na widok ukochanego piosenkarza (piszę dziewczyny, bo nie podejrzewam mężczyzn o taki ton głosu). Całość tej imprezy pozostanie jednak w mojej pamięci jako miłe wspomnienie. Niewątpliwie ciekawym doświadczeniem było wspólne śpiewanie (a przynajmniej próba) utworów wykonawcy, zaś on sam bardzo aktywnie do tego zachęcał.
Ulubione utwory
Pomimo tego, że lubię Alvaro Solera nie tylko za muzykę, jaką wykonuje, i to, iż stara się za jej pomocą pokazać siebie, to jednak nie wszystkie piosenki przypadły mi do gustu. Do tych najbardziej ulubionych mogę z łatwością zaliczyć: Sofię, za jej rytmiczność, melodyjność i to, że w chwilach zwątpienia potrafi skutecznie poprawić mi humor; El Mismo Sol, ale tylko wersję nagraną z Jennifer Lopez, bowiem jedynie ona ma w sobie to coś, co mnie do niej przyciąga, jej słowa łatwo wchodzą do głowy, do tego stopnia, że prawie po pierwszych dźwiękach chce się ją śpiewać; La Cintura, chociaż akurat ten utwór nie od razu przypadł mi do gustu, musiałam go kilka razy przesłuchać, żeby się w niego wczuć; Volar zaś lubię dlatego, iż melodia jest szybka, a takie utwory podobają mi się najbardziej.
A wy lubicie hiszpański? Słuchacie jakiś fajnych zespołów wykonujących utwory w tym języku? A może, tak jak ja, bardzo lubicie Alvaro Solera i jego piosenki? Piszcie śmiało!
Utwory pojawiające się w artykule są własnością Universal Music Polska.
Źródło grafiki głównej