Mogę śmiało stwierdzić, że nie jestem już żółtodziobem jeśli chodzi o obronę Gravehold. W Aeon’s End, zwykle ze znajomymi ale czasem też solo, ubiłem całkiem sporo Nemezis i ich popleczników. Na grę w wersji Legacy czekałem więc od dnia, gdy Portal Games ogłosiło ją na swojej stronie. Zwłaszcza, że Popbookownik objął to wydanie swym patronatem. Moje zachłanne, recenzenckie rączki nie mogły się doczekać.
Jednak gdy w końcu otworzyłem to przepiękne, czarne jak smoła pudełko, ogarnęło mnie przerażenie.
Nie takie zwyczajne, jak podczas seansu Anabelle czy Koszmaru z Ulicy Wiązów.Dopadł mnie ekscytujący lęk przed czymś z dawna oczekiwanym, ale tak naprawdę nieznanym. Bo to nie jest już stary, dobry Aoen’s End, jakiego ogrywałem wiele razy. Wystarczy rzut oka na zawartość opakowania: ogromne plansze, nowe zestawy talii, kartonowe pudełeczka oznaczone literami alfabetu, zaklejone koperty… A zewsząd drukowanymi literami wręcz krzyczy napis: „STOP! NIE OTWIERAJ BEZ WYRAŹNEGO POLECENIA!”. Kto ma mi pozwolić? I kiedy? Otwieram instrukcję, a tam białe plamy sugerujące swym opisem, że dane zasady zostaną ujawnione w trakcie rozgrywki. Krótko mówiąc: dawno ostatnio nie byłem tak podekscytowany. Ostatni raz podobnie się czułem chyba na premierze Avengers: Endgame.
Ale wracając – w wersji Legacy pierwsza rozgrywka wpływa na kolejne. Drużyna podejmuje decyzje, odblokowując nowe elementy historii czy też nieznane dotąd zdolności. Gra zmienia się wraz z bohaterami, a każda kampania ma być dzięki temu niepowtarzalna. Czy tak będzie? Niestety musicie poczekać na pełną recenzję: przepraszam, ale nie mogłem się powstrzymać, by nie napisać choć kilku słów zaraz po otwarciu paczki od kuriera. Bądźcie cierpliwi, zwołam resztę Magów Bram i w trymiga kolejny raz obronimy Gravehold. A przynajmniej spróbujemy – zapowiada się naprawdę niezła zabawa. Choć prawdopodobnie nie będzie lekko.