Carrie to ta powieść Stephena Kinga, która przyniosła mu rozgłos. Co było dalej każdy wie: sława, kariera, wywiady, autografy. Czy sięgać po ten wczesny horror znakomitego autora, a może lepiej obejrzeć film? O, nie! Carrie to pozycja obowiązkowa! Warto poświęcić jedno popołudnie i poznać tę opowieść w oryginalnej odsłonie.
Czy czytać?
Carietta Nancy White to tragiczna bohaterka, która krew ma nie tylko na rękach, ale właściwie wszędzie. Ociekająca posoką historia jej smutnych losów może odstraszać opinią, jaka się o niej utarła (a przynajmniej ja z taką się spotkałam): horroru starego, epatującego przelewem wyżej wspomnianej krwi, w dodatku nie tylko ludzkiej. W skrócie Carrie jest wyśmiewaną dziewczyną z marginesu szkolnej socjety. W dniu pierwszej miesiączki pada ofiarą okrutnego zachowania pozostałych dziewcząt, co sprawia, że narasta w niej frustracja. Burzliwe uczucia, jakie wywołuje ta sytuacja w całej społeczności, owocują zaproszeniem jej na szkolny bal. Wydarzenia, które tam zachodzą, doprowadzają z kolei do tego, że dziewczyna za pomocą telekinezy spowodowała zagładę połowy miasta. Na drugim planie opowieści szaleje fanatyczna i przemocowa matka dziewczyny, Margaret White, która także nie uchodzi z życiem. Banał? Co więcej, to, co napisałam powyżej, nie jest nawet spoilerem, to są wydarzenia z pierwszych stron powieści! Dzięki zabiegowi kompozycyjnemu zastosowanemu przez autora narracja przeplata się z „doniesieniami prasowymi”, które próbują opisać i rozwikłać zagadkę tajemniczych zdolności dziewczyny i masakry, której dokonała. Na oko to nic w horrorze nadzwyczajnego.
Sama nie planowałam czytać Carrie, nie jestem fanką horrorów. Do sięgnięcia po tę klasyczną pozycję zachęcił mnie… sam autor. Czytając jego Jak pisać? Pamiętnik rzemieślnika trafiłam na fragmenty, w których wspomina, jak powstawała powieść, która zaważyła na jego karierze. Sposób, w jaki opisywał protagonistkę i jej koleżankę, Sue Snell, sprawiły, że zainteresowałam się nimi i pewnego jesiennego popołudnia stwierdziłam, że w sumie co mi szkodzi zabrać się za te dwieście stron, najwyżej odłożę.
Nie odłożyłam. Przeczytałam ją praktycznie na raz – robiąc jedynie przerwy higieniczne. Nie chodziło nawet o fabułę, ta jest banalna, ani o język – wiadomo, że styl Kinga jest lekki, a dialogi zręczne. Carrie porywa realizmem psychologicznym postaci. Jak sam autor twierdzi w swojej pisarskiej autobiografii, zarówno tytułowa bohaterka, jak i Sue nie są postaciami, które się jakoś szczególnie lubi, ale to nie wyklucza, że można się z nimi identyfikować.
Carietta
King w Jak pisać… przedstawił Carrie jako dziewczynę wystraszona, niemodnie ubraną, zakompleksioną, klasowe popychadło, społecznego wyrzutka. To osoba, która nie zrobiła nic, co uzasadniałoby jej odrzucenie przez grupę, ponad to, że jest od nich trochę inna i nie nadąża za trendami społecznymi. King napisał wręcz dosadnie: każdy z nas zna kogoś takiego. Sam przywołał wspomnienie dwóch koleżanek ze szkoły, które teraz rozumie inaczej, a wtedy przyłączał się do ich publicznego upokarzania. Carrie postawił w sytuacji szczególnie delikatnej, czyli pierwszej miesiączki, na którą nie była przygotowana. Upokorzenie, które wtedy doznała, było możliwe do przełknięcia, ponieważ stanowiło element jej świata. Zapalnikiem, paradoksalnie, okazało się dostrzeżenie, że jest możliwe inne, lepsze życie. Carietta zostaje zaproszona na szkolny bal, w czasie którego doświadcza, że może być postrzegana jako atrakcyjna, ładna, ciekawa. I kiedy wreszcie wierzy w swoje szczęście, spotyka ją upokorzenie znacznie większe niż kiedykolwiek wcześniej. Dziewczyna wybucha. To, co pozornie można odczytać jako żądzę zemsty, odbieram jako rozpacz, desperację osoby, której kruche poczucie własnej wartości zostało roztrzaskane o szkolną podłogę i wdeptane w linoleum. Jeśli potraktować zdolności telekinetyczne Carrie jako metaforę psychozy, czyli stanu, w którym uczucia są tak silne, że uniemożliwiają zdrowy kontakt z rzeczywistością, to książka przestaje być tak zupełnie oderwanym od świata czytadłem. Jednak to jeszcze nie wystarczy do osiągnięcia realizmu psychologicznego. Gdyby każdy upokorzony nastolatek mordował masowo, Ziemia nie miałaby problemu z przeludnieniem. Trzeba dołożyć do tego wszystko to, czego szkoła nie wiedziała, choć niektórzy członkowie jej społeczności mogli się domyślić.
Fanatyzm religijny matki Carrie nie był jej podstawowym problemem, a raczej mocną przykrywką dla niezwykle silnych lęków seksualnych pani White. Czy za ich genezą stało trudne dzieciństwo? To poniekąd nie ma znaczenia, nie można usprawiedliwiać jakiejkolwiek przemocy, a taką zdecydowanie stosowała Margaret wobec swojej jedynej córki. Nienawidziła w niej tego, że przypominała jej o własnej seksualności, jak i za to, że nabywała świadomości swojej płci. Książka jest poniekąd dziełem dotyczącym niezwykle ważnej, ludzkiej sprawy: jak unikanie kontaktu z rzeczywistością, wypieranie własnych potrzeb i popędów oraz zastępowanie ich fanatyzmem nieuchronnie wiedzie ku tragedii. Pod pozorem łatwej historii o upokarzanej dziewczynie z nadprzyrodzonymi zdolnościami King przekazuje nam ważną lekcję dotyczącą ludzkiej natury. Carrie jest zupełnie zagubiona pomiędzy lojalnością wobec matki a pragnieniem przynależności do grupy rówieśniczej. Moment jej dorastania, doświadczania własnej seksualności i walki ze sobą to niezwykle przekonujący opis tego, jak trudno przeciwstawić się rodzinnym nakazom dążąc do emocjonalnego usamodzielniania się. Trening telekinezy, jaki w tym okresie prowadziła dziewczyna, może być metaforą różnych zmian jakie zachodzą w tym okresie między nastolatkami a ich rodzicami: stawianie granic, podążanie własną drogą, ochrona prywatności. Carrie wybrała, postawiła wszystko na jedną kartę i odrzuciła opartą na lęku i poczuciu zagrożenia relację z matką na rzecz rówieśników. Doznana porażka sprawiła, że została sama, bez drogi powrotnej. Pozostała tylko przemoc.
Susan
Postać Sue Snell jest zarysowana jeszcze ciekawiej niż Carrie. Początkowo dziwiłam się, czemu to nazwisko funkcjonuje w rozpoznawalny sposób w popkulturze, skoro mówimy o dziewczynie z drugiego planu. Z Sue po prostu łatwo się zidentyfikować. Ma dobre serce i czyste intencje, ale jednocześnie jest oportunistką. Brakuje jej odwagi cywilnej, żeby zareagować wtedy, gdy jeszcze mogłaby coś zmienić. Kiedy budzi się w niej współczucie, jest już za późno. Desperacka próba ratowania sytuacji, jaką podejmuje, wysyłając Carrie na bal, jedynie pogarsza sprawę. W rozterkach Sue związanych z pozycją społeczną i byciem w porządku wobec innych pewnie wielu z nas może przejrzeć się jak w lustrze. Być może odbija się w niej też sam autor. W Jak pisać… opowiada o traktowaniu odrzuconych koleżanek przez grupę z pewnym zawstydzeniem, tak jakby Carrie miała być formą wynagrodzenia uczynionego im wówczas zła, lekcją dla następnych pokoleń uczniów. Tak, jakby doskonale znał to, co przeżywa Sue.
Insynuacje, jakoby Sue Snell była wspólniczką Carrie, wiążą się z procesami zachodzącymi w relacji sprawca-ofiara. Jeśli ktoś wykazuje zrozumienie dla oprawcy, w społecznym odbiorze przyłącza się do niego. To, co Sue próbowała osiągnąć, to zrozumienie koleżanki nie jako morderczyni, a jako ofiary fanatycznej matki, niesprawiedliwości społecznej, a wreszcie własnej siły, nad którą nie potrafiła zapanować.
Stephen
Nie chcę dochodzić tu tego, co zaważyło na sukcesie Kinga. Z pewnością ważnym elementem składowym jego sukcesu jest świetny warsztat, szlifowany przez lata w pocie czoła, sukces w końcu wcale nie przyszedł mu łatwo. Dla mnie realizm psychologiczny postaci, jeśli potraktować pewne ich cechy jako metafory, jest tym, co skłania mnie ku jego twórczości (a przynajmniej ku niektórym pozycjom).
W Carrie na szczególną uwagę zasługują fragmenty próbujące przedstawić telekinezę w naukowym świetle. Autor solidnie podszedł do tego zadania, opisy są wiarygodne. Jeśli jednak rozumieć zdolności telekinetyczne nie wprost, to zakończenie powieści zostawia lekcję dla kolejnych pokoleń. Bo Carietta nie była ostatnią dziewczyną, z której nie wolno się śmiać.
INNY ARTYKUŁ O CARRIE