Unbreakable nie zapowiadało trylogii, ale wraz ze Split Shyamalan wkręcił się w najbardziej popularną konwencję współczesnego kina. Z oryginalnego filmu standalone powstała superbohaterska seria i Glass jest jej zwieńczeniem. Ale czy było warto?
Jego imię Legion Horda
Nawet przy najogólniejszym omówieniu fabuły czy ocenie Glass samego w sobie nie obejdzie się bez spoilerowania wcześniejszych filmów Shyamalana, więc mała przestroga: będą delikatne psuje.
Bruce Willis powraca do roli Davida Dunna z Unbreakable – tym razem mężczyzna zakłada swoją superbohaterską pelerynę i poszukuje Hordy ze Split, ten porywa coraz więcej dziewczyn. Oboje lądują w szpitalu psychiatrycznym, gdzie już przebywa Elijah – mastermind i antagonista Mister Glass, który zawsze znajdzie wyjście z każdej sytuacji i jest kilka kroków przed innymi postaciami. Ich konfrontacja to fascynujący i pełen napięcia element filmu. Zawsze przyjemnie ogląda się pełne emocji spotkanie starych przeciwników.
O ile niektóre elementy Split były problematyczne – szczególnie przedstawienie choroby psychicznej jako czegoś, co prowadzi do origin story złola i jest tylko pretekstem do tworzenia historii (a zakończenie trochę rozczarowało – to jakiś motyw przewodni reżysera), tak ogólnie muszę powiedzieć, że mimo wszystko ostatnia produkcja Shyamalana przypadła mi do gustu. I może dlatego Glass w ostatecznym rozrachunku także wyszedł na plus. To, moim zdaniem, dobre połączenie elementów z Unbreakable i Split.
Zebrani na scenie
Aktorom nie można nic zarzucić, wręcz przeciwnie – dali z siebie wszystko. Tak, nawet Bruce Willis obudził się z wieloletniej hibernacji i zagrał dyskretnie i „cicho”, ale efektownie – jest zmęczony, ale ma misję i chce używać swoich mocy, pomagając innym. Na uwagę znów zasługuje James McAvoy, bo to on okazuje się głównym bohaterem – pomimo tytułu filmu. Należą mu się wszystkie nagrody za samą skalę swojego wystąpienia – każda jedna osobowość Kevina okazuje się tak wyrazista, że w większości scen nie musi nawet nic mówić; wystarczy mowa ciała, ton głosu i mimika twarzy. Fajnie jest też zobaczyć Profesora X wcielającego się w Legiona. Niezależnie od tego czy sam film przypadnie wam do gustu, czy nie – warto go zobaczyć dla tego popisu aktorskich umiejętności McAvoya. So much acting is being done, OMG!
Sarah Paulson jako doktor Ellie Staple umiejętnie i subtelnie starała się przekonać trójkę mężczyzn (well, teoretycznie dwóch mężczyzn i 23 inne postacie), że ich „moce” to tylko złudzenia. Jest dobrym i potrzebnym dodatkiem, który balansuje układ sił pomiędzy innymi. To fascynujące podejście do tematyki superbohaterów i żałuję, że film nie skupił się na tym psychologicznym elemencie historii, zamiast zbaczać w stronę bardziej fantastycznych wyjaśnień albo zostawić je jako niejednoznaczne.
Relacje pomiędzy postaciami, tak pierwszo-, jak i drugoplanowymi, są świetne i przedstawione z niuansem (czego czasami brakuje w innych filmach Shyamalana). Główni bohaterowie, niczym prawdziwi superzy z komiksów, mają swoich pomocników – znanych z poprzednich filmów. Matka, syn i ofiara są ważni w niespodziewany i interesujący sposób.
The Shyamalan twist
Atmosfera i niepokojący klimat Glass są umiejętnie dozowane. I wiem, o co spytacie. Ten magiczny zwrot akcji, wyczekiwany już w filmach tego reżysera. Jest? Nie ma? Wystarczy chyba, że napiszę, iż zakończenie Glass trochę mnie zawiodło, ale może tylko dlatego, że moje oczekiwania były zupełnie inne? Shyamalan tak prowadził akcję i scenariusz, że kulminacja wyskoczyła na mnie jak Filip z konopi – było zaskoczenie, ale nie jestem pewna czy zasłużone i jakoś łączące się ze wszystkim, co zostało przedstawione wcześniej.
Dlatego dziewięćdziesiąt procent filmu podobało mi się o wiele bardziej niż sama końcówka. Co nie znaczy, że Glass jest złe, wręcz przeciwnie! Budowane napięcie, konflikt pomiędzy postaciami oraz atmosfera niepewności sprawiają, że naprawdę warto go zobaczyć.
Reżyseria: M. Night Shyamalan
Czas trwania: 2 godziny 9 minut
Rok: 2019