Nie tak zabawnie, jak być miało. „Alan Cole nie jest tchórzem” – recenzja książki

-

To prawda, Alan Cole nie jest tchórzem, nawet jeśli tak o sobie myśli. Nawet jeśli jego dotychczasowe doświadczenia potwierdzałyby to stwierdzenie. Trudno bowiem znaleźć w sobie odwagę, gdy przez większość życia wmawia się komuś, że jest złotą rybką winną absolutnie wszystkim klęskom tego świata.
Grę czas zacząć

Alan Cole od dłuższego czasu stara się unikać zawierania przyjaźni – tak na wszelki wypadek, żeby nie dowiedział się o nich jego starszy brat. Nathan bowiem z pasją godną lepszej sprawy odstrasza wszystkich potencjalnych kumpli naszego tytułowego bohatera. On w ogóle robi wiele rzeczy, za które już dawno powinien był dostać karę. Tylko że rodzice wydają się je całkiem świadomie ignorować – zwłaszcza wycofana, przygaszona matka. Tak się jednak składa, że w nowej szkole w Evergeen, w której na początku powieści Alan właśnie rozpoczął naukę w siódmej klasie, protagonista znalazł jednak przyjaciół. Zawsze poważnego Madisona Wilsona Trumana oraz dziwacznego acz niezwykle pociesznego Zacka Kimble’a. Z oboma spędza sporo czasu w trakcie lunchu, przy „ich” Niestabilnym Stole. Dodatkowym plusem tego miejsca w stołówce jest to, że niedaleko siedzi Connor, obiekt głęboko ukrywanego uczucia bardzo nieśmiałego, młodszego Cole’a. Gdyby jeszcze szkoła zrezygnowała z obowiązkowych zajęć nauki pływania, życie byłoby całkiem znośne. A przynajmniej byłoby, gdyby nie pewna brzemienna w skutki domowa kolacja, po której Nathan oświadcza Alanowi, że poznał jego największy sekret. Jeśli chłopak nie chce, aby stał się szkolną wiedzą powszechną, musi wziąć udział w ostatecznym CvC – Cole versus Cole. I wygrać. A zadania tym razem nie są łatwe.

Więcej niż się wydaje

Zamieszczona na okładce wypowiedź Roberta Biedronia może sugerować, że powieść Erica Bella jest historią o coming oucie. Owym „wyjściu z szafy”, które w pewnym momencie czeka wszystkie niewpisujące się w domyślną heteronormatywność osoby. Chociaż kwestia tożsamości seksualnej Alana, ucznia siódmej klasy liceum (właściwie junior high school), pozostaje istotna dla fabuły, nie jest w niej najważniejsza. Równie dobrze za materiał do szantażu naszego głównego bohatera mógł posłużyć jakikolwiek inny wielki sekret, którego ujawnienia by się obawiał. Fakt, że chodzi o bycie zakochanym w chłopcu, osadza książkę Bella w nieco odmiennym kontekście, ale też autor niekoniecznie ten akurat jej aspekt eksploruje. Owszem, w powieści pojawia się obawa, strach przed nieuniknionymi problemami w szkole, jednak nie okazuje się to głównym motywatorem poczynań Alana. Ale również nie zabraknie bezradności w kontaktach z dziewczynami – włączając w to nieco stereotypową acz dość zabawną scenę, w której chłopak ucieka z krzykiem przed chcącą go pocałować uczennicą. Na jego obronę – zaskoczyła go. Głównie przez fakt, że dla niego płeć przeciwna nie jest obiektem westchnień czy marzeń, więc nie spodziewa się po niej podobnego zachowania.

Erica Bella o wiele bardziej interesuje jednak wątek domowej sytuacji młodych Cole’ów – zwłaszcza autorytarnego, właściwie terroryzującego całą rodzinę ojca. To on jest osobą, przez którą sytuacja Alana wygląda tak, jak wygląda. A także zakorzenionego w nim przekonania o swoim tchórzostwie. Już pierwsze sceny z jego udziałem nie pozostawiają cienia wątpliwości – kiedy Nathan prosi, żeby tata pozwolił mu zamiast na firmową kolację iść do kumpla, ten nie zamierza o tym słyszeć. Następnie przepytuje obu chłopców z ich domniemanych sukcesów muzycznych i sportowych. Najmniejsze zawahanie w wygłoszeniu wcześniej przygotowanej formułki jest niedopuszczalne, ponieważ mogłoby rzutować na dalszą karierę Cole’a seniora. Zresztą przez całą powieść Alan zdradza coraz więcej na temat swojego ojca – i z każdym kolejnym faktem trudno odpędzić się od jednej myśli: czemu do ich drzwi jeszcze nie zapukała pomoc społeczna? Tatę Cole’a nie interesuje życie jego dzieci – jedyne, na czym mu zależy, to odpowiedni wizerunek. Do tego stopnia podporządkował sobie pozostałych członków rodziny, że jego żona właściwie przestała się uśmiechać i kontaktować z własnymi rodzicami, a przynajmniej wszystko na to wskazuje. Na tym tle problemy Alana ze znalezieniem w sobie siły, aby zawalczyć o siebie samego, nie powinny nas dziwić.

Ale nie wszystko złoto, co…

Pomimo tego, że Alan Cole porusza niezwykle ważny temat psychologicznego znęcania się nad rodziną i choć nie kończy się źle – w końcu to nie dramat – to trochę za dużo w tej książce sztucznego humoru. Czy to poprzez subtelne wydrwienie intelektualizmu Madisona, przedstawione zwłaszcza przez sposób ukazania jego lektury „Wall Street Journal” oraz korzystanie ze słów, których znaczenia nie rozumie. Tak inteligentny dzieciak raczej sprawdziłby w słowniku, gdyby go zaciekawiły. A z drugiej strony wykpieniem nieco błądzącego w chmurach Zacka, z jego nieschematycznym myśleniem o świecie. Wspomniana scena z próbą pocałunku, choć miała bawić, budzi jednak więcej zażenowania – tak, Alana ta sytuacja zaskoczyła, chłopiec był nieprzygotowany na podobną sytuację, ale jego reakcję trudno opisać inaczej niż „teatralna”. Z jednej strony miało to pewnie zwiększyć przystępność książki dla młodszych czytelników, ale niestety nie wszystkie żarty i żarciki zawarte w niej  są trafione.

Dużo dobra w małym opakowaniu

Jednak pomimo wad Alan Cole nie jest tchórzem to dobra książka – poruszająca tak trudną kwestię mieszkania z autorytarnym rodzicem, jak też odnalezienia w sobie siły do tego, aby odzyskać władzę nad własnym życiem. Urocza, ciepła, a przede wszystkim dająca nadzieję, że nigdy nie jest się samemu, a wyjście ze strefy komfortu niekoniecznie musi skończyć się katastrofą.

 

Nie tak zabawnie, jak być miało. „Alan Cole nie jest tchórzem” – recenzja książki

 

Tytuł: Alan Cole nie jest tchórzem

Autor: Eric Bell

Wydawnictwo: YA!

Liczba stron: 340

ISBN: 9788328054585

 

 

 

Agata Włodarczyk
Agata Włodarczykhttp://palacwiedzmy.wordpress.com
Nie ma bio, bo szydełkuje cthulusienki.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu