Za przekazanie egzemplarza recenzenckiego książki Nasze puste przysięgi do współpracy recenzenckiej dziękujemy wydawnictwu We Need YA.
Sarah J. Maas, Holly Black czy Cassandra Clare lubują się w tworzeniu historii, w których występują przedstawiciele fae. Te majestatyczne i bardzo niebezpieczne magiczne istoty często odgrywają ważne role w powieściach wymienionych autorek. Nawet jeśli nie są głównymi bohaterkami czy bohaterami opowieści, ich pojawienie się zwiastuje spore zmiany i kłopoty. Oczywiście motyw fae wykorzystują w swoich utworach także inne osoby pisarskie, jak choćby Anne Bishop czy Margaret Rogerson, jednak wymienione wyżej Panie przodują w tym temacie, jeżeli chodzi o gatunek fantasy.
Co jakiś czas pojawiają się również nowe osoby autorskie, które próbują swoich sił z motywem fae. Jedni całkiem zgrabnie sobie z nim radzą, inni nie do końca odnajdują się świecie tych magicznych istot.
Ostatnio w moje ręce wpadł tytuł Lexi Ryan – Nasze puste przysięgi. Jeszcze przed premierą tej książki u nas wiele się o niej mówiło. Opinie były różnorodne – niektórym tytuł mocno przypadł do gustu, kolejne osoby się nim rozczarowały. Jak to wygląda w moim przypadku? Sprawdźcie!
Nie mój ci on!
Abriella (zwana Brie) to utalentowana złodziejka. Potrafi ukraść najpilniej strzeżony przedmiot, nie wzbudzając niczyich podejrzeń. Właśnie okradła jednego z najbardziej znanych zbirów w miasteczku, Creightona Gorsta, nie było to łatwe zadanie, jednak mu podołała. Zbliża się termin zapłaty Madame Vivias, więc dziewczyna cieszy się, że ma środki na spłacenie kolejnej „raty”. Jej zadowolenie nie trwa długo – okazuje się, iż przyjaciółka bohaterki, a dokładniej córka przyjaciółki bohaterki, wpadła w poważne tarapaty. Fawn, bo tak ma na imię nastolatka, podpisała kontrakt, a teraz nie jest w stanie go spłacić. Brie wie, czym to grozi, więc decyduje się na oddanie pieniędzy z łupu przyjaciółce i jej dziecku.
Teraz sama nie posiada wystarczających środków na spłacenie swojego długu. Jest jednak pewna, że przekona Madame V do odroczenia spłaty albo wydłużenia ilości lat, w ciągu których ma ona zostać uregulowana. Niestety nic nie idzie zgodnie z jej planem. Madame V oznajmia, iż nie mogła dłużej czekać na pieniądze, dlatego sprzedała siostrę Brie, Jas, fae.
Protagonistka jest zrozpaczona, wie, co czeka śmiertelnika w świecie nieśmiertelnych. Nie namyślając się więc długo, rusza do Faerie, by odnaleźć członkinię rodziny. Akurat drzwi do świata magicznych stworzeń są otwarte, ponieważ odbywa się nietypowe wydarzenie – królowa Arya z Dworu Słońca szuka wybranki dla swojego syna Ronana. Chce, by została nią śmiertelna kobieta. Wystarczy, że Brie dostanie się na Dwór i uda chętną do ożenku, by zyskać czas na odnalezienie siostry. Oczywiście i tutaj sprawy przybierają nieoczekiwany obrót, ponieważ na jaw wychodzą skrywane przez przyjaciela bohaterki, Sebastiana, tajemnice.
Jak zakończą się poszukiwania siostry? Czy Brie odnajdzie się w Faerie? Po której stronie pradawnego konfliktu stanie (Dwór Słońca kontra Mroczny Dwór)?
Śmiertelniczka i fae
Nasze puste przysięgi to książka, obok której nie da się przejść obojętnie. Widać, że Ryan inspirowała się baśnią o Kopciuszku, serią Kiery Cass Rywalki czy cyklem wspomnianej we wstępie do tej recenzji Sarah J. Maas (dokładniej – jej utworami o Dworach). Na początku były to luźnie i nie rzucające się zbyt mocno w oczy nawiązania – a to bal, na który zostaną zaproszone panny, a to konkury między śmiertelniczkami o serce księcia, a to cała otoczka dotycząca fae i Dworów.
Niestety to, co jawiło się jako delikatne odniesienia, z czasem zamieniło się w dość mocną inspirację. Dotyczy to zwłaszcza powieści Maas, bo właśnie na nich najmocniej bazuje Ryan. Wspomniany podział na Dwory, trójkąt miłosny (sam w sobie nie jest niczym złym, ale relacja postaci z Naszych pustych przysiąg jest podobna do tej między bohaterami serii Maas) czy konstrukcja charakterów najważniejszych person dramatu przywodzą na myśl to, co dzieje się w prozie Sarah J. Maas. Sporo osób zwraca uwagę na ten aspekt – że Ryan za mocno powiela elementy z innych tytułów.
Książka ma jednak także inne wady, niestety jest ich więcej niż zalet.
Na początku Brie jawi się jako odważna, zdeterminowana i niezależna kobieta. Z biegiem czasu można jednak zmienić o niej zdanie, ponieważ co i rusz wykazuje się brakiem pomyślunku i wpada w tarapaty. Ilość scen, w których protagonistka potrzebuje ratunku ze strony silnego mężczyzny, okazuje się zatrważająca. Co kilka stron Brie musi zamienić się w typową damę w opałach. Brak tutaj konsekwencji w kreowaniu tej postaci, do tego dochodzą jeszcze ciągle pojawiające się rozważania dziewczyny dotyczące jej postępowania wobec Sebastiana. Brie wpada w tarapaty przynajmniej raz na kilka rozdziałów albo powtarza jak mantrę, że Sebastian mi tego nie wybaczy raz na rozdział. Może to nużyć, irytować i negatywnie wpływać na odbiór powieści.
Choć, trzeba to przyznać, nie tylko ona nie kieruje się logiką i zmienia co chwilę zdanie. Panowie nie pozostają daleko w tyle, zwłaszcza Sebastian. Nie mamy jednak tak mocnego uczucia irytacji ich zachowaniem, bowiem to nie oni są narratorami powieści, przez co nie śledzimy opisów ich uczuć, widzimy jedynie czyny.
Fabuła Naszych pustych przysiąg także pozostawia wiele do życzenia – jest niezwykle prosta i przewidywalna. Niewiele rozwiązań zaskakuje, a sporo scen można by najzwyczajniej w świecie pominąć i nie miałoby to większego znaczenia dla rozwoju opowieści. Niestety pojawiło się także sporo dziur fabularnych – braku konsekwencji czy logiki. Niektóre decyzje nie wynikają z jakiegoś konkretnego zdarzenia, dzieją się ot tak.
Jest i plus!
Nasze puste przysięgi rozczarowują. Jest za wiele minusów, by można napisać, iż to dobra i wciągająca pozycja. ALE… Tak, jest spore ALE. Nie da się ukryć, że tytuł Ryan nie urzeka, jednak pojawia się pewna rzecz, która ratuje go przed nazwaniem największym rozczarowaniem roku. Zakończenie, bo o nim mowa, okazało się naprawdę dobre. Zmieniło całe rozłożenie sił i tempo wydarzeń. Sprawiło, iż książka stała się interesująca oraz spowodowało pojawienie się chęci sięgnięcia po jej kontynuację. Podobno, i tutaj przeważa taka opinia na zagranicznych portalach, drugi tom serii jest o wiele lepszy. Widać więc światełko w tunelu!
Mam nadzieję, że rzeczywiście tak będzie – szkoda bowiem potencjału drzemiącego w tej powieści. Szkoda postaci, które mogłyby być takie ciekawe, gdyby tylko autorka mocniej się na nich skupiła i zastosowała zabieg konsekwencji. Szkoda w końcu tej atmosfery utworu – magicznej, baśniowej, ale zarazem niepokojącej i nieco szalonej.
Autor: Lexi Ryan
Wydawnictwo: We Need YA
Ilość stron: 488
ISBN: 9788367551380
Tłumaczenie: Karolina Podlipna
Więcej informacji TUTAJ