Za przekazanie egzemplarza recenzyjnego filmu Czarny telefon do współpracy recenzenckiej dziękujemy Galapagos.
Popbookownik objął tę pozycję patronatem.
Wiadomym jest, że książki pobudzają wyobraźnię i pozwalają przeżyć przygody, których w codziennym życiu nie byłoby dane nam doświadczyć. Historie są wciągające na tyle, że ciężko jest oderwać się od czytanego tytułu. Dlatego też twórcy filmowi i serialowi coraz częściej po nie sięgają oraz prezentują widzom swoją wizję danej książki. Adaptacje wzbudzają duże zainteresowanie, ale i nie mniej kontrowersji. Dzisiaj chciałabym się skupić na Czarnym telefonie. Wyszło dobrze, a może lepiej sobie odpuścić?
O co w tym chodzi?
Głównym bohaterem produkcji jest Jack Finney, trzynastoletni chłopak, który kocha baseball i z uwielbieniem spożywa winogronowy napój. Życie toczy się w dość utartym schemacie, jednak powoli się to się zmienia, gdy w okolicy znikają chłopcy, a żaden z nich nie zostaje odnaleziony. W tym samym czasie jego siostra Gwen zaczyna mieć dziwne sny, w których motywem przewodnim są czarne balony. Niestety dziewczyna zostaje zignorowana przez dorosłych i organy ścigania, gdy informuje ich o niepokojących wizjach. Pewnego dnia Jack, wiedziony chęcią pomocy starszemu człowiekowi, znika. Trafia do dziwnego pokoju, w którym na ścianie wisi czarny telefon. Mimo że odłączony, co jakiś czas dzwoni…
Podchodziłam dość ostrożnie do najnowszej produkcji od Scotta Dericksona, ponieważ autorem pierwowzoru jest Joe Hill – syn znanego i kochanego Stephena Kinga. Mimo że jego książki mistrza horroru są uwielbiane, to ich ekranizacje często wypadają blado. Bałam się, że z powieścią syna będzie podobnie, jednak niepotrzebnie, gdyż Czarny telefon to naprawdę udana produkcja.
Zrobiło się mrocznie
Tytuł pochodzi ze zbioru opowiadań Upiory XX wieku, a dzięki filmowej wersji one, jak i sam autor, zyskali jeszcze większą popularność, która dotychczas była niemała. Motywem przewodnim historii jest kolor czarny, od zawsze kojarzy się z czymś mrocznym, tajemniczym i złym, a gdy tylko się pojawi, najlepiej uciekać w przeciwnym kierunku. Demonizowanie wspomnianej barwy trwa od zawsze, a twórcy sprytnie wpletli go w opisywaną historię.
Zagadkowe uprowadzenia
Warto również zwrócić uwagę na fakt, iż opowiadanie, na podstawie którego powstała produkcja, jest jedynie szkicem, podstawą, a twórcy bardzo dobrze go rozwinęli, przedstawili i dodali wiele od siebie. To nie tak, że stworzyli coś z niczego – całkowicie wykorzystali pomysły, dialogi i relacje z tytułu Joego Hilla, ale resztę wykreowali w sposób, żeby całość była kompletna, a samo widowisko – przednie, a historia ciekawa, zamknięta. Sceny nakręcono w sposób przystępny, ale jak na taką produkcję, spodziewajcie się dużo mroku, dziwnych obrazów i masy insynuacji.
To, co najbardziej mnie zastanawia, to sam moment porwania Finneya, ponieważ można go odbierać na dwa sposoby. Pierwszy: mimo ciągłych ostrzeżeń, informacji o porwaniach i zniknięciach młodych chłopców, postać nieroztropnie opuściła tarczę, a chęć pomocy była zbyt duża, żeby przemyśleć swoje czyny. Drugi: bohater po prostu głupio wierzył, że taka sytuacja gonie spotka, co dość kiepsko o nim świadczy Samą scenę porwania dobrze skonstruowano i nie można powiedzieć, że zrobiono coś nad wyrost. Motyw dziwił przez cały film, ponieważ porywacz naprawdę wyróżniał się z tłumu, a informacji oraz ostrzeżeń było dużo, więc nadal do mnie nie dociera, jak uprowadzono tylu chłopców. Szczególnie, że w jednej scenie widać, jak jedna z ofiar idzie w kierunku porywacza, zamiast uciekać.
Dobra obsada
Czarny telefon zdecydowanie bardzo dużo zyskał dzięki grze aktorskiej. Mason Thame idealnie odegrał rolę Finneya i naprawdę nie mam mu czego zarzucić. Kiedy trzeba było, wywoływał niepokój, a jego wyraz twarzy wskazywał, co tak naprawdę czuje. Zdecydowaną perełką, której wróżę ciekawą przyszłość w branży, to Madeleine McGraw, wcielającą się w Gwen. Jest ona mocnym punktem historii, choć z początku nie tak oczywistym. To dzięki poświeceniu i oddaniu jej bohaterki poznajemy paranormalne aspekty całej produkcji. Nie można również zapomnieć o głównym antagoniście, czyli Wyłapywaczu, w którego wcielił się Ethan Hawke. Tutaj pojawia się już klasa sama w sobie – aktor idealnie odzwierciedlił postać zaburzonego mężczyzny. Sceny z jego udziałem wywołują ciarki i nie wiadomo, czego się spodziewać.
Powiało grozą
Mocnym punktem Czarnego telefonu są paranormalne aspekty, których pochodzenie do końca nie jest znane. Raz się wydaje, że to naprawdę duchy, demony czy zjawy nawiedzające Finneya i Gwen, innym razem ma się wrażenie, że to zaburzenie psychiczne, odziedziczone po matce. Seans przeplatany jest tego typu rozmyślaniami widza, na szczęście zakończenie wyjaśnia tę zagwozdkę.
Nie wszystko jednak jest w produkcji jasne. Dlaczego w filmowej wersji twórcy uśmiercili matkę rodzeństwa? W papierowym wydaniu kobieta żyje i ma się dobrze, a tutaj pokazano ją jako osobę, która odebrała sobie życie przez dręczące ją wizje. Wydaje mi się, że taki zabieg miał wprowadzić jeszcze większe zamieszanie w kwestii rozróżnienia prawdy od mary, jednak nie do końca podobają mi się takie zabiegi względem pierwowzoru.
Wielkie zaskoczenie
Nie spodziewałam się wiele po Czarnym telefonie, jednak miło się zaskoczyłam. Choć kilka zastosowanych w filmie zabiegów nie do końca pasuje, patrząc na całokształt, to udana produkcja, szczególnie dla fanów podobnych tytułów.
Czarny telefon to miejscami trochę horror, by za chwilę stać się thrillerem z elementami sensacji i kryminału. Ciężko jednoznacznie zakwalifikować tytuł do konkretnego gatunku, lecz jedno jest pewne – pojawia się w nim wiele emocji, które trzymają do samego końca. Nie da się nie kibicować Finneyowi w jego próbach ucieczki.
Jeśli lubicie nieoczywiste filmy z nutką dramatyzmu i paranormalnym sznytem, na pewno nie będziecie się nudzić.
Tytuł oryginalny: Black Phone
Reżyser: Scott Derrickson
Rok premiery: 2022
Czas trwania: 1 godzina 42 minuty