Na pewne seriale warto czekać, bo pozostawiły w pamięci widza dobre wrażenie. Pierwszy sezon Wikingów: Walhalli był bardzo dobrym odświeżeniem serii — bohaterowie z lepszymi życiowymi celami okazali się strzałem w dziesiątkę i nic dziwnego, że tytuł dostał zamówienie na kolejne sezony. Ale czy nowych osiem odcinków, opowiadających historię walecznych wikingów, okazało się równie dobrych? W końcu łatwo zboczyć z obranego toru, jak Netflix udowodnił już nie raz.
Wikingowie: Walhalla to serial, na który czekałam — bardzo chciałam poznać dalsze losy Haralda Sigurdsona (Leo Suter), Leifa Eriksona (Sam Corlett) i, nieco mniej, Freydis Eiriksdottir (Frida Gustavsson). A potwierdzona rola Marcina Dorocińskiego (jako Księcia Jarosława I Mądrego, władcy Rusi Kijowskiej) tylko zwiększała ciekawość.
Nie tylko Skandynawia
Fabuła nowego sezonu bardzo szybko dzieli się na kilka wątków. Jednym z nich jest wewnętrzna walka Freydis, która jako wybranka bogów i obrończyni rodzimej wiary, musi podjąć trudne decyzje dotyczące przyszłości (nie tylko swojej). Bohaterka nie wie, czy powinna ocalić tylko siebie, bogów, a może ludność szukającą u niej pociechy. Jednocześnie, niczym złowrogi cień, podąża za nią żądny zemsty Olaf (Jóhannes Haukur Jóhannesson).
Harald, jeszcze w pierwszym sezonie, został ograbiony z obiecanej mu krony Norwegii. Jak przystało na zawziętego wikinga, nie pozostawi tej kwestii bez odzewu. Ale ta droga nie jest łatwa i zaprowadzi go daleko w głąb kontynentu, z małym przystankiem na Rusi Kijowskiej. W jego podróży po należną mu władzę towarzyszy mu Leif, który zmaga się z własnymi demonami. Młody Erikson szuka celu w życiu, nie chce być tylko szalonym wojownikiem.
W tym samym czasie Królowa Emma z Normandii (Laura Berlin), pod nieobecność jej nowego męża, Króla Canute (Bradley Freegard), toczy cichą wojnę z Earlem Godwinem (David Oakes). A wszystko zaczyna się od udaremnionego zamachu na niczego nie spodziewającą się władczynię.
Tyle wątków, tak mało czasu!
Drugi sezon Wikingów to tylko osiem odcinków, które muszą w sobie połączyć aż cztery wątki. Jest to zadanie trudne, bo niejednokrotnie powoduje, że historię na ekranie opowiedziano fragmentarycznie. Niestety, ten nieciekawy element psuje odbiór całości — Walhalli też to nie ominęło. Ale to całe pocięcie fabularne odczułam zaledwie w jednym odcinku, który bardzo chciał nam pokazać, co dzieje się na wszystkich frontach, i przekazywał zbyt dużo informacji w zaledwie czterdzieści pięć minut. Po całym tym nieprzyjemnym infodumpie, reszta sezonu okazała się niezwykle wciągająca.
Nie wszystkie wątki fabularne łączą się ze sobą — zdecydowanie najbardziej odstaje element angielskiej historii. Prócz postaci Canute, który jest figurą jakby nieobecną, czas ekranowy poświęcony spiskom angielskiego dworu zdecydowanie mógł być mniejszy na rzecz podróży Haralda i Leifa. Wątek Emmy i Godwina zapewne zostanie rozwinięty w kolejnym sezonie, jeśli tylko Netflix da mu zielone światło. A zdecydowanie widać, że bohaterowie mają jeszcze niejednego asa w rękawie i mogą go wykorzystać w najmniej oczekiwanym momencie. Godwin to człowiek zagadka, Oakes jest w tej roli genialny i nie wyobrażam sobie, żeby w Wikingach go zabrakło.
Najmniej ciekawił mnie wątek Freydis, która trafia do osady wikingów nadal czczących dawnych bogów. Już w pierwszym sezonie nie przepadałam za tą postacią — tym razem Gustavsson jest zdecydowanie lepsza, co należy podkreślić. Sama Freydis spotyka na swojej drodze tajemniczego Harekra (Bradley James) — i tutaj zabrakło mi wyjaśnienia jego działań, bo pobudki musiał mieć co najmniej dziwne. W całej tej historii coś zwyczajnie się nie kleiło, lub zabrakło czasu na kilka dodatkowych informacji. Co jednak nie dziwi przy konstrukcji serialu.
Reprezentacja w czasach wikingów
Przy pierwszym sezonie pojawiły się głosy fanów niezadowolonych z koloru skóry pewnych bohaterów. I trochę mieli racji, biorąc pod uwagę realia historyczne serialu, ale koniec końców nie zepsuło to odbioru całości, a ja przyjęłam wyjaśnienia twórców bez zgrzytania zębami.
Przy seansie drugiego sezonu postanowiłam być czujna. Nie dopatrzyłam się niczego dziwnego, prócz jednego blondwłosego wojownika w grupie Pieczyngów (plemienia koczowniczego, raczej o tureckiej, ciemnej aparycji). A ponieważ czasami trudno o statystów, to jestem w stanie zrozumieć i przymknąć oko na taką małą niedoskonałość.
Ile wikingów jest w Wikingach?
Przyznaję, że to bardzo dobry sezon serialu. Odcinki były dość równe jakościowo, nie licząc pierwszego, który nie wciągnął aż tak bardzo. Ale z doświadczenia wiem już, że często trzeba poczekać na drugi lub nawet trzeci epizod, by w pełni ocenić czy warto poznawać historię dalej. Tutaj było tak samo.
Wizualnie mogę powtórzyć moje zachwyty z poprzedniego sezonu: świetna charakteryzacja, oddanie surowego klimatu północnych krain, niezapomniane scenerie i genialne aktorstwo. Prócz tego: intrygi małe i duże, przetasowania u władzy, zmiany kulturowe i obyczajowe na różnych dworach europejskich krajów.
Wikingowie: Walhalla to nadal bardzo dobry serial, który zaciera ślad po niezwykle nieudanym szóstym sezonie Wikingów. Mam nadzieję, że utrzyma poziom.