Moje dzieciństwo, podobnie jak młodzieńcze lata wielu stereotypowych nerdów, geeków i miłośników japońskiej animacji, było naznaczone anime oraz mangami. Oglądałam zarówno shoujo (zarezerwowane docelowo dla żeńskiej publiki), jak i chłopięce shouneny. Należałam do szczęśliwego pokoleniem, które śledziło na bieżąco najpopularniejsze anime – w tym kultowego Bleacha. Podobnie jak wiele znajomych, czułam się zniesmaczona zakończeniem tej wyjątkowej serii. Nie powinien być zatem zdziwieniem fakt, że wieść o powrocie Bleacha wywołała we mnie ekscytację. Jakie są moje pierwsze wrażenia po 11 odcinkach Thousand-Year Blood War?
Bleach to bezapelacyjnie jedno z najpopularniejszych anime wszechczasów. Należy ono do tak zwanej Wielkiej Trójki, którą tworzy wraz z Naruto i One Piece. Przygody Ichigo Kurosakiego rozbudzały wyobraźnię wielu miłośników anime. Na podstawie Bleacha powstało sporo dzieł popkultury – doujinshi, fanfiction, fanarty. Anime zakończyło się oficjalnie w 2013 roku, a jego koniec wzbudził emocje – część z fanów uznała finał za niesatysfakcjonujący i słaby.
Najnowszym sezonem anime zajęło się kultowe Studio Pierrot, stojące za poprzednią serią, a także takimi gigantami, jak Tokyo Ghoul czy Naruto. Zatem można było oczekiwać, że najnowszy Bleach: Thousand-Year Blood War będzie bardzo ekscytujący. I to prawda, jest – tak się przynajmniej wszystko klaruje po około jedenastu odcinkach.
Spotkanie z dawnymi bohaterami
W Bleach: Thousand-Year Blood War spotykamy się ponownie ze znanymi bohaterami: Ichigo Kurosakim, Inoue Orihime, Sato Yasutorą i Ishidą Uryuu. Miłym akcentem jest ten sam dubbing – wszyscy (a przynajmniej nie zauważyłam odstępstw) seiyuu, którzy podkładają głos najważniejszym bohaterom, nie zmienili się, a postacie mają identyczne charaktery. Oko cieszy dopracowana, wspaniała grafika, przypominająca do złudzenia kreskę z ostatnich rozdziałów mangi.
Bleach: Thousand-Year Blood War rozpoczyna się od niepokojącego wydarzenia – w Departamencie Badań i Rozwoju Soul Society zauważono dramatyczny wzrost niszczenia Hollowów. Wskazuje to zatem na niebezpieczną możliwość zacierania granic między światem ludzi a społeczeństwem dusz (w ciągu kilku dni!). Shinigami nie porzucają jednak swoich obowiązków. Oficerowie dwunastego oddziału – strachliwy Shino i pewny siebie Ryunosuke – monitorują sytuację w rodzinnym mieście Ichigo – Karakurze. Jednak początkowy spokój nie trwa długo – oboje Shinigami zostają zaatakowani przez Hollowów. Z odsieczą przybywa czwórka głównych bohaterów – Ichigo, Orihime, Sado i Ishida.
Znacznie ciekawsza sprawa dzieje się później – do pokoju w domu rodzinnym Ichigo, w którym kurują się poszkodowani Shinigami, nadchodzi dziwny przybysz (Asguiaro Ebern). Ichigo odlatuje za nim i stacza krótką walkę. Główny bohater początkowo zakłada, że mężczyzna to Arrancar. Jakże się dziwi, gdy okazuje się, iż jego rywal jest Quincym.
Tysiącletnia wojna – nowy, mroczny wątek
To Quincy są słowem kluczem w najnowszej serii Bleacha. Soul Society zostaje zaatakowane przez Wandenreich, tajne imperium Quincy, planujące doszczętnie zniszczyć Seireitei. Ów lud został pokonany w wieloletniej wojnie z Shinigami i zmuszony do ucieczki ze świata ludzi… a przynajmniej tak się wydawało. Przez tysiąc lat czekali na uleczenie swoich ran i zebranie wystarczającej mocy, by kierowani zemstą, zgładzić Soul Society, co skutkowałoby zniszczeniem świata. W pierwszych odcinkach Bleach: Thousand-Year Blood War Quincy wypowiadają wojnę Shinigami. Od tej pory rozgrywają się krwawe, siejące spustoszenie wydarzenia.
Ichigo i jego przyjaciele (poza Ishidą) zostają wrzuceni w wir niepomyślnych zdarzeń. Zagrożeni są jego koledzy i koleżanki, dalsi i bliżsi znajomi z Soul Society. Życie lubianych bohaterów (między innymi Rukii Kuchiki i Renjiego Abarai’a) wisi na włosku. Nawet najlepsi kapitanowie, tacy jak Hitsugaya Toshirou czy Byakuya Kuchiki, nie radzą sobie z silnym przeciwnikiem i – w wyniku nieprzemyślanych decyzji – tracą to, co dla nich ważne.
Ichigo Kurosaki – na głównym planie czy w tle?
W ostatnich scenach widzowie ścierają się z bardzo ważną prawdą, która naznaczy los Ichigo na wiele kolejnych odcinków. Uaktywnią się nowe (niezupełnie chciane, ani zrozumiane) moce, powiązane bezpośrednio z matką Kurosakiego.
Po jedenastu odcinkach Bleach: Thousand-Year Blood War można zauważyć dwie skrajności: z jednej strony, mając na uwadze rozwój fabularny, widz dochodzi do wniosku, że anime skupia się na życiu, mocach, a także przeszłości głównego, pomarańczowowłosego bohatera, a jednocześnie pojawia się inne nieodparte wrażenie – Kurosaki wcale nie znajduje się na pierwszym planie. Lwia część dotychczasowych odcinków dotyczyła właśnie losów walczących Shinigami.
Bleachowi: Thousand-Year Blood War nie można jednak odmówić zgodności z tytułem – krew i śmierć towarzyszą widzowi na każdym kroku, w każdym odcinku.
Czy warto zobaczyć Bleach: Thousand-Year Blood War?
Najnowszemu Bleachowi jest raczej spójny z mangą. Widz ma wrażenie, że wracają wspomnienia – znowu może zobaczyć dawno niewidzianych bohaterów, oglądać wybitne sceny walki. Największym zgrzytem, jaki zauważyłam, jest bardzo szybka akcja. Dawna seria przyzwyczaiła czujnego widza do długich, kilkuodcinkowych bitew oraz angażujących dialogów. W najnowszym Bleachu wszystko toczy się szybko – powiedziałabym, że aż za szybko – w związku z czym osoba oglądająca nie czuje dużego emocjonalnego związania z poszczególnymi bohaterami. Studio Pierrot bardzo skupiło się na animacji.