Pewne seriale są problematyczne. Nie zawsze trafiają na podatny grunt. Disney prześciga się w dodawaniu kontentu do swoich marek – wszyscy to wiedzą. Z ich jakością jest różnie, a oczekiwania widzów nie zawsze współgrają z gotowym produktem. Dowodem na to jest mój tekst o pierwszych wrażeniach z serialu Andor, który pojawił się na portalu. Czy miałam rację? Czy było warto obejrzeć jeszcze raz?
Andor to najdłuższy do tej pory gwiezdnowojenny serial – liczy sobie aż dwanaście odcinków. Finał ledwie za nami, a ekipa już jest na planie kolejnego sezonu, który ma być równie długi.
Fabularnie to preludium do wydarzeń z filmu Rouge One. Na ekranach możemy oglądać powolne tworzenie się rebelii, jaką znamy z oryginalnej trylogii Star Wars oraz drogę, którą musi przejść Cassian Andor, by stać się członkiem najważniejszej drużyny w historii Gwiezdnych wojen.
Seans drugiej szansy
Napiszę od razu: myliłam się! Źle oceniłam serial i nie dałam mu odpowiedniej szansy na starcie, a szkoda. W wyżej wspomnianych pierwszych wrażeniach nie byłam zachwycona Andorem. Miałam zupełnie inne oczekiwania i bardzo długo zastanawiałam się czy chcę kontynuować oglądanie. Obowiązek wygrał z brakiem zainteresowania – dałam serialowi drugą szansę. Tym razem jednak wiedziałam, czego się nie spodziewać i obniżyłam poprzeczkę oczekiwań. Wystarczyło zmienić nastawienie, by między mną a Andorem coś „kliknęło” – oglądałam z zapartym tchem. Nadal jednak uważam, że dwuodcinkowe wprowadzenie to trochę za dużo jak na raz.
Okazało się, że dostałam serial inny niż wszystko znane z uniwersum Star Wars – dojrzalszy i mniej familijny (nadal nie ma krwi, nawet jak się kogoś dźga nożem), czyli taki, jakiego w do tej pory brakowało.
Kreacja bohatera to podstawa
Diego Luna (Cassian Andor) to jeden z tych niepozornych aktorów. Pamiętam go jako roztańczonego kelnera w Dirty Dancing 2 i zawsze z ciekawością oglądam jego nowe wcielenia. Może i nie ma szerokiego wachlarza emocji, a jego mimika wydaje się monotonna, ale mimo to – potrafi zagrać. Nie wiem czy to kwestia odpowiedniego doboru ról do umiejętności i predyspozycji, ale Luna zwyczajnie dostarcza to, co powinien. I nie wyobrażam sobie nikogo innego w tytułowej roli. Aktor, jak mało kto, potrafi wcielić się w człowieka, którego życie nie oszczędziło – sponiewieranego, próbującego za wszelką cenę odegrać się na beznadziejnym losie.
Ale Andor to nie tylko Luna, bo na ekranie pojawia się kilka znanych nazwisk. Niektóre pozostawiają niedosyt – jak w przypadku Fiony Shaw. Chociaż rola Maarvy jest jedynie drugoplanowa, to zasługujena wspomnienie. Aktorka, swoimi niewielkimi kwestiami, potrafiła oddać ducha przybranej matki Cassiana, która ukształtowała jego kręgosłup moralny. Żałuję, że rola Shaw była niewielka (w kwestii czasu ekranowego, a nie znaczenia dla fabuły).
Stellan Skarsgård to w zasadzie obietnica dobrego aktorstwa, chociaż czasami odnoszę wrażenie, że wiele granych przez niego postaci jest do siebie podobnych. Luthen Rael w serialu ma dwa oblicza – nie są one aż tak odmienne od siebie, ale Skarsgårdowi udało się pokazać te subtelne różnice. Im dalej w sezon, tym bardziej zdawał się tajemniczy, nie do końca u sterów własnych decyzji – jak spora część bohaterów. Postacie w Andorze są zawiłe charakterologicznie, przez co niezwykle ciekawe.
Warto też wspomnieć Genevieve O’Reilly, ponownie wcielającej się w Mon Mothmę, w odświeżonej charakteryzacji. Bardzo dużo polityki wiąże się właśnie z nią i najbardziej czekam na rozwinięcie tego wątku w drugim sezonie. Ze szczególnym zwróceniem uwagi na relacje rodzinne.
Na koniec jeszcze nie mogę zapomnieć o Kyle’u Sollerze, który wcielił się w postać Syrila Karna – największego służbisty Imperium, człowieka o prawym charakterze i niezachwianej wierze w to, co robi. Tu może czekać nas niejedno zaskoczenie w rozwoju postaci, szczególnie, że zaplanowano kilka przeskoków czasowych.
Cała obsada spisała się na medal – bohaterowie są bardzo tajemniczy. Ktoś się tutaj nieźle postarał się z castingiem. Nie chodzi o wielkie nazwiska, ale o dopasowanie ról do twarzy i umiejętności.
Siła napędowa nie musi być brutalna
Andor to serial mocno polityczny, który pozostawił za sobą wiele pytań bez odpowiedzi. Oczywiście jest to świetny zabieg, skoro całość zaplanowano na dwadzieścia cztery odcinki i dwa sezony. Intrygi w zalążku, masa niedopowiedzeń między bohaterami, badanie gruntu i absurdalnie dużo tajemnic – to tylko część tego, co w serialu jest dobre. Andor stoi relacjami, albo i ich brakiem, a świetne zdjęcia, wzorowa charakteryzacja, spójność świata… to tylko dodatki, które uatrakcyjniają całość. Nie bez powodu poświęciłam tyle miejsca na wychwalanie obsady, bo tutaj każdy aktor, nawet ten grający niewielką rolę, dodaję cegiełkę to wysokiej końcowej oceny.
Fabuła nie leci na łeb na szyję, to nie jest serial akcji, ani nawet przygodowy. Nazwałabym go raczej dramatem politycznym, który trzyma w napięciu jak mało który. Zdecydowanie wybija się na tle ostatnich produkcji gwiezdnowojennych (prawie udany The Book of Boba Fett oraz słabiutki Obi-Wan Kenobi) i jakością przebija znaczną część nowych filmów.
Seans drugiej szansy dla Andora okazał się genialnym pomysłem, dzięki niemu doceniłam bardzo dobry serial. Czekam na drugi sezon – przewidywana data premiery to 2024 rok.