Rozpędzić się, by za chwilę się zatrzymać. „Nie martw się, kochanie” – recenzja filmu

-

O filmie Nie martw się, kochanie w reżyserii Olivii Wilde zrobiło się głośno na długo przed jego premierą. Liczne skandale wokół produkcji, utalentowany idol nastolatek w głównej roli, kontrowersyjna reżyserka i wysoko oceniony w Hollywood scenariusz to czynniki, które sprawiły, że zaciekawieni kinomaniacy już w dniu premiery udali się do kin. Czy warto dołączyć do tego grona? 

Kto rządzi światem? MY”*

Od pierwszych scen filmu można zauważyć, że akcja rozgrywa się w latach 50. XX wieku. Niewielkie miasteczko o nazwie Victory to schowane przed światem centrum życia kilku rodzin. Początkowo obserwujemy rutynę stale uśmiechniętych żon, wstających wcześnie rano, by przygotować mężom śniadania, pożegnać ich pocałunkami i odprowadzić do pięknych samochodów. Podczas gdy całe dnie spędzają na zajmowaniu się domami, zakupach w centrum handlowym i piciu kawy z przyjaciółkami, wszyscy mężczyźni z miasteczka wyruszają wspólnie do pracy, która owiana jest tajemnicą przed kobietami. Te, nawet w prywatnych rozmowach między sobą, nie mogą poruszać tematu Victory Project. Mają też kategoryczny zakaz zbliżania się do miejsca pracy swoich mężów. 

Pomijając te niewielkie” ograniczenia, mogłoby się wydawać, że życie mieszkanek Victory jest niemalże usłane różami. Korzystają z pięknych domów z ogrodem, uczestniczą w wystawnych kolacjach i przyjęciach nad basenem. Podczas jednego z nich dochodzi do wybuchu agresji u jednej z mieszkanek Victory – Margaret (KiKi Layne). Oskarża ona założyciela i szefa Victory Project – Franka (Chris Pine) o morderstwo jej syna. Całej sytuacji przygląda się Alice (Florence Pugh), która od lat wraz z mężem Jackiem (Harry Styles)  mieszka w kompleksie. Sama podaje w wątpliwość zamiary Franka i gdy nadarza się ku temu okazja, próbuje dostać się do centrum siedziby VP. Od tego momentu zaczyna mieć upiorne halucynacje, a wszystko dookoła zdaje się być jednym wielkim kłamstwem.

nie martw się kochanie
kadr promujący film „Nie martw się, kochanie” reż. Olivia Wilde/Warner Bros Polska
Pierwsze skrzypce gra…

Nie martw się, kochanie to dobry thriller psychologiczny. Klimat, w jakim utrzymany jest film, momentami przyprawia o dreszcze. Dzieje się tak za sprawą nagle pojawiających się u głównej bohaterki halucynacji i wizji, które chwilami wyglądają jak wyjęte z horroru. 

Na największą uwagę zasługują jednak dźwięk i muzyka wykorzystane w produkcji. To właśnie one zaskakują nas w najmniej spodziewanych momentach. Sprawiają, że widz jest zdezorientowany i przerażony. 

Niestety, tylko tym dwóm elementom można przypisać zasługę budowania napięcia. Fabuła realizacji przypomina maratończyka, który bez sił biegnie dziesiątki kilometrów, przyspiesza na ostatniej prostej i zatrzymuje się zaraz po minięciu mety. Akcja filmu nabiera tempa dopiero w drugiej połowie, gdzie dzieje się momentami aż za dużo, by nagle pozostawić widza z niedomówieniami. 

Podobnie rzecz ma się ze scenami erotycznymi, które w pierwszej części produkcji biły po oczach, a później zostały zupełnie pominięte. Być może to celowy zabieg reżyserki, pokazujący oddalające się od siebie małżeństwo, jednak osobiście wydaje mi się, że celem ich początkowego wykorzystania było przykrycie niedociągnięć w fabule. 

Na ogromne oklaski zasługuje odtwórczyni Alice, Florence Pugh. W znakomity sposób odegrała rolę paranoiczki i nie wyobrażam sobie nikogo innego na jej miejscu. Niestety, nie można powiedzieć tego samego o Harrym Stylesie, który rolę Jacka dostał po odejściu Shia LaBeaofa, aktora pierwotnie zatrudnionego przez Wilde. Styles, mimo iż nie był to jego debiut na dużym ekranie, grał bezosobowo. „Krzyknij, Harry!” powiedziałam w pewnym momencie do kinowego ekranu. Odtwórca Jacka jest już którymś z kolei przykładem na to, że energia dawana na scenie jako muzyk nie zawsze przekłada się na aktorstwo. 

nie martw się kochanie
kadr promujący film „Nie martw się, kochanie” reż. Olivia Wilde/Warner Bros Polska
Nie ma tu nic, czego już nie było

Dla kogoś, kto do kina wybiera się sporadycznie i lubi dla rozluźnienia obejrzeć coś niezobowiązującego, będzie to bardzo ciekawe półtorej godziny. Jednak wnikliwsi kinomaniacy zauważą wiele podobieństw do istniejących już dzieł. Niejednokrotnie rozmawiając z innymi o tym filmie spotykałam się z porównaniami do Truman Show czy Czarnego Łabędzia. Z ciekawości obejrzałam obie te produkcje, ponieważ dotąd nie były mi znane, i muszę przyznać, że opinie te są bardzo trafne.

Ładnie opakowana przeciętna treść

Nie martw się, kochanie to film, który z pewnością wzbudzi wiele kontrowersji, chociażby poprzez przedstawiony w idealnym świetle model patriarchalny i zniżenie kobiet do ról gospodyń domowych. Szybko jednak widz zorientuje się, że to właśnie silna Alice gra pierwsze skrzypce w tej produkcji. Jednym się to spodoba, drugim niekoniecznie. 

Całość oceniam dobrze, mimo fabularnych niedociągnięć. Efekty audiowizualne podobały mi się na tyle, że niejednokrotnie osobie towarzyszącej mi w kinie mówiłam o ciarkach przechodzących po moich plecach. 

nie martw się, kochanie
plakat promujący film „Nie martw się, kochanie” reż. Olivia Wilde/Warner Bros Polska

Tytuł w oryginale: Don’t Worry Darling

Reżyseria: Olivia Wilde

Rok produkcji: 2022

Czas trwania: 2 godziny 3 minuty


*cytat pochodzi z filmu Nie martw się, kochanie

podsumowanie

Ocena
6

Komentarz

Jeśli macie ochotę na ciekawy i niezobowiązujący film – dajcie szansę "Nie martw się, kochanie". To dobry thriller, który ze względu na swoją formę może wam się spodobać.
Joanna Augustyn
Joanna Augustyn
Realistka, śmieszek i komentator życia. Uwielbia czytać, szczególnie przy marcepanowej kawie. Wciąż szuka kryminału idealnego. Entuzjastka "Przyjaciół", Netflixa i muzyki wszelkiej maści. Prywatnie mama i właścicielka kota.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu

Jeśli macie ochotę na ciekawy i niezobowiązujący film – dajcie szansę "Nie martw się, kochanie". To dobry thriller, który ze względu na swoją formę może wam się spodobać.Rozpędzić się, by za chwilę się zatrzymać. „Nie martw się, kochanie” – recenzja filmu