Najnowsza produkcja oparta na twórczości legendy literatury, J.R.R. Tolkiena, od dawna budzi kontrowersje. Pierścienie Władzy, jeszcze zanim został wyemitowany pierwszy odcinek, podzieliły widzów. Czy słusznie?
Słowem wstępu
Swoją przygodę z twórczością Tolkiena zaczęłam w podstawówce, od Kowala z Podlesia Większego. Gdy w 2001 roku światową premierę miał pierwszy film Petera Jacksona, ja byłam już po pierwszej lekturze książkowego oryginału – Drużyny Pierścienia. Tak, pierwszej. Całość Władcy Pierścieni przeczytałam jakieś trzy razy. Nie zliczę wszystkich momentów, gdy wracałam do konkretnych fragmentów dzieła Tolkiena. Przebrnęłam przez Silmarillion, a Niedokończone Opowieści swego czasu były moją ulubioną lekturą do poduszki. Ekranizacje uwielbiam, w wersji reżyserskiej, oczywiście, ponieważ podstawowe budzą mój niedosyt. Pisałam opowiadania w świecie stworzonym przez Tolkiena, w szkole, z koleżankami, nosiłyśmy „magiczne pierścienie” na każdym palcu, tworząc wspólną historię o tym, która z nas czyją jest córką, a czyją oblubienicą. W planach było nawet wystawienie przedstawienia w szkolnym kółku teatralnym! Czy jestem maniakiem twórczości tego angielskiego autora? Tak. Przyznaję się bez bicia. Czy jestem jedną z osób, które początkowo z ekscytacją wyczekiwały wszelkich informacji na temat serialu, jednak z czasem czuły coraz większy strach przed wizją twórców? Ponownie tak. Zdecydowanie. Mimo to uznałam, że dam szansę tej kontrowersyjnej produkcji Amazon Prime.
Okiem tolkienowskiego purysty
Ok, zacznę od tej bardziej krytycznej strony. Pierścienie Władzy nie są kanoniczne. Należy to przyjąć do wiadomości. Tolkien nie tyle napisał książkę dziejącą się w fantastycznym świecie. On stworzył ten świat. Jego opisy geograficzne, etnograficzne i… biologiczne, z braku lepszego słowa, nie pozostawiały miejsca na domysły, jak mają wyglądać przedstawiciele poszczególnych istot, które możemy napotkać przemierzając Ardę, a przynajmniej Śródziemie, stanowiące jej najważniejszą dla czytelników część. Nic więc dziwnego, iż machnięcie ręką na ogrom pracy, jaką autor włożył w kreację swego życiowego dzieła, wywołuje u jego fanów oburzenie. I faktycznie, podczas oglądania dwóch premierowych odcinków produkcji nie raz, nie dwa, z ust moich wydobywało się ciężkie westchnienie, a w głowie rozbrzmiewalo pytanie: „Dlaczego?”. Rozumiem, że twórcom nie udało się uzyskać praw autorskich do większości istotnych książek Tolkiena, jak między innymi Silmarillionu, nazywanego potocznie biblią Śródziemia, co z jednej strony utrudniło odwzorowanie wizji pisarza, z drugiej zaś umożliwiło stworzenie najdroższego w historii fanfica, mocno odbiegającego od pierwowzoru. Mimo wszystko, w moim odczuciu, mogąc zmienić tak wiele, można było jednak postarać się zachować z opisów Tolkiena to, co tylko było możliwe, bazując na materiałach, do których mieli dostęp.
Okiem miłośnika fantasy
No dobrze, w Pierścieniach Władzy Śródziemie jest mało tolkienowskie, ale czy wygląda źle jako świat fikcyjny, przedstawiony w serialu? Nie. Będąc szczerą, nawet jako ogromna fanka twórczości Tolkiena, muszę przyznać, iż produkcja zrealizowana jest z dbałością o szczegóły i estetykę na miarę wielkich i uwielbianych produkcji fantasy. Osoby odpowiedzialne za scenografię wykonały kawał dobrej roboty, dopieszczając wygląd kostiumów, rekwizytów i charakteryzacji. Bo nie patrząc już na to, czy elfy u Tolkiena miały długie włosy i bił od nich jasny blask czy też nie, każda z postaci, jaka pojawia się na ekranie, niezaprzeczalnie wygląda dobrze. Widoczna jest pieczołowitość, z jaką tworzono kreacje i starania, jakie włożono w to, by uniknąć kostiumowych koszmarków. Jedyne, co mnie zawiodło w tej kwestii, to ledwo zauważalny zarost u Disy, bo choć rozumiem tłumaczenia twórców, iż chodziło o oddanie jej dziewczęcego usposobienia, to jednak myślę, iż postać ta została napisana w taki sposób i aktorka odgrywa ją na tyle uroczo, że nawet broda do ziemi nie wpłynęłaby na odbiór krasnoludzicy.
Na dwoje babka wróżyła
Na ten moment ciężko jest ocenić Pierścienie Władzy. Produkcja Amazon Prime jest bowiem z jednej strony fatalnym odwzorowaniem świata wykreowanego przez Tolkiena, z drugiej zaś – całkiem nieźle zapowiadającym się serialem w świecie fantasy. I choć pewne zmiany, na jakie zdecydowali się twórcy, budzą mój wewnętrzny sprzeciw, daleka byłabym od powiedzenia, że Tolkien przewraca się w grobie. Myślę wręcz, że jako osoba niezwykle inteligentna nie pogniewałby się za tak ładnie zrealizowany obraz, będący inspiracją jego twórczością. Wierzę wręcz w to, że co piątek, z ciekawością, odpalałby Prime Video, by zobaczyć, jak dalej potoczy się ich wizja stworzenia Pierścieni Władzy.