Poszukiwana! Poszukiwany! – Iron Man

-

Geniusz, miliarder, playboy, filantrop[1] – tylko tyle i aż tyle zostanie, gdy Tony Stark zdejmie swój czerwono-złoty kostium. Wszyscy fani tej postaci zapewne doskonale pamiętają ripostę na docinki Kapitana Ameryki. Nie bez powodu przywołuję tutaj słowa, które padły z ust dziedzica Stark Industries w pierwszej części Avengers. Tak się bowiem składa, że filmowa wersja Iron Mana jest niezwykle bliska mojemu sercu… i to właśnie na niej się skupię.

Dziesięć lat minęło jak jeden dzień – mogłabym zanucić pod nosem (nie głośniej, bo po co ludzi słuchu pozbawiać), odrobinę zmieniając tekst Andrzeja Rosiewicza[2]. Od dekady na ekranach kin triumfy święcą superbohaterskie produkcje ze stajni Marvel Cinematic Universe. Wszystko zaczęło się od origin story Iron Mana, które otworzyło drzwi kolejnym filmom o facetach w trykotach (no i pelerynkach, nie zapominajmy o nich, bo nas Thor piorunem trzaśnie, a to mało ciekawa perspektywa!).

Byłem pierwszy? Jestem lepszy?

Trzeba przyznać, że premiera Iron Mana (2008) otworzyła drzwi superbohaterom, których losy w końcu zaczęły interesować masy. Nie zapominajmy jednak, że herosi o nadludzkich mocach,  niewyobrażalnych fortunach lub pochodzący z innych planet mieli rzesze swoich wielbicieli już kilka(dziesiąt) lat wcześniej (pierwszy komiks o Supermanie to czerwiec 1938 roku). Od tego czasu wielu z nich trafiło na małe i duże ekrany. Żeby daleko nie szukać Batman doczekał się produkcji w reżyserii: Joela Schumachera, Tima Burtona oraz Christophera Nolana, nie wspominając już o produkcjach Zacka Snydera, zaś Spider-Man przed debiutem Iron Mana miał już własną trylogię z Tobeyem Maguirem w tytułowej roli. Również Superman dysponuje całkiem pokaźną kolekcją filmów, w których ratuje świat przed kolejnymi zagrożeniami.

Potem nastał okres, gdy produkcje MCU zaczęły ukazywać się jedna po drugiej, przyciągając ludzi do kin i generując coraz większe zyski. Dziesięć lat temu pojawił się Iron Man – cały na czerwono-złoto – grany przez Roberta Downeya Jr., a widownia oszalała. Typowe origin story, w jakim mamy okazję poznać ekscentrycznego bogacza, geniusza oraz dziedzica firmy zbrojeniowej, porwało serca wielu fanów. Tytułowy bohater zmieniał się… hola, hola! Czy Tony Stark, przywdziewając swój kostium, tak naprawdę ewoluował? Zawsze utrzymywałam, że nie do końca – filmowy heros nadal był egoistą oraz bucem, teraz jednak wziął odpowiedzialność za niektóre swoje działania.

Sam sobie zgotował ten los!

Nikogo nie powinno dziwić, że przeciwników stających na drodze Iron Mana w solowych filmach ten, w dużej mierze, stworzył sobie sam lub „odziedziczył” w spadku po ojcu (jak okazało się w Kapitanie Ameryce: Pierwszym starciu, niedaleko pada jabłko od jabłoni). Obadiah Stane to wróg wyrastający na niezwykle żyznej glebie zaniedbań Tony’ego i pozostawienia firmy zbrojeniowej w rękach człowieka gotowego na dostarczanie broni terrorystom. Gniew rosyjskiego fizyka, Ivana Vanko, wynika –  z mniej lub bardziej – prawdziwych krzywd doznanych od rodziny Starków, rzekomo przywłaszczającej sobie projekt reaktora łukowego autorstwa jego ojca. Zaś nienawiść Aldricha Killiana to wynik poniżenia, jakiego doznał od zadufanego w sobie, egocentrycznego i ironicznego miliardera, nawet niezdającego sobie sprawy z tego, że właśnie tworzy potwora.

Traf jednak chce, że czasem zachowanie i cechy osobowości Tony’ego Starka skutkują powstaniem czarnych charakterów, z którymi muszą sobie radzić inni herosi, sprzątając bałagan wynikający z rozdętego ego Iron Mana. Jedną z bardziej katastrofalnych decyzji miliardera okazuje się potajemna próba stworzenia programu ochrony Ziemi – powołuje do życia Ultrona, uważającego ludzkość za największe zagrożenie dla planety. W efekcie mamy masakrę w Sokovii – w jej wyniku ginie wielu ludzi, a konsekwencje tego planu ciągną się za Avengersami przez następne filmy. W końcu rozłam drużyny w Kapitanie Ameryce: Wojnie bohaterów wynika nie tylko z wątpliwości dotyczących podpisania Paktu z Sokovii, jednocześnie jest przecież podsycany przez Helmuta Zemo, którego rodzina zginęła pod gruzami miasta.

Również nieopierzony Spider-Man musiał zmagać się ze sprzątaniem po panoszącym się wszędzie Starku i jego nieprzemyślanych działaniach. Gdy po bitwie o Nowy Jork firma Tony’ego przejmuje kontrakt na naprawienie zniszczeń, nikt nie zastanawia się nad tym, co stanie się z ludźmi do tej pory pracującymi w mieście. Utrata intratnego kontraktu stawia Adriana Toomesa przed bardzo trudnym wyzwaniem – musi znaleźć sposób na spłatę zaciągniętych kredytów i utrzymanie rodziny. Postanawia zatem zająć się konstruowaniem broni z technologii, którą zostawili po sobie Chitauri. Ukrywając się pod pseudonimem Vulture, Toomes prowadzi swoją działalność, by w końcu zmierzyć się z Peterem Parkerem. Och, oczywiście Stark próbował pomóc, najwidoczniej jednak zapomniał, jak wyglądały jego działania, gdy sam był narwanym dzieciakiem, a starsi i bardziej doświadczeni go ignorowali (a może w ogóle nie poznał tego uczucia, w końcu był genialnym dzieciakiem, dziedzicem fortuny… i człowiekiem, którego naprawdę trudno zignorować).

Nie taki zły?

Zdaję sobie sprawę z tego, że część kłopotów, z jakimi muszą się mierzyć Avengersi, nie jest wyłącznie winą Starka (za niektóre z nich odpowiada również Loki – to fakt! Thanosowi też przypisać można to i owo, jakąś połowę czy coś koło tego). Odnoszę wrażenie, że zastosowane w kinowych produkcjach skróty fabularne sprawiają, że ich twórcy zbyt wiele odpowiedzialności, bucostwa i egoizmu zarzucają Tony’emu. W końcu on jako jeden z nielicznych świetnie sprawdza się jako sprawca całego zła na świecie – przecież maczał palce w przemyśle zbrojeniowym, więc przypisanie mu winy za całe zło przychodzi naturalnie.

 

INNY ARTYKUŁ CYKLU

Poszukiwana! Poszukiwany! – Batman

 

[1] Tony Stark, film Avengers

[2]Andrzej Rosiewicz, Dwadzieścia lat minęło

Martyna Halbiniak
Martyna Halbiniak
Lubi twierdzić, że nie wpisuje się w schematy, łamie konwencje i jest jedyna w swoim rodzaju, chociaż doskonale zdaje sobie sprawę, że tak naprawdę otacza się ludźmi o podobnych zainteresowaniach. Wyznaje zasadę, że czekolada nie pyta, ona rozumie, a sen jest świetnym substytutem kawy dla ludzi, którzy mają nadmiar wolnego czasu. Kocha książki (chociaż zagina im rogi), kinomaniaczka i serialoholiczka, wciąż znajdująca czas na kolejne inicjatywy.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu