Życie przemija szybko, jest nieprzewidywalne, nigdy nie wiemy, kiedy może się skończyć. Większość ludzi godzi się z tym i czerpie z niego garściami. Inni nie chcą przystać na zaplanowany los, szukając coraz to nowych rozwiązań, żeby oszukać przeznaczenie. Jedni robią to powierzchownie, stosując suplementy, ćwicząc, dbając o obecny stan ciała, ale są też tacy, którzy skupiają się na bardziej długofalowych założeniach i zastanawiają się jak sprawić, żeby przechować jaźń i przenieść ją do innego ciała. Na tym drugim aspekcie skupili się twórcy Upload.
O co w tym chodzi?
Serial opowiada o nowym sposobie na życie po śmierci. Dusza pacjenta przenoszona jest do cyfrowego nieba, gdzie rzeczywistość płynie leniwie, a on sam może robić, co mu się podoba, z kilkoma małymi warunkami oraz jednym dużym. Jeśli nie wiadomo o co chodzi, to zawsze rozgrywa się o pieniądze i tak też jest w tym przypadku. Aby móc zostać w tym miejscu, trzeba opłacać dożywotni abonament, w innym wypadku można zostać skasowanym lub przniesionym do oddziału o niskim transferze, a tam, po wykorzystaniu środków, jest się zamrożonym do końca miesiąca. Jak zawsze, bogaci nie mają o co się martwić.
Wprowadzenie
W pierwszym sezonie poznajemy Nathana, który ginie i dzięki dziewczynie trafia do wspomnianego miejsca, jednak nie wszystko jest takie cudowne, jakby się mogło wydawać. Kobieta ma wymagania, a życie mężczyzny jest od niej zależne. Bohater poznaje Norę, swoją opiekunkę „z reala”, która bardzo mu pomaga i otwiera oczy. Dowiaduje się on również, że jego śmierć wcale nie musiała być wypadkiem.
I co się dzieje dalej?
Serial ze stajni Amazona urzekł mnie swoim podejściem do życia po śmierci, rozwiązaniami technologicznymi i poczuciem humoru, bardzo pasuje do opisywanych treści. Drugi sezon to kontynuacja historii.
Nora prawie odkryła dlaczego główny bohater umarł i teraz musi się ukrywać. Nathan tkwi w biednej części nieba, gdzie ma niski i ograniczony transfer. Ingrid, jego dziewczyna, postanawia do niego dołączyć, a bohater ma wyrzuty sumienia, że zabiła się przez niego, szczególnie, że ich więź nie jest silna. Zważywszy na sytuację wraca do niej, jednocześnie próbując odkryć, co tak naprawdę czuje do opiekunki i kto nie chciał, żeby żył.
Skupmy się na zapychaczach
Mam wrażenie, że po naprawdę udanym pierwszym sezonie twórcy stracili trochę na oryginalności i starają się na siłę przeciągać główne wątki oraz dopychając te poboczne. Niestety nie wszystkie są ciekawe, a można powiedzieć, że raczej wtórne. Szczególnie jeśli chodzi o nową pracownicę, Tinsley, która szkoli się na opiekunkę. Bardzo szybko zwraca ona uwagę na Nathana, co podchodzi trochę pod jego sytuację z Norą, jednak w tym wypadku jest to więź dość platoniczna. Taki trochę zapychacz dla reszty fabuły.
W tym sezonie dano większe pole do popisu bohaterom drugoplanowym. Luke, Aleesha czy Lucy odkrywają przed widzami swoje pragnienia, marzenia, ale również głęboko skrywane sekrety. Muszę przyznać, że jest to ciekawe urozmaicenie dla głównego wątku, jednak czasem czuć, jakby kontynuacja była robiona na siłę. Nowy bohater, Matteo, guru z ruchu oporu, to fajna odskocznia, lecz to bardziej pionek niż postać realnie wpływająca na wydarzenia. W pewnym momencie usta mu się nie zamykają, a działań jak nie było, tak nie ma.
A co tam dobrego w niebie?
Jeśli chodzi o samo wirtualne niebo, to wprowadzono również kilka zabiegów, które są nowe dla serii. Na przykład posiadanie dziecka przez pary czy małżeństwa, temat szczególnie interesujący, ponieważ w wersji testowej mamy do czynienia z szybkim dorastaniem pociechy i patrzeniem, jak Ingrid sobie z tym radzi. Pojawia się również kilka pomniejszych wątków, które przyspieszają tempo produkcji, jednak są mało istotne dla całości i trącą raczej „zapchaj-dziurą” niż celowym zabiegiem.
Emocje trochę opadły
Drugi sezon zdecydowanie stracił na dynamice, a to co zachwycało w pierwszym, teraz jest bardziej tłem dla pomniejszych wydarzeń. Widza czasem ogarnia frustracja z powodu takiej sytuacji. Jakby twórcy chcieli, żeby powstał trzeci sezon i musieli działania rozłożyć w czasie. Czasem jednak lepiej jest rozłożyć fabułę na mniejszą liczbę epizodów niż ocierać się o absurd.
Wiem, że jeśli pojawi się trzecia odsłona, to na pewno ją obejrzę, z sentymentu dla ogólnego pomysłu i by zobaczyć, jak producenci wydostali się ze swojego koła absurdu. Jeśli poziom serialu nie dorówna „jedynce”, to nie wróżę zbyt dobrej przyszłości temu tytułowi.