W dzisiejszych czasach trudno zaskoczyć debiutem. Autorzy wpasowują się w modne konwencje, podążając utartą ścieżką. Tymczasem Małgorzata Stefanik nie boi się eksperymentować. W Gildii Zabójców powieść detektywistyczna łączy się z koreańską dramą i kilkoma innymi gatunkami. Czy serwowany koktajl jest zdatny do spożycia?
Pewnego dnia człowiek zrozumiał, że zamiast pozbawić kogoś życia, łatwiej zapłacić innym, aby zrobili to za niego. Tak powstały Gildie Zabójców, rekrutujące i zrzeszające najlepszych z najlepszych. Alyssa nie jest wyjątkiem – to mordercza maszyna zasilana krwią i wrzaskami swoich ofiar. Szkolona przez Dariusa, króla Europejskiej Gildii, ma szansę przejąć po nim schedę, jednak nawet specjalistce zdarza się popełniać błędy. Za złamanie zasad i niesubordynację Alyssa ponosi karę – i to wymierzoną przez najbliższych. Po jej odbyciu nic już nie jest takie samo.
Na powrót do łask pozwoli jej nietypowe zadanie. Zamiast zabijać z zimną krwią, dziewczyna ma wcielić się w detektywa. Ktoś jest odpowiedzialny za śmierć i zniesławienie koreańskiego biznesmena. Swojego klienta protagonistka poznaje podczas koncertu k-popowego, a wraz z nim resztę barwnego zespołu Interstellar. Interesy wkraczają się w życie prywatne, a Alyssie coraz trudniej zachować trzeźwy osąd i neutralność. Po raz pierwszy ma okazję zachowywać się jak zwyczajna nastolatka… Tylko jaką cenę zapłaci za tę normalność?
Twardzielka i spółka
Alyssa to bohaterka niejednoznaczna, jednak nie można nazwać jej bezwzględną maszyną do zabijania. Dziewczyna już od pierwszych rozdziałów przejawia troskę o najbliższych. O podopiecznego – Oliwiera – dba w takim stopniu, że poleca Kitsune – swojemu równie morderczemu eks – żeby trenował chłopaka pod nieobecność Alyssy (chociaż to japoński zabójca wymierza jej karę w imieniu króla). Wykazuje również sympatię w stosunku do członków zespołu. Niemal z miejsca wchodzi z nimi w przyjazne stosunki. Obserwując ich interakcje, obraz bezwzględnej zabójczyni wydaje się czytelnikowi coraz bardziej odległy. Ale czy to źle? Przecież bohaterka ma ledwie dziewiętnaście lat.
Powieść należy docenić za swoiste odwrócenie ról. To Alyssa jest superbohaterką przychodzącą na pomoc mężczyznom w opałach. Wśród członków Interstellar nie można wskazać nikogo, kto stanąłby u jej boku. Stefanik wykreowała sztampowy boysband, którego członkowie przywodzą na myśl typowe figury znane z fanfików o One Direction czy Big Time Rush. Mając to na względzie, momentami z trudem traktowałam powieść z należytą powagą.
Gildia Zabójców cierpi na deficyt przekonujących postaci męskich. Wyjątek stanowi Kitsune – dziedzic Azjatyckiej Gildii Zabójców. Stworzono go jako zimnokrwistego socjopatę. Muszę przyznać, że choć to kreacja niedoskonała, ciekawa jestem rozwinięcia jej historii w kolejnych tomach. Nie można nie wspomnieć o podopiecznym Alyssy, piętnastoletnim Oliwierze. Odważny, wyszczekany szczyl dobrze rokuje, zwłaszcza kiedy w przeciwieństwie do pozostałych rekrutów nie ma instynktu mordercy. Dostrzegam szansę na przełamanie schematu.
Bo do tanga trzeba… czworga?
Trudno stwierdzić, z jaką figurą geometryczną mamy do czynienia w Gildii Zabójców. Bliżej jej do trójkąta czy czworokąta? A jeśli jest to relacja trójelementowa, to kto zawiera się w jej elementach składowych?
Podczas pierwszego spotkania z członkami boysbandu można było wyczuć, że coś się wydarzy między Alyssą a Jaydenem. Uroczy blondyn nawet niespecjalnie ukrywał się z okazywaniem jej atencji. A potem na scenę wszedł Moon z chmurnym czołem i rodzinną tajemnicą, która niezaprzeczalnie zbliżyła go do zabójczyni. Napięcie sięgnęło zenitu, gdy do wesołej trójki dołączył Kitsune – wprost z mrocznej przeszłości.
Między bohaterami panowała wzajemna sympatia. Spędzali czas na zabawie, wspólnych wypadach na miasto i wycieczkach. Nawet relacje Alyssy z Kitsune wydawały się dobre, jak na zabójczą eks parkę, jednak w żadnej kombinacji nie poczułam chemii.
Małgorzata Stefaniuk skupiła się na wątkach obyczajowych, przez co ucierpiała reszta fabuły. Momentami misja Alyssy wydawała się tematem pobocznym, a pozostałą część powieści można było potraktować jako zbiór wydarzeń z życia nastoletniej zabójczymi z powracającymi motywami.
Powieść z potencjałem
Początek jak ze Szklanego tronu, środek jak z koreańskiej dramy – niby dla każdego coś dobrego, a jednak w Gildii Zabójców coś nie gra. Nie kupiłam koncepcji królowania i stosowania przestarzałego prawa w powieści pozbawionej wątków historycznych czy fantastycznych. Chybione jest również mieszanie elementów współczesności z klimatem warowni, zamków i garnizonów. Moja konfuzja sięgnęła zenitu, gdy dowiedziałam się, że siedziba Europejskiej Gildii Zabójców mieści się… w Krakowie nad Wisłą, przy czym bohaterowie noszą zagraniczne imiona. Proponowana mieszanka skojarzyła mi się z wattpadowymi fanfikami, w których fanki boysbandów przenoszą bohaterów do Hogwartu lub robią z nich gangsterów. A potem przymknęłam oko na szczegóły i postanowiłam dobrze się bawić.
Czytając Gildię Zabójców, można odnieść wrażenie, że Stefanik wie, o czym pisze. Autorka zgromadziła rzetelne informacje dotyczące zabójczych technik, treningu i sztuk walki. Równie zgrabnie przybliżyła realia Korei Południowej. Poczęstowała czytelnika smaczkami kulturowymi, niestety niezbyt wyszło jej przedstawianie lokalnego kolorytu. Wątki polskie potraktowała po macoszemu, jednak fakt ten nie rzutuje na całość powieści. W końcu główna intryga rozgrywa się na Dalekim Wschodzie.
Autorce nie można odmówić lekkiego pióra i zdolności narracyjnych. Gildię Zabójców czyta się z łatwością. To książka, z którą można usiąść po długim dniu w pracy i po prostu się odprężyć. Jeśli fabuła i postacie przywodzą na myśl wattpadowy fanfik, to z pewnością jeden z lepszych.
Tytuł: Gildia zabójców
Autorka: Małgorzata Stefanik
Liczba stron: 432
Wydawnictwo: Papierowy księżyc