Zdawać by się mogło, że Castle Rock to małe, amerykańskie miasteczko, na pierwszy rzut oka niewyróżniające się niczym specjalnym. Niech was pozory nie zmylą! To ponure miejsce, zapomniane przez wielki świat, kryje niejeden mroczny sekret. Przyprawia o gęsią skórkę i nie niesie mieszkańcom zbyt wielkich nadziei na lepsze jutro. Skąd to znamy? Zapewne większość widzów pomyśli o Twin Peaks albo Wind Gap, ale to Castle Rock – serial, który powstał na podstawie powieści mistrza grozy, Stephena Kinga. Sam Shaw i Dustin Thomason otworzyli bramy i wpuścili nas do świata zawieszonego gdzieś między przeszłością a teraźniejszością, spowitego przez gęstą mgłę nierozwikłanych tajemnic. Jak udała się ta podróż? Przekonajcie się!
Witajcie w Shawshank
Castle Rock to niewielka mieścina położona w stanie Maine, która jest świadkiem mrocznych wydarzeń. Wielu mieszkańców sądzi, że to ziemia przeklęta. Co więcej, odkryli oni, co jest przyczyną wszelkiego zła i spróbowali się go pozbyć. Udało się, ale do czasu. W podziemiach pobliskiego więzienia Shawshank zostaje odnaleziony młody człowiek (w tej roli Bill Skarsgård), który w kółko powtarza tylko jedno nazwisko: Henry Matthew Deaver. Okazuje się, że to prawnik (André Holland) wychowany w Castle Rock. Teraz powraca on w rodzinne strony, by zbadać sprawę tajemniczego człowieka. Nie jest tu jednak mile widziany – mieszkańcy twierdzą, że w dzieciństwie zamordował pastora, swojego przybranego ojca. On jednak niczego nie pamięta z feralnej nocy. A kiedy zaczyna grzebać w przeszłości, w mieście zaczynają dziać się coraz dziwniejsze rzeczy.
Wielka niewiadoma
Do tej pory powieści Stephena Kinga nie miały szczęścia do telewizyjnych adaptacji. Serial Pod kopułą był ciekawy do momentu, w którym twórcy nie zaczęli za bardzo kombinować, przez co zabrakło pomysłu, jak dalej poprowadzić losy poszczególnych bohaterów; Haven raziło słabą jakością efektów specjalnych, a o Mgle nawet nie wspomnę. Czy Castle Rock można dodać do tej listy? Zdecydowanie nie! Produkcja od Sama Shawa i Dustina Thomasona jest od wspomnianych adaptacji pod każdym względem lepsza – niepokojąca, skupiająca się na bohaterach, którzy są zwyczajnymi ludźmi nękanymi przez własne „demony”. Twórcy idealnie nakreślili ich portrety, bez zbędnych upiększeń, delikatnie i powoli dawkując nam historię poszczególnych osób. Oczywiście nie zdradzają od razu wszystkiego i pewnych rzeczy widz musi się sam domyślić, ale właśnie w tym tkwi cała zabawa – w tajemnicy, która ciągnie się od pierwszego odcinka aż po finałowy epizod. Co więcej, książki mistrza grozy cechuje przede wszystkim specyficzny, posępny, mroczny, ale przy tym bardzo wciągający klimat i wspomnianym wyżej panom w pełni udało się to oddać na małym ekranie.
Pierwsze skrzypce w produkcji zdecydowanie odgrywa André Holland. Aktor świetnie radzi sobie w roli człowieka skrywającego za maską ambicji i dobroci wielką traumę z dzieciństwa. Henry Deaver to osoba spokojna, nie wyrywa się przed szereg i powoli odkrywa wszystkie karty, ale jest również nieco ślepy na wydarzenia, które rozgrywają się wokół niego, a niekiedy wręcz pod jego nosem. Drugie miejsce zajmuje niezastąpiony Bill Skarsgård. Totalnie przykuwa uwagę, wręcz nie można od niego oderwać oczu. Emanuje czymś nadnaturalnym, sama jego obecność na ekranie, sposób, w jaki patrzy, cedzi słowa i porusza się albo zastyga w bezruchu, działają na widza jak igiełki zimnego wiatru. Kiedy ta dwójka spotyka się w nielicznych scenach, wiadomo, że niedługo wydarzy się coś niedobrego. Ciekawie prezentuje się również matka Deavera, Ruth, grana przez Sissy Spacek. Kobieta skrywa niejedną niespodziankę, a jej podeszły wiek i demencja starcza są tylko zasłoną dymną – czego, musicie się sami przekonać. Tak naprawdę nie mogę opisać zbyt dokładnie poszczególnych bohaterów, aby nie zdradzić za wiele. Wiedzcie jednak, że nie warto oceniać ich po pierwszym odcinku, niektórzy odkryją prawdziwe twarze dopiero koło finałowego odcinka pierwszego sezonu, a inni zapewne w dalszej odsłonie serii.
Jednak to miłośnicy dzieł Stephena Kinga będą bawić się w najlepsze. A to dlatego, że serial zawiera mnóstwo odniesień do jego twórczości. To kopalnia cytatów i oczek puszczanych w stronę dobrze zorientowanego czytelnika. Już z pierwszego odcinka możemy czerpać pełnymi garściami i przypominać sobie motywy takie jak numery pokojów z Lśnienia, tytuł horroru Cujo czy fragmenty z powieści mistrza grozy. Niech jednak nie martwią się ci, którzy nie znają jego twórczości. Może ominie ich znaczna część zabawy, za to wyniosą tyle samo mocnych wrażeń. A to wszystko dzięki bardzo umiejętnej pracy kamery, idealnie dobranej ścieżce muzycznej, intrygującym dialogom oraz najazdom i zbliżeniom, które trzymają uwagę widza w szachu. King straszy w subtelny sposób, jumpscare’ów nie brakuje, a z każdym odcinkiem pojawia się coraz więcej pytań i wątpliwości, kto tak naprawdę jest dobry, a kto zły.
Tajemnice Castle Rock
Na sam koniec jeszcze raz chciałabym pogratulować twórcom stworzenia klimatu upiornego miasteczka. Pustawe uliczki, niezbyt przyjaźni tubylcy i wyglądające na opuszczone, domy, które skrywają mnóstwo krwawych sekretów. Castle Rock to chyba najciekawszy bohater tej produkcji. Możliwe, że to właśnie samo tytułowe miejsce przykuwa uwagę widzów i utrzymuje ją do końca sezonu. Fani Kinga powinni być zachwyceni serialem. Ale ci, którzy nie znają zbyt dobrze jego twórczości, mogą poczuć się zagubieni w mrocznym mieście. Sama miałam czasami problem, by się w nim odnaleźć. Serial jest dla mnie jednym z najciekawszych, nowych projektów w tym roku i z niecierpliwością czekam na drugi sezon, który został niedawno zapowiedziany.
Serial obejrzałam dzięki uprzejmości
https://www.youtube.com/watch?v=fFr3fGKwZvA