Wydawać by się mogło, że skoro mamy XXI wiek, wielkie budżety, miliony marudnych internautów i samochody bujające się w kosmosie, to twórcy filmów i seriali będą nadążać za postępem cywilizacyjnym. Tymczasem to, co wkurzało nas dekadę temu w M jak miłość czy innym Klanie, wciąż potrafi się ujawnić – i to w produkcjach naprawdę wysokiej, światowej klasy.
Dlaczego tak się dzieje – czy to nieuwaga, czy celowy zabieg – zgadywać nie będziemy. Po prostu przejdźmy do tej śmieszno-strasznej części, w której pojawią się największe ekranowe absurdy.
Zaczynamy!
Piją z pustego, jedzą z pełnego
Naczynia napełniane są rzadko. Bohaterka odbiera swoją hipsterską latte i wymachuje kubkiem na lewo i prawo. W domowych warunkach to samo – niby panie siorbią herbatkę, a jednak filiżanki świecą pustkami. Dobrze, że chociaż przy winie i szampanie nie da się odstawić podobnego numeru (niech żyje przezroczystość!) i przynajmniej kieliszki są porządnie napełniane.
Problemu z pustką nie mają natomiast kuchenne stoły. One każdego ranka wypełniają się tak obficie, jakby co najmniej jakiś Dumbledore maczał w tym palce. Patrząc na śniadania bohaterów, składające się z połowy bochenka chleba, kostki masła, francuskiej bagietki, kilkunastu plasterków sera i pomidora, słoiczka dżemu, koszów pełnych owoców, miseczek z mlekiem oraz dzbana soku pomarańczowego, ze smutkiem dochodzę do wniosku, że ja świąteczne śniadania urządzam ze cztery razy do roku, a inni każdego dnia żyją sobie jak te pączki w maśle i nie dość, iż się napychają, to jeszcze absolutnie nigdy nie muszą spieszyć się do roboty. Ani zmywać.
I w ogóle skąd oni biorą te baby, co to mają czas na codzienne wywalanie połowy spiżarni na stół?
Nocne skrzaty kręcą loki, a wróżki znają się na wizażu
No bo jak inaczej wytłumaczyć to, że bohaterki budzą się odpicowane i zapewne cudownie pachnące – niezależnie od tego, czy jest to (własna albo cudza) sypialnia, melina po imprezie albo szpitalne łóżko? Wszystkie z rana mają idealną kreskę, zupełnie nierozmazaną mascarę i jeszcze dodatkowo perfekcyjne fale.
Przestaje mnie dziwić, skąd biorą czas i siły na te swoje wypasione śniadania, skoro czuwają nad nimi nocne wróżki.
Z buciorami w życie
Obuwie podomowe, zwane w różnych zakątkach naszego pięknego kraju pantoflami, papuciami, chapciami (rejon Częstochowa, pozdrawiam!), łapciami czy laczkami – raczej nie istnieje w świadomości bohaterów filmów i seriali. Pal licho, gdyby chodzili po prostu boso, ale te wszystkie ufryzowane laski nie rozstają się ze szpilkami i koturnami, a ich faceci ochoczo wskakują do łóżka w mokasynach.
W obcasach i z dzieckiem pod pachą ogarnia się obiad, imituje sprzątanie i lata do drzwi, a wieczorem to już nikomu nie przeszkadza, że się Louboutiny na stałe do stopy przytwierdziły – po prostu tak wygląda to wygodne życie i można z nimi iść nawet pod prysznic (o ile w ogóle się z niego kiedykolwiek korzysta, bo i z tym bywa różnie).
Halo, jest tu kto?
Rozmowy telefoniczne bohaterów filmów i seriali to temat-rzeka. Rzeka absurdu.
Na początek – wybieranie numeru. Ledwo się go wstuka (bo korzystanie z listy kontaktów nie cieszy się zbyt dużą popularnością), a już po drugiej stronie rozlega się głos.
Jeden mówi, drugiego nie słychać, ale musi nadawać na niezłym przyspieszeniu, bo ten pierwszy po sekundzie wypluwa swoją kolejną kwestię – i cały ten niby-dialog wygląda tak, jakby jednak dzwoniący gadał sam ze sobą.
Na tym nie koniec! Bo – nomen omen – koniec rozmowy również ma w sobie zawsze coś ciekawego. Do wyboru mamy trzy opcje:
a) bohaterowie umawiają się nie wiadomo gdzie i kiedy, ale obie strony zdają się nie przejmować niczym i na drugi dzień i tak stawią się w odpowiednim miejscu o tej samej godzinie;
b) bez żadnego żałosnego pa pa czy innego cześć następuje zakończenie połączenia – tak po prostu, brutalnie, ustalili swoje i nara;
c) dochodzi do kłótni i ten po drugiej stronie nagle się rozłącza. W słuchawce słychać sygnał dobitnie świadczący o tym, że już po ptokach, ale nasz nieustępliwy bohater jeszcze przez piętnaście sekund będzie wykrzykiwał swoje dramatyczne Halo?! Halo?! Bejbe?! Halo?! Słyszysz mnie?! HALO!!! – no bo może jednak cud się stanie?
Mi casa es su casa
Mój dom jest twoim domem to motto wielu współczesnych produkcji. Do mieszkania wchodzi bohater – zazwyczaj w ogóle bez sięgania po klucze – otwiera drzwi na oścież i totalnie w czterech literach ma to, czy te drzwi za sobą zatrzaśnie, czy nie. Bywa, że zamykają się one same, gdy nikt nie patrzy, a bywa, że po prostu kochankowie rzucają się na siebie i załatwiają swoje sprawy na ścianie obok nich. Albo kłócą się, nie bacząc na to, że cała klatka schodowa słyszy. Wszyscy mają jednak zbiorowego farta – bo korytarzami nikt nigdy nie chodzi.
Jaki ten świat jest mały!
Nowy Jork, Warszawa, Kraków, Londyn – na ekranie wszystkie te miasta łączy jedno – są maleńkie i bardzo skąpo „wyposażone”. Jeden szpital, jedna knajpa, jeden cmentarz i jeden salon fryzjerski. Bohaterowie mogą mieszkać w różnych zakątkach miasta, a i tak wszystkie ich drogi zawsze będą prowadzić do tego samego miejsca – i to nawet jeśli się nie znają.
On nie jest do niczego, on jest do wszystkiego!
Jeżeli w serialu istotną postacią jest lekarz albo prawnik, to istnieje duże ryzyko, że zna się na absolutnie wszystkim. Pojęcie specjalizacji to jakaś totalna abstrakcja, dlatego jeden wujek Stefan ogarnia zarówno rozwody, jak i morderstwa, a doktor Grzesiek robi za ginekologa, onkologa, psychiatrę i higienistkę w jednym.
Mowa ojczysta taka czysta
Zjawisko występujące najczęściej w polskich telenowelach i obyczajówkach. Rodacy rodzą się z wybitnymi zdolnościami lingwistycznymi i ledwo odejdą od kołyski, a już mówią pięknymi pełnymi zdaniami. A gdy dorosną, to nigdy, ale to nigdy nie przeklinają. I nie mówią wziąść i włanczać. Nie ma opcji.
Ale że jakie problemy z parkowaniem?
Los Angeles, Ciechocinek, Warszawa – gdziekolwiek by nie wylądowali nasi bohaterowie, możemy mieć pewność, że kiedy gnają do sądu, na zakupy, do apteki albo do biurowca, to parkingi stoją przed nimi otworem. Farciarze zawsze znajdują perfekcyjną miejscówkę vis-à-vis frontowych drzwi.
Przepraszam, ale gdzie się zamawia taką usługę?
Kryminalni nierealni
Kiedy w mediach – tych prawdziwych, w naszym realnym świecie – pojawiają się nagrania z kamer przemysłowych, możemy mieć pewność, że dostrzeżemy na nich zlane ze sobą bezsensowne plamy. Co innego na ekranie – w filmach i serialach kryminalnych te wszystkie sprzęty są tak mistrzowskie, że po czterdziestu zbliżeniach znajdą nawet pryszcza na czyjejś twarzy i obnażą absolutnie każdy słaby punkt czarnego charakteru.
A jak już dojdzie do jakiegoś starcia, to ziomek nie ma żadnych szans. Może posiadać nawet piętnastu chłopa do pomocy, ale i tak poniesie klęskę w starciu z dwoma detektywami czy innymi stojącymi po jasnej stronie mocy. Umiejętności taktyczne nie znajdują się w podręczniku dobrego przestępcy, za to kindersztuba – a i owszem. Jeżeli przeciwnik ma mniejsze zasoby liczbowe, zbiry zawsze z kulturą ustawią się w kolejce, bo przecież nie będą rzucać się całą chmarą, jak jakaś hołota.
A potem zostają nam już tylko trzaski, dźwięki strzelającego bicza i inne hałasy świadczące o tym, że walka na pięści potrafi być bardzo, bardzo głośna.
Ty tak na serio?
Poziom seriali znacznie wzrósł i są takie, w których głupot podobnego rodzaju raczej nie uświadczymy. Co najwyżej w średniowieczu ktoś sobie machnie kawkę z hipsterskiej knajpy.
Ale niech pierwszy rzuci kamieniem ten, który nigdy nie pomyślał, że jednak coś jest nie halo z niektórymi wątkami prezentowanymi na ekranie.
Czasem po prostu trzeba się wyluzować. I to był właśnie ranking dziesięciu bzdurek na wyluzowanie.