Samotny, introwertyczny chłopiec, za namową matki, wyrusza na obóz dla nastolatków. Tam, pośród leśnej głuszy, poznaje prawdziwych przyjaciół i przeżywa z nimi niesamowite przygody. Powyższe zdania brzmią jak wstęp do niezbyt ambitnego filmu familijnego, w najlepszym przypadku opisują nieskomplikowaną młodzieżową komedię. Najnowsze produkcja Josepha Nichola, reżysera między innymi Terminatora: Ocalenie oraz serii Aniołki Charliego, zalicza się do obu tych gatunków. Jest także czymś więcej – inwazja obcych nie zdarza się przecież codziennie.
Koniec świata na jego krańcu
Czternastoletni Alex spędza ciepłe dni wakacji przed ekranem komputera, czytając o najnowszych badaniach prowadzonych przez NASA. Jego rodzicielka martwi się zachowaniem syna i zamierza znaleźć mu przyjaciół – wysyła go więc w kalifornijskie góry na letni obóz o wdzięcznej nazwie Rim of the World (muszę przyznać, iż całkiem poprawnym tłumaczeniem jest tutaj tytułowy Kraniec świata). Choć nastolatek zapiera się rękami i nogami, ostatecznie ląduje w typowym dla amerykańskich filmów summer camp. Środek głuszy, opiekunowie dbający bardziej o siebie niż podopiecznych, konfiskata telefonów komórkowych i przymusowe zajęcia, by wypełnić wolny czas. Nudę przerywa jednak inwazja obcych, oddzielając przypadkową czwórkę nastolatków od grupy. Im dalej posuwamy się w fabule, tym bardziej oczywiste staje się, że to właśnie oni muszą uratować świat.
Na granicy odrzucenia
Zapewne zauważyliście negatywny wydźwięk poprzedniego akapitu w kontekście letniego obozu – fakt, nie przepadam za kolonijnymi wyjazdami, ale nie w tym rzecz. Scenę rozpoczynającą film stanowi rzut na statek-matkę obcych, sunący leniwie tuż obok poważnie uszkodzonej ISS. Wygląda profesjonalnie i choć nie jest to poziom Interstellara, pozostawia w widzu miłe wrażenie dobrze wykonanej pracy. Wnętrze stacji także wygląda realistycznie, pozostała przy życiu astronautka nadaje sytuacji wiarygodności oraz kreuje dalszy cel dla fabuły. Wszystko jest w jak najlepszym porządku przez około dwie, trzy minuty. Po tym czasie przenosimy się na Ziemię, i już po paru chwilach lądujemy Na krańcu świata, gdzie spędzimy najdłuższe dwadzieścia minut w historii filmów o obcych. Właściwe słowo, by opisać wstęp zaserwowany nam przez scenarzystów, to cringe – poziom zażenowania rośnie z każdą sceną. Opiekunowie albo są pijani, albo obściskują się na oczach dzieci. nam scenarzyści co krok serwują nam mocno rasistowskie lub seksistowskie żarty. Czy naprawdę widz musi słuchać kilkuminutowego wywodu o zniewoleniu czarnoskórych jako zabawek w animacji Toy Story, powitań tylko dla czarnych czy naśmiewania się z małej Azjatki? Gag opierający się na pomyleniu telefonu z męskim przyrodzeniem jest już poniżej jakiejkolwiek krytyki. Na szczęście nie wszystko stracone, nadchodzi inwazja.
Robi się coraz ciekawiej
W pewnym momencie fabuły poznajemy czwórkę nastolatków, mających uratować świat: wspomnianego już introwertycznego rudzielca Alexa, milczącą Chinkę ZhenZhen, czarnoskórego donżuana Dariusha oraz tajemniczego, napotkanego poza obozem Gabriela. Gromadka tak różnorodna, jak to tylko możliwe – Netflix nie po raz pierwszy ma nadzieję pozyskać zróżnicowaną widownię. Proszę, nie zrozumcie mnie źle – stoję murem za tymi dzieciakami. Mam wrażenie, że tylko dzięki nim nie wyłączyłem telewizora w trakcie seansu. To świetni, młodzi aktorzy, swym warsztatem ratują czasem całe sceny. Ale nawet artyści pokroju Tildy Swinton i Jacka Nicholsona nie zrobiliby diamentu z kawałka skały, którym jest scenariusz Na krańcu świata. Gdy planetę atakują kosmici, żarty o fekaliach czy seksualności obcych wciąż pozostają na topie. Nie twierdzę, że produkcji brakuje humoru – jest nim przepełniona. Niestety ilość żartów okazała się ważniejsza od ich jakości. W efekcie dostajemy film drogi z parodystycznym wstępem, z czasem zmieniający się w komedię akcji. Ten ostatni element zresztą przeważa w miarę rozwoju fabuły, zajmując miejsce choćby ewolucji postaci. Te są rysowane naprawdę grubą kreską. Każdy z głównych bohaterów sygnowany jest jedną cechą charakteru oraz maksymalnie trzyzdaniową genezą z przeszłości, czasem całkowicie niezrozumiałej. Mimo wszystko to właśnie interakcja pomiędzy nastolatkami zatrzymała mnie przy ekranie aż do napisów końcowych. Momentami nawet kibicowałem ich budującej się przyjaźni… ale potem znowu padał żart o zboczeńcach i wszystko niszczył.
Co tutaj się stało?
Ten film to jeden wielki paradoks, nie pozwalający się przypisać do żadnej kategorii. CGI to kompletna porażka – obcy wyglądają jak figurki z plasteliny animowane poklatkowo, przeloty myśliwców wywołują zniesmaczenie, a ogień i dym w zniszczonym mieście kaszel jedynie ze śmiechu. Jednak z drugiej strony, wszelkie zbliżenia na twarz kosmity, jego łapę wyłaniającą się z wody czy też płomienie wydobywające się z silników odrzutowych wyglądają… całkiem poprawnie. Czyżby dwie ekipy pracowały nad efektami specjalnymi? Nie mam pojęcia, ale na to wygląda. Z żadnej strony nie mogę za to przyczepić się do scenografii i kostiumów. Ruiny potrafią wywołać ciarki, naturalne widoki zapierają dech w piersiach, a stroje udało się nawet wykorzystać do jednego z zabawniejszych gagów w całym filmie. Zaskoczyły mnie także zdjęcia, momentami sięgające poziomu tych z Hollywood. Problem nie leży także w aktorach. Ogromne gratulacje od reżysera powinien otrzymać Jack Gore – grany przez niego Alex szybko staje się liderem i przyćmiewa swych ekranowych towarzyszy. Choć takich pojedynczych plusów jest wiele, nie są w stanie zrównoważyć ogólnego wrażenia, jakie zostawia po sobie ten film.
Nie jest dobrze
Na krańcu świata to wydmuszka. Kolorowy trailer zapowiadający wciągającą, pełną akcji historię okazał się kruchą skorupką. Gdy już rozpoczniemy seans nie znajdziemy w nim nic specjalnego. Większość ludzi odpowiedzialnych za tę produkcję wykonało swoją pracę zaledwie poprawnie. Efekt końcowy wygląda porządnie, zepsuty został jednak przez pisany na kolanie scenariusz, przepełniony seksem i rasizmem. Nie oglądajcie tego filmu z dziećmi. Właściwie sami też nie powinniście – na pewno znajdzie się coś ciekawszego.
Tytuł oryginalny: Rim of the World
Reżyseria: Joseph McGinty Nichol
Rok: 2019
Czas trwania: 1 godzina 39 minut