Nie taki nieznajomy straszny. „Nieznajomi: Ofiarowanie” – recenzja filmu

-

Z każdym kolejnym obejrzanym horrorem zaczynam powoli tracić wiarę w twórców filmów należących do tego gatunku. Nieważne czy mam do czynienie z prequelem, sequelem czy nową oryginalną, przynajmniej z założenia, historią – w większości przypadków prędzej czy później, zazwyczaj prędzej, coś pójdzie nie tak, a strach ustąpi miejsca komizmowi. Współczesne horrory przerażają, ale nie treścią, tylko dziwnymi, błędnymi czy po prostu głupimi rozwiązaniami. Ile to razy, oglądając straszny film, łapaliście się za głowy i zaczynaliście zastanawiać nad sensem tego wszystkiego, co się dzieje na ekranie? Ja prawie przy każdym seanse z „przerażającą” produkcją. I nie mam oczywiście tutaj na myśli tego, że horror musi trzymać się znanych nam z naszej rzeczywistości prawideł, myślę o tym, jak daleko posuwają się twórcy w psuciu czegoś, co ma potencjał.

Przykładów nie trzeba długo szukać: Amityville: Przebudzenie – okazało się nudne, do bólu przewidywalne i sztampowe, a poziom stresu nie przekroczył zera; Dead Awake aż bolał i na pewno nie wywoływał koszmarów sennych; Nieznajomi: Ofiarowanie… Właśnie, co z najnowszym horrorem, który dopiero co wszedł na ekranach polskich kin? Za chwilę się dowiecie.

Nie taki nieznajomy straszny. „Nieznajomi: Ofiarowanie” – recenzja filmu
Kadr z filmu „Nieznajomi: Ofiarowanie”, Monolith Films
Puk, puk, puk

Kinsey to zbuntowana nastolatka, która przekroczyła linię o jeden raz za dużo. Niestety widz może się tylko domyślać, co takiego przeskrobała latorośl Cindy i Mike’a, ma to coś wspólnego z narkotykami, jednak twórcy nie bawili się w szczegóły, pozostawili odbiorcy popuszczenie wodzów fantazji i stworzenie swojej opowieści o niecnych czynach protagonistki. Były one na tyle poważne, że rodzice panny buntowniczki postanowili odesłać ją do szkoły z internatem. Oczywiście Kinsey nie jest zbytnio zadowolona z tego faktu, oskarża bliskich o to, że jej nie kochają i na początku widzimy tylko jej niezadowoloną minę.

Rzeczona szkoła znajduje się kawałek drogi od domu bohaterów. Cindy i Mike chcą odwieźć swoją latorośl do instytucji, co oznacza, że czeka ich mały postój. Nie w jakimś bardzo przerażającym miejscu, na polu kampingowym należącym do krewnych protagonistów. Niestety o tej porze roku domki, a raczej przyczepy przerobione na domki, stoją już puste, ostatni wynajmujący opuścili te rejony. A wiecie, co to może oznaczać? Kłopoty!

Nie taki nieznajomy straszny. „Nieznajomi: Ofiarowanie” – recenzja filmu
Kadr z filmu „Nieznajomi: Ofiarowanie”, Monolith Films
Niezwykle denerwujący film

Nieznajomi: Ofiarowanie przerażają. Ale nie tak jak trzeba. Jeżeli spodziewacie się filmu, który okaże się straszny, czytajcie: wywoła w was uczucia jak na prawdziwy horror przystało, mam złą wiadomość – w produkcji Johannesa Robertsa grozy mamy jak na lekarstwo. Moje przerażenie nie wynikało więc z faktu, że twórcy stworzyli naprawdę dobry straszacz, tylko spowodował je bezsens tego obrazu.

Oto podręcznikowy przykład postępowania godnego potępienia. Jesteście sami na polu kampingowym, puka do was (dwa razy!) przerażająca dziewczyna, to przecież daje do myślenia. Owszem, coś tam zaczyna świtać w głowach bardziej dojrzałych bohaterów, jednak nie na tyle, by uratować ich przed… zamaskowanymi złolami. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że zaraz coś się stanie, że lepiej szybko zwijać manatki i uciekać, że chodzenie sobie po opuszczonym miejscu samemu w nocy to nienajlepszy pomysł na spędzanie czasu. Niemniej instynkt samozachowawczy leży i kwiczy.

Tłumaczę to sobie jednak tym, że przecież, gdyby protagoniści dodali dwa do dwóch i uciekli, nie byłoby filmu. To ma rację bytu i sens. Jako jedyne w produkcji. Największy zarzut mam do bohaterów. Są po prostu głupi. Niby mamy momenty przebłysku inteligencji, ale przez większą część filmu siedziała i pukałam się w głowę, widząc co te zagubione duszyczki robią. Krzyczą, przecież trzeba dać napastnikom znać, gdzie się jest, biegają po całym kampingu, ale tak, żeby źli ich widzieli, nie przemykają się niezauważalni z kąta w kąt, do tego jak już mają broń, tracą ją dość szybko.

Nie taki nieznajomy straszny. „Nieznajomi: Ofiarowanie” – recenzja filmu
Kadr z filmu „Nieznajomi: Ofiarowanie”, Monolith Films

A antagoniści wyskakują nawet z zamkniętej rury. Dokładnie wiedzą, gdzie kryją się ich ofiary, widocznie mają albo superwzrok, albo jakieś zdolności psioniczne, i spokojnie dobierają się do ich wnętrzności.

W filmie pojawia się kilka momentów wartych zapamiętania. Niestety nawet one zostały źle poprowadzone. To chyba największa bolączka filmu – coś sobie wymyślono, był koncept, ale twórcy nie wiedzieli chyba, jak go zgrabnie poprowadzić. Jest za dużo niewiadomych.

Nieznajomi: Ofiarowanie to film, który nie wnosi nic ciekawego do panteonu horrorów. Jest wtórnie, bohaterowie denerwują i aż się chce, by wszystkich spotkało ostateczne, odbiorca nie boi się, tylko nudzi. A to raczej nie brzmi jak dobra reklama produkcji grozy, prawda?

 

Nie taki nieznajomy straszny. „Nieznajomi: Ofiarowanie” – recenzja filmu
Plakat z filmu „Nieznajomi: Ofiarowanie”, Monolith Films

 

 

Tytuł oryginalny: The Strangers: Prey at Night

Reżyseria:  Johannes Roberts

Rok powstania: 2018

Czas trwania: 1 godzina, 25 minut

Monika Doerre
Monika Doerre
Dawno, dawno temu odkryła magię książek. Teraz jest dumnym książkoholikiem i nie wyobraża sobie dnia bez przeczytania przynajmniej kilku stron jakiejś historii. Później odkryła seriale (filmy już znała i kochała). I wpadła po uszy. Bo przecież wielką nieskończoną miłością można obdarzyć wiele światów, nieskończoną liczbę bohaterów i bohaterek.

Inne artykuły tego redaktora

1 komentarz

Popularne w tym tygodniu